Pierwsze komputery kojarzyły się z wolnością. Służyły jej też rzeczywiście zarówno w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie składano na nich pod koniec lat 80. podziemne pisma, jak po latach w Azji Środkowej i państwach arabskich, kiedy to demonstranci zwoływali się przez Internet. Zarówno więc cenzurowanie Konfederacji przez Metę czyli firmę występującą w imieniu korporacji Facebook, jak użycie Pegasusa przez rządzących w Polsce i na Węgrzech do szpiegowania i nękania oponentów – to patologia,nie reguła.
Gdy przed prawie czterdziestoleciem wprowadzano na rynek Macintosha, towarzyszyła temu reklama, że… już nie będzie jak u Orwella. Potem jednak przestało to być oczywiste.
Redakcja “Time” zmieniła przed dwunastu laty werdykt własnych czytelników. Człowiekiem roku ogłoszony został dopiero dziesiąty w ich głosowaniu założyciel Facebooka Mark Zuckerberg. Za to nie znalazł uznania zwycięzca czytelniczego plebiscytu Julian Assange, który dopiero co ujawnił w sieci depesze kompromitujące amerykańskich dyplomatów, natrząsających się m.in. z kanclerz Niemiec Angeli Merkel i jej ministra spraw zagranicznych Giuda Westerwellego a także udostępnił wstrząsający zapis filmowy ataku śmigłowców w Bagdadzie, w trakcie którego US Army zabiła kilkunastu Irakijczyków.
Dwóch geniuszy, dwie sprawy
Wybór okazał się symboliczny. Postaci Zuckerberga i Assange’a pokazują dwie postawy sieciowych gigantów: pierwszy ze zdobyczy technologii buduje korporację, zwiększającą swoją anonimowość na szczeblu decyzyjnym, silniejszą niż niejedno państwo, ale prawu żadnego z nich nie podlegającą. Drugi tworzy globalny serwis, ujawniający tajne dane, za co ściga go pod różnymi pretekstami wymiar sprawiedliwości. Ponieważ działa w krajach starannie pielęgnujących wolność słowa (Islandia, Szwecja, Belgia) – finguje się przeciw niemu zarzuty o molestowanie. Stawiające je osoby mają związki z CIA. Celem okazuje się zohydzenie demaskatora w oczach opinii publicznej. Assange ujawnia ponad ćwierć miliona dokumentów m.in. Pentagonu oraz Departamentu Stanu.
Julian Assange chociaż dzieciństwo miał trudne – w rodzinnej Australii musiał wraz z matką i przyrodnim bratem uciekać przed ścigającym ich ojczymem, zmienił więc kilkadziesiąt szkół, a za jedynego przyjaciela miał komputer – z czasem nie był jednak samotny i nie chodzi tu tylko o protekcję, jakiej udzielali mu przeciwnicy amerykańskiej globalnej dominacji: od Władimira Putina po rząd Ekwadoru. Jak relacjonują biografowie Carsten Goerig i Kathrin Nord (“Człowiek, który rozpętał WikiLeaks”): “W późnych latach 80. XX w. Timothy C. May inicjuje listę dyskusyjną Cypherpunk, w której bierze też udział Julian Assange. (..) Bo Assange jest krypto anarchistą, który widzi w państwie posiadacza monopolu informacyjnego. Państwo kontroluje informacje docierające do obywateli, a jednocześnie inne przed nimi zataja. Ten brak równowagi można odwrócić, kiedy obywatel zacznie szyfrować swoją komunikację, a publikować tajne informacje państwowe” [1].
Efekt? Joe Biden jeszcze jako wiceprezydent przy Baracku Obamie nazywa Assange’a terrorystą zaawansowanych technologii. Republikańska kandydatka na wiceprezydenta Sara Palin dziwi się, że nie jest on ścigany jak Osama Bin Laden.
Czas wizjonerów
Komputer zmieniły styl życia codziennego i sposób pracy ludzi podobnie jak niegdyś żarówka Thomasa Edisona i samochody Henry’ego Forda. Zaczęło się także od wizjonerów.
Pierwszym z nich był Steve Jobs, który dzieciństwo miał podobnie niełatwe jak później Assange. Nieślubny syn syryjskiego stypendysty i studentki z Wisconsin, adoptowany przez przeciętną rodzinę z Kalifornii (przybrany ojciec pracował w firmie odzyskującej długi), miał jednak szczęście, że najbliższym nie zabrakło troskliwości ani daru przewidywania. “Kiedy Paul Jobs zorientował się, że jego nastoletni syn nie podziela jego zainteresowania samochodami i innymi mechanizmami, kupił mu trochę elektronicznych urządzeń, aby chłopak mógł je rozkładać i badać jak działają” – pisze biografka Karen Blumenthal [2].
Młody Jobs nie zostałby jednak wielkim innowatorem, założycielem Apple, twórcą Macintosha, iPhona oraz iPada, gdyby nie nasz rodak, tyle, że z Kalifornii: “To mało powiedziane, że Steve Wozniak był zachwycony pomysłem, aby komputer mieścił się w małym pudełku. Był do tego niesamowicie zapalony i nie mógł się doczekać, żeby to wypróbować. W styczniu 1975 roku “Popular Electronics” w artykule z okładki opisało pierwszy prawdziwy “mikrokomputer” Altair, stworzony przez firmę z Albuquerque w Nowym Meksyku. W rzeczywistości był to zestaw, który składało się godzinami a później i tak nie działał najlepiej. Nie miał żadnych dodatkowych akcesoriów – ani ekranu, ani klawiatury, ani niczego przez co można by się z z nim komunikować. Aby go używać, hobbista musiał napisać program, ale nawet wtedy jedyne, co potrafił Altair, to mrugać światełkami z przodu obudowy” [3].
Wozniak, rocznik 1950, wymyśli komputer Apple, ale firma o tej nazwie zakwateruje się w garażu domu rodziców Jobsa. To on zna się na marketingu. Znajdą się inwestorzy. Hasło broszury reklamowej Apple II brzmiało: “prostota jest szczytem wyrafinowania”.
Pierwszy rok działