czyli dlaczego Zachód niewiele z Rosji pojmuje

Strach jest złym doradcą, a Amerykanie nie wyzbyli się go wobec Rosji, wzbudzającej lęk od czasów pozyskania własnej bomby wodorowej i “szoku posputnikowego”, kiedy to wystrzelenie w kosmos pierwszego sztucznego satelity Ziemi (1957 r.) a później premierowy załogowy lot Jurija Gagarina (1961 r.) wywołały w USA stres z powodu utraconej supremacji w świecie. Już po upadku ZSRR dołączył kolejny, może gorszy demon: naiwna nadzieja, że poradziecka Rosja zechce kopiować zachodnie rozwiązania ustrojowe. A ta co najwyżej wyciągała rękę po pieniądze z Ameryki i z Niemiec, niczego w zamian nie oferując.   

Skoro o kosmosie mowa, to w czasach odprężenia z lat 70. pojawiła się anegdota, że do amerykańskiej stacji orbitalnej Skylab nadchodzi meldunek:

– Rosjanie malują Księżyc na czerwono.

Odpowiedź brzmi: czekać. Podobnie jak na kolejny monit, że Rosjanie pomalowali na ten kolor już połowę Księżyca. Aż wreszcie odebrany zostaje raport: 

– Rosjanie już cały Księżyc pomalowali na czerwono.

Tym razem pada już jasne polecenie:

– Namalować na tym czerwonym tle białą farbą wielki napis “Coca Cola”.

Zdarzają się żarty, wyprzedzające swój czas. Dykteryjka teraz mniej śmieszy, a bardziej skłania do poważniejszych refleksji, jeśli uświadomić sobie, że przez pierwsze ćwierć wieku po upadku Związku Radzieckiego główną strategią Amerykanów, całkiem jak w anegdocie, pozostawało powierzchowne przemalowanie Rosji na nowe kapitalistyczne barwy, z nadzieją, że się to uda. Wątek coca-coli pojawia się w opowieści Davida Remnicka (nagrodzonego Pulitzerem za wcześniejszy ‘Grobowiec Lenina”) “Zmartwychwstanie” o rosyjskich przemianach z lat 90. Jeden z amerykańskich specjalistów zatrudnionych w Moskwie przez koncern z metropolii, gdy stwierdził, że któryś z podwładnych podprowadził mu i wypił butelkę coli z lodówki, straszył ich milicją. Z jednej strony wierzono w szczerość Rosjan w kopiowaniu kapitalistycznych wzorców a demokracji zachodniej wraz z nimi, z drugiej – całkiem niepoprawnie politycznie – traktowano ich jak Murzynów, uznając, że wolny świat lepiej od nich samych wie, co dla nich dobre i czego naprawdę potrzebują.

Niedźwiedź nie dał się obłaskawić

Krach tej strategii nastąpił z chwilą inwazji na Gruzję (2008 r.), szybko jeszcze ograniczonej do wojny lokalnej, co mniej stanowiło zasługę polityków waszyngtońskich, bardziej europejskich, w tym prezydentów Nicolasa Sarkozy’ego i Lecha Kaczyńskiego.

Nawet później jednak Barack Obama ogłaszał “reset” w kontaktach z Rosją. Koncesje jednak – podobnie jak w czasach Borysa Jelcyna – okazały się jednostronne. Tak jak poprzednika Władimira Putina zachodnie pieniądze “na ratowanie demokracji w Rosji”, transferowane tam zgodnie przez Billa Clintona, George’a Sorosa i doradzającego kreowanemu na gospodarczego cudotwórcę wicepremierowi Jegorowi Gajdarowi, odpowiednikowi Leszka Balcerowicza i rodzonemu wnukowi autora “Timura i jego drużyny” kultowej radzieckiej powieści o pionierach, Arkadija – nie powstrzymały Kremla przed eskalacją brutalnej wojny czeczeńskiej, tak reset Obamy nie zapobiegł ingerencji na Ukrainie po stronie Wiktora Janykowycza, aneksji Krymu (2014 r.) i irredencie w Donbasie. Niedźwiedź obłaskawić się nie dał.

