Nie spodziewałem, że kiedykolwiek przyjdzie mi bronić pamięci Jacka Kuronia akurat przed “Gazetą Wyborczą”. Jednak niedawny artykuł jej młodego dziennikarza pokazuje, że staje się to niezbędne. Szok.
Zastanawiałem się przez chwilę nad ironicznym zatytułowaniem tego tekstu: “Jacek Kuroń, przeciwnik demokracji”. Bo do tego sprowadza się przesłanie artykułu w ‘Gazecie Wyborczej” opublikowanego na 90-lecie urodzin i dwudziestolecie śmierci jednego z założycieli Komitetu Obrony Robotników a tym samym opozycji demokratycznej w przedsierpniowej Polsce. Chciałoby się wierzyć, że nie tak być miało, a o podobnym odczytaniu tekstu przesądza nieudolność młodego żurnalisty.
Jeśli zaś na wspomnianą ironię w tytule sam sobie nie pozwalam, to z uwagi na tych, co z braku czasu… wyłącznie tytuły czytają. I gotowi zrozumieć rzecz dosłowne. A także ze względu na potencjalnych polemistów, którzy od szlachetnej retoryki wolą erystykę. Jak wiemy, Artur Schopenhauer w dziele o takim właśnie tytule zebrał chwyty, jakich w debacie publicznej używać się nie powinno. Co nie zmienia faktu, że są używane, tak w jego, wielkiego filozofa, jak i w naszych czasach. Pamiętam jak przy okazji ujawnienia szyfrogramów, dokumentujących wizytę Andrzeja Wajdy i Adama Michnika w rządzonym wówczas przez Michaiła Gorbaczowa Związku Radzieckim zachęciłem na łamach “Tygodnika Solidarność” historyków do dogłębnych studiów na ten temat – a w odpowiedzi jeden z żurnalistów “Gazety Wyborczej” opublikował artykuł pod szydliwym tytułem: “Jak Michnik z Wajdą Polskę Sowietom sprzedawali”. Chociaż we własnym tekście nie wykluczałem interpretacji, że nic nagannego w tych kontaktach nie było i to właśnie sekretna misja szanowanego w Rosji reżysera oraz wieloletniego opozycjonisty na zasadzie “miękkiej siły” przyspieszyły objęcie władzy w Polsce przez obóz solidarnościowy, bo rzecz działa się na przełomie epok. I ustrojów.
Krytykowali demokrację, więc poszli za nią siedzieć
Niewiele z tego wszystkiego pojmujący Sebastian Słowiński na łamach “Gazety Wyborczej” zaczyna kuglowanie wokół pamięci Kuronia od osobistego wspomnienia: “Przygotowując raz spot profrekwencyjny, rozmawiałem z Danutą Kuroń – działaczką opozycyjną PRL, aktywistką społeczną w III RP, żoną Jacka – która przypomniała mi wstrząsający i piękny fragment z listu otwartego Kuronia i [Karola – przyp. ŁP] Modzelewskiego” [1]. Dalej już następuje cytat ze wspomnianego manifestu: “W systemie parlamentarnym partie rywalizują o głosy wyborców: z chwilą, gdy kartki wyborcze zostaną wrzucone do urny, programy wyborcze mogą być wyrzucone do kosza. Posłowie w parlamencie czują się związani tylko z kierownictwem partii, która wysunęła ich kandydaturę.
Wyborcy są zorganizowani w okręgi na zasadzie czysto formalnej: są więc zatomizowani, a prawo odwoływania posłów jest fikcją. Udział obywatela w życiu politycznym sprowadza się do tego, że czyta on wypowiedzi przywódców w prasie, słucha ich przez radio i ogląda przez telewizję, a raz na cztery czy pięć lat udaje się do urny, by zdecydować, której partii przedstawiciele mają nim rządzić. Reszta dzieje się z jego mandatu, lecz bez jego udziału” [2].
Straszna ta demokracja przez Jacka Kuronia opisana, westchnie może kto naiwny. Jednak kto bardziej dociekliwy, spyta jak to możliwe, że w imię demokracji właśnie jako celu działania Kuroń nie tylko wspólnie z Modzelewskim list ogłosił. A co więcej – dał się za to zamknąć do więzienia przed sześćdziesięciu laty. Podobnie jak ponownie w Marcu 1968 r. jak wiele razy pod koniec lat 70. kiedy powołał już KOR i wreszcie w stanie wojennym, kiedy wielki ruch Solidarności, któremu Jacek Kuroń doradzał, generałowie komunistyczni zepchnęli do podziemia. Widać więc Kuroń nie myślał tak, jak napisał.
