Czy ukraińskie dzieci odpowiadają za rzeź wołyńską? Każda inna niż negatywna odpowiedź na to pytanie niesie za sobą znamiona aberracji. Podobnie jak fakt, że niektórzy politycy ukraińscy próbują forsować fałszywą wizję historii, wykorzystując współczucie dla ich kraju. Świadczy o tym niedawna wypowiedź ambasadora Ukrainy w Berlinie Andrija Melnyka.
Tymczasem współczesny humanitaryzm i historię sprzed 80 lat można połączyć, gdyby tylko skłonić Niemców, by sfinansowali pobyt milionów uchodźców ukraińskich w Polsce w zamian z zrzeczenie się przez nas odszkodowań wojennych.
To w pełni uczciwa oferta: odpowiedzialność Niemców za rozpętanie II wojny światowej nie ulega wątpliwości (tylko w popularnej komedii wywołał ją przypadkowy strzał Franka Dolasa), podobnie nikt nie kwestionuje, że opieka, sprawowana dziś przez całe społeczeństwo polskie – głównie samorządy, wspólnoty sąsiedzkie, parafialne i rodzinne, w najmniejszej zaś mierze instytucje centralne – przybiera postać największej od 75 lat akcji humanitarnej w Europie.
Po 24 lutego, kiedy to Władimir Putin nakazał odpalić rakiety i uruchomić motory czołgów, polską granicę przekroczyło 4,6 mln Ukraińców. Wbrew przewidywaniom ekspertów od demografii i zarządzania kryzysowego, szacujących próg katastrofy humanitarnej na 3-4 mln uchodźców, do niczego złego nie doszło. Za sprawą poświęcenia i odpowiedzialności Polaków przybysze, znaleźli nad Wisłą i Odrą przyjazne chociaż tymczasowe domy. W odróżnieniu od Niemiec, nie miesza się tu w obozach uciekinierów ukraińskich z ekonomicznymi imigrantami z III Świata.
W ogóle zresztą się ich w obozach nie umieszcza, tylko w przerobionych na centra pobytowe ośrodkach wczasowych, sportowych i konferencyjnych, bursach i internatach a nawet domach zakonnych. Często też – w naszych własnych mieszkaniach i domach. Inaczej niż w Niemczech, nikomu u nas nie przyszło do głowy, by przybyszom płacić za to, by wrócili pod bomby i rakiety (stawka za to wynosi marne 1500 euro, a to kwota nawet nad Dnieprem nie zawrotna) uwalniając tym samym gospodarzy od kłopotu.
Skoro Niemcy przekupują Ukraińców po to, żeby przestali być uchodźcami – tym bardziej nie mogą odżegnać się od finansowej odpowiedzialności za II wojnę światową. Dla ofiar tamtego konfliktu, dziś dżwigajacych na sobie koszty największej powojennej operacji humanitarnej w Europie, stanowi to niepowtarzalną okazję, by się upomnieć o zadośćuczynienie.
Od dawna wiadomo, że Niemcy odszkodowań za wojnę nie wypłacą, uciekając się do rozmaitych kruczków prawnych. W 1953 r. rząd PRL w deklaracji sformułowanej wobec NRD (z drugum państwem niemieckim – RFN, Polska Ludowa nie utrzymywała wówczas jeszcze stosunków dyplomatycznych) wyrzekł się wojennych reperacji. Polskie roszczenia miały zostać zaspokojone z radzieckiej puli. Nic takiego faktycznie jednak nie miało miejsca, a mowa tu o państwach, co już nie istnieją. Czyni to obecny stan prawny nader zagmatwanym.
Chociaż polskie straty wojenne szacuje zespół pracujący pod kierownictwem posła Arkadiusza Mularczyka, zmierzający właśnie do ogłoszenia raportu – to rezultat nie okaże się zapewne wiążący dla wspólnoty międzynarodowej, ze względu na nikłą siłę przebicia polskiej dyplomacji, chociaż minister Zbigniew Rau i tak wykazuje się większym dynamizmem od poprzedników.
Najrozsądniejszym z tej sytuacji wyjściem wydaje się zwrócenie się do Niemiec z ofertą, że Polska zrezygnuje z należnych nam reparacji wojennych, ale w zamian za sfinansowanie przez Niemcy pobytu u nas uchodźców ukrainskich, jak również zaspokojenia ich potrzeb edukacyjnych, kulturalnych i socjalnych (do kursów języka po doradztwo na rynku pracy). Powstały w ten sposób fundusz mógłby nosić imię polskich ofiar II wojny światowej. Zaś politycy ukraińscy mogliby nas w tych staraniach wesprzeć, zamiast zaogniać sytuację wypowiedziami, fałszującymi historię.
Niestety ma takie na swoim koncie również prezydent Wołodymyr Zełenski, który w wystąpieniu z telebimu do polskich parlamentarzystów uznał katastrofę smoleńską za zamach, po lizusowsku wpisując się w oficjalną pisowską narrację. Znacznie gorszego nadużycia dopuścił się ambasador Ukrainy w Berlinie Andrij Melnyk, nie tylko relatywizując rzeź wołyńską i gloryfikując Stepana Banderę, ale przypisując władzom Polski przedwojennej trwale antyukraińską politykę, zaś naszym partyzantom czystki etniczne na rusińskiej ludności.
Na podobną narrację nie może być zgody. Wielki znawca spraw kresowych i znakomity pisarz Józef Mackiewicz udowadniał, że jedynie prawda jest ciekawa. Kłamstwo zaś zawsze pozostaje banałem: nieważne, czy nazwiemy je oświęcimskim, smoleńskim czy wołyńskim.
W trakcie wielkiego kryzysu w Europie sprzed kilkunastu lat Niemcy najmocniej przekonywali Greków, że ci muszą płacić swoje długi. Jednak zobowiązań historycznych zasada ta dotyczy w znacznie większej mierze, niż finansowych. Bo tych pierwszych nie da się umorzyć. Rządzą nimi bowiem nie księgowi, lecz pamięć zbiorowa. Najcenniejsze dziedzictwo każdego z cywilizowanych społeczeństw.
Od niemieckiej odpowiedzi na ofertę: finansowanie pomocy dla uchodźców jako ekspiacja za wojnę, jeśli taka zostanie sformułowana – zależy również odpowiedź na pytanie, czy Niemcy są w stanie podejmować decyzje na miarę samodzielnego przywództwa w Unii Europejskiej, do którego przecież po wycofaniu się Wielkiej Brytanii i osłabieniu Francji jednoznacznie pretendują.
Pozostaje więc położyć tę propozycję na stole i powiedzieć: sprawdzam. Chyba, że Unia powrócić ma do swojej fazy embrionalnej, kiedy była tylko Europejską Wspólnotą Węgla i Stali, tyle, że teraz zamiast budować huty i otwierać nowe kopalnie będzie je już tylko zamykać… A wartości humanitarne odłoży na odległą półkę. W takim jednak wypadku pozostanie uznać, że my z kolei pomyliliśmy się w 2003 roku, decydując w referendum akcesyjnym o własnych losach.