Chociaż jeszcze w 2018 r. Piłkarskie Mistrzostwa Świata przeprowadzone w Rosji w niczym nie przypominały sławetnej ponurej olimpiady moskiewskiej z 1980 r. zbojkotowanej w odwet za inwazję na Afganistan przez USA, RFN, Kanadę i kilkadziesiąt państw Trzeciego Świata – ponieważ pokazały potęgę logistyki sprzecznej z tradycjami sowieckiego bałaganu i powszechnej w budującym komunizm kraju bylejakości. Tak w Moskwie i Petersburgu jak prowincjonalnym Sarańsku i bliskim nam geograficznie Kaliningradzie, do którego mieszkańcy Olsztyna mają bliżej niż do Warszawy.      

Kiedy wirtuoz poznał Rosję

Gdy wielki wirtuoz Mścisław Rostropowicz po latach za granicą spędzonych powracał do ojczyzny, na lotnisku Szeremietiewo-Wnukowo wzruszony podniósł w górę obie ręce. 

– Rosjo moja! Ja cię nie poznaję! – wykrzyknął, zastygając w teatralnej pozie.

Jednak gdy już ręce opuścił, stwierdził, że przez ten czas, gdy je trzymał uniesione, ukradziono mu obie walizki.

– Teraz cię poznaję – oznajmił wybitny wiolonczelista.

Nie był to jednak, jak widać, zupełny koniec złudzeń Rostropowicza wobec ukochanej ojczyzny, skoro nawet kiedy Borys Jelcyn, dwa lata wcześniej wyniesiony do władzy przez demokratyczny przewrót, podczas którego bronił moskiewskiego “Białego Domu” przed neostalinowskimi puczystami Giennadija Janajewa, jesienią 1993 r. skierował czołgi… na ten sam parlament, zdominowany teraz przez komunistów i nacjonalistów – wielki muzyk dyrygował Narodową Orkiestrą Symfoniczną koncertującą na Placu Czerwonym ku czci Jelcyna i jego zwolenników. A w zasłuchanym tłumie był sam prezydent.

Umrzeć dla migawki w CNN

Dziwna była to kontrrewolucja, ta jesień 1993 r. skoro trudno było zaprzeczyć, że przeciwnicy Jelcyna pozostają od niego dużo gorsi. Najwięcej zaś ofiar – to tragiczny znak czasu, stanowili wcale nie nacjonal-bolszewiccy obrońcy parlamentu, ani napierający na gmach żołnierze formacji lojalnych wobec prezydenta. Najliczniej, całkiem bezsensownie ginęły nastolatki, których na miejsce walk ściągnęła chęć pokazania się na moment w globalnej amerykańskiej telewizji CNN, nadającej na żywo szturm na parlament. Pokusa rozpoznawalności i uznania przyniosła śmiertelne następstwa.

Zaś dla Zachodu strach okazał się złym doradcą. Jelcyn, wykorzystując amerykańskie obawy przed demonami nacjonalizmu i bolszewizmu, utorował Putinowi drogę do sukcesji wyłożoną dolarami z USA.

Nie stało się to żadną nową jakością. Strach dominował w podejściu Zachodu do Kremla, nie tyle odkąd ZSRR przestał być aliantem w walce z Niemcami hitlerowskimi, co od momentu gdy Moskwa pozyskała broń atomową, a z czasem wodorową. Nie złagodziła tego nawet po półwieczu utopijna nadzieja, że Rosja zacznie naśladować Amerykę, na Wschodzie traktowana zresztą jako obraźliwa. Poza wspomnianym, a już nieżyjącym Gajdarem, nikt serio nie chciał tego robić nad Moskwa-Rieką i Wołgą. Dla tamtejszych obywateli, nawet szczerych demokratów, których nie brak wśród starej moskiewsko-petersburskiej inteligencji ale też świeżej klasy średniej (w zdominowanym przez nią Nowosybirsku Putin wedle wyników oficjalnych uzyskał… jedną trzecią głosów zaledwie) podobny pomysł brzmi tak, jakby państwom arabskim suflowano, by się upodobniały do Izraela.