Dlaczego w liście do partii nie zażądali wolnych wyborów
Zaś pytanie dlaczego w Liście nie mógł napisać tego co myśli, zakrawa już nie na naiwność lecz pospolite nieuctwo. List otwarty Kuroń i Modzelewski adresowali głównie do członków PZPR (tak zresztą został zatytułowany w chwili rozpowszechnienia w marcu 1965 r), jedynej działającej wtedy partii – a ściślej jej nurtu liberalnego czy umiarkowanego. Autorzy musieli liczyć się z wrażliwością odbiorców, których poglądy kształtowali w sporej mierze wykładowcy marksizmu-leninizmu na pokończonych przez nich uczelniach i kursach wieczorowych. Publikacje paryskiego Instytutu Literackiego, prowadzonego przez Jerzego Giedroycia trafiały w Polsce rządzonej przez Władysława Gomułki do nielicznych. Jednak nie same gamonie krajem wówczas rządziły, skoro rytualna krytyka demokracji parlamentarnej autorstwa Kuronia i Modzelewskiego nie uśpiła ich czujności, rychło więc obu autorów proklamacji posłali za kraty za próbę obalenia ustroju socjalistycznego – wtedy były na to surowe paragrafy – i zastąpienia go kapitalizmem typu zachodniego, czyli demokracją parlamentarną własne.
Maskujące frazesy krytyczne wobec dorobku wolnego świata stanowiły zasłonę dymną i miały zapobiec spłoszeniu czytelnika, któremu bliskie były ideały przełomu październikowego z 1956 roku, ale który miał prawo nie pamiętać demokracji we własnej ojczyźnie, skoro ostatnie wolne wybory odbyły się w Polsce w 1928 r, potem zaś wyniki kolejnych głosowań fałszowała najpierw sanacja później zaś komuniści.
Zdumiewa i przygnębia zarazem fakt, że wychowany w tejże demokracji i korzystający z jej dobrodziejstw 25-latek z “Gazety Wyborczej” rozumie z kultowego przecież listu Kuronia i Modzelewskiego mniej, niż swego czasu pułkownicy z Rakowieckiej, którzy – o czym była mowa – pojęli z tego jak przed 60 laty mówiono “samizdatu” wystarczająco wiele, żeby autorów za sprzyjanie nienawistnej im, czarnym czy czerwonym pułkownikom, demokracji na długo za kraty posłać. Dostrzec można coś nieprzyzwoitego w tym, że po sześciu dekadach tłumaczyć trzeba podwładnemu Adama Michnika, wychowanka i wieloletniego towarzysza drogi Jacka Kuronia, rzeczy tak oczywiste.
Zwłaszcza, że Jacek Kuroń gdy demokracja – również za sprawą jego wysiłków – powróciła do Polski, służył jej aktywnie jako minister pracy i wieloletni poseł. Uczestniczył też w wielu pasjonujących debatach.
Do historii przeszła dyskusja na warszawskiej Politechnice w trakcie przełomu ustrojowego, kiedy to ekonomista Dariusz Grabowski skrytykował politykę Kuronia jako szefa resortu pracy za to, że nalewa i rozdaje zupę bezrobotnym zamiast pobudzić aktywność Polaków na tyle, żeby sami na ten swój talerz zupy własną pracą zarobili. W żadnej jednak dyspucie i na żadnym spotkaniu Kuroń nie opowiedział się za zastąpieniem demokracji inną formą rządów. Zresztą jaką niby? Winston Churchill, jeden ze zwycięzców II wojny światowej, w której demokracja pokonała totalizm nazistowski, wyraził się przecież kiedyś, że wprawdzie ma ona same wady ani nikt nic lepszego nie wymyślił…
Zaś jeśli opis mankamentów demokracji parlamentarnej zawarty w Liście otwartym Kuronia i Modzelewskiego po części chociaż paradoksalnie oddaje również obecny stan życia publicznego w Polsce, nie jest to winą nieżyjących już dawnych uczestników opozycji demokratycznej, lecz współczesnych już zawodowych polityków, w tym również tych popieranych czy w znacznej mierze wykreowanych przez “Gazetę Wyborczą”. Tylko tyle i aż tyle.
[1] Sebastian Słowiński. Gdzie dzisiaj stałby Kuroń? “Gazeta Wyborcza” z 17 czerwca 2024
[2] ibidem