Monetarystami zostawali tylko licząc pieniądze z Zachodu

Znakomity reportażysta i zwolennik porozumienia z Rosją Ksawery Pruszyński przestrzegał już w 1942 r. w tekście opublikowanym wtedy w londyńskich “Wiadomościach Polskich”: “Jeśli ktoś pociesza się może złudą, że Rosja obecna się przekreśli i że on z jakąś “przyszłą Rosją” potrafi się dogadać, bardzo się myli. Jeśli dzisiejsza Rosja sowiecka czci Kutuzowa i Suworowa, to żadna “Rosja przyszłości” nigdy nie wykreśli ze swych podręczników szkolnych, ze swej myśli i ze swego serca widma bohaterskiej obrony Sewastopola, wojennej zimy pod Moskwą, zaciekłej walki o Stalingrad” [1]. Jednak Zachód naiwnie dostrzegający w pięćdziesiąt lat później w rosyjskich przywódcach adeptów liberalnego kapitalizmu w formacie modnej wtedy monetarystycznej szkoły chicagowskiej nie pojmował, że kremlowscy liderzy stają się monetarystami tylko wówczas, gdy pragną wyciągnąć pieniądze od liderów i z banków wolnego świata.

Najpierw udało się to Jelcynowi, kiedy strasząc nacjonalistami i bolszewikami wymusił na Stanach Zjednoczonych, by sfinansowały rozstrzelanie przez niego parlamentu, o czym bez żenady wspomina w swojej autobiografii Bill Clinton. 

Pięć lat później, gdy strach wzbudzał kryzys nazwany rosyjskim, a ściślej groźba, że zamieni się on w globalny i runie nie tylko moskiewska giełda, Amerykanie znowu sięgnęli do kieszeni, a premierem pozostawał wtedy w 1998 r. Siergiej Kirijenko, wówczas ze względu na młody wiek (36 lat) przezywany Kinderniespodzianką, a teraz zarządzający logistyką na podbitych terenach Ukrainy i wymieniany jako główny kandydat na następcę Władimira Putina. Wyhodowali sobie, można powiedzieć, ich obu: obecnego prezydenta i jego domniemanego sukcesora. Zaś o kolejnym pretendencie do sukcesji po Władimirze Władimirowiczu będzie jeszcze mowa.   

Pory roku, kwadry Księżyca i zmiany na Kremlu

Jak pisze w kultowej już książce “Zmartwychwstanie” znawca Rosji i – podobnie jak przed laty nasz Pruszyński – z pewnością żaden jej zaprzysięgły przeciwnik, wytrawny przy tym analityk David Remnick: “Jest kilka stereotypów dotyczących polityki radzieckiej (a obecnie rosyjskiej), które nie odpowiadają prawdzie, lecz wszyscy w nie wierzą: otóż mówi się, że zima, niosąca ze sobą groźbę nędzy i głodu, sprzyja konserwatystom; lato ułatwia działanie reformatorom; car ma kłopoty, gdy tylko wyjeżdża na wakacje; oraz że wszystko kończy się fatalnie” [2]. Zabawne to byłoby, gdyby kraj, o którym mowa, nie dysponował zapasem głowic jądrowych zdolnym bezpowrotnie zniszczyć resztę świata.

A nam za główną broń – bo wszystkie inne zawiodły z sankcjami i izolacją międzynarodową włącznie – nie pozostawała optymistyczna nadzieja, że jednak tego nie uczyni, kierując się instynktem samozachowawczym. Pojmowanym po zachodniemu, co nie musi się niestety sprawdzić w kraju, którzy po dziś dzień szczerze a nie tylko rytualnie czci bohatera Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (1941-45), żołnierza i komsomolca dziewiętnastoletniego Aleksandra Matrosowa, który pod Pskowem zginął, własną piersią zasłaniając otwór strzelniczy niemieckiego bunkra.

Znalazł on licznych naśladowców, w tym Leonida Kondratiewa, który o dziwo przeżył, chociaż skopiował jego wyczyn. Zaś berlingowiec, ale wcześniej żołnierz Armii Czerwonej Michał Okurzały poległ w trakcie próby uchwycenia przyczółka nad Wisłą, gdy za pomocą dostępnej łączności skierował na siebie ogień własnej artylerii, gdy hitlerowcy jego redutę zdobywali.

Nawet ironiczna konstrukcja amerykańskiego znawcy Wschodu Remnicka zakłada jednak prawomocność podziału na liberałów i konserwatystów w Rosji, który u schyłku poprzedniego ustroju bezlitośnie wykpiwał dysydent Władimir Bukowski, wskazując raczej na naprzemienne następstwo u władzy sekretarzy łysych i kudłatych: najpierw uwłosiony jak trzeba Stalin, po nim łysy Chruszczow, kudłaty Breżniew z krzaczastymi brwiami a potem Andropow z łysiną, wreszcie Czernienko wprawdzie prawie umierający już w chwili wyboru ale z fryzurą jeszcze jak należy, a po nim znów łysy Gorbaczow.     

Skoro od anegdoty zaczęliśmy, przytoczę jeszcze jedną, z życia wziętą. W latach 80. znawca literatury romantycznej prof. Andrzej Fabianowski gościł na Uniwersytecie Warszawskim dwóch puszkinologów z Moskwy. Obaj partyjni, a już przy pierwszym kontakcie jeden dał się poznać jako liberał, drugi zaś dogmatyk. Gdy polski gospodarz, gwoli przełamywania barier, zabrał ich na weekend “na daczę” i tam napili się wódki – dotychczasowy liberał zaczął nagle głosić całkiem twardogłowe przekonania, a niedawny beton opowiedział się za zupełnie odnowicielskimi rozwiązaniami.

Jak na ironię podobnie jest “w realu”, a nie świecie dykteryjek, z kolejnym pretendentem do schedy po Putinie, Dmitrijem Miedwiediewem. Rocznik 1965 i z profesorskiej rodziny, podczas gdy sam Władimir Władimirowicz rodowód ma bardziej resortowo-proletariacki, a matkę żyjącą wprawdzie ale prostą, zastępowała mu faktycznie nauczycielka z podstawówki Wiera Guriewicz, co w nagrodę na emeryturę przeszła już w randze kapitana milicji – otóż tenże Miedwiediew, zbierający płyty zachodnich zespołów rockowych i nie spóźniający się na spotkania, pozostawał do niedawna nadzieją zachodnich liberałów, bo wymieniając się przez lata z samym Putinem funkcjami premiera i prezydenta, potrafił mu się nawet w szczegółach przeciwstawić.

Jednak liczne jego zachowania i wypowiedzi już po inwazji na Ukrainę – nazwać je można wprost fundamentalistycznymi czy betonowymi – wydają się wskazywać, że do niego również stosuje się anegdota o towarzyszach literaturoznawcach, goszczonych na daczy w Polsce. Zwłaszcza, że jak zaręczają znawcy Kremla – rywal Kirijenki w grze o schedę po Putinie ma wprawdzie ogromny majątek ale wśród licznych swoich problemów także ten z alkoholem…  

[1] Ksawery Pruszyński. Wobec Rosji. “Wiadomości Polskie”, Londyn 1942, nr 40; zob. też: Ksawery Pruszyński. Noc na Kremlu, Oficyna Literatów “Rój”, Warszawa 1989, s. 182

[2] David Remnick. Zmarwychwstanie. Wyd. Magnum, Warszawa 1997, tł. Magdalena Słysz, s. 63

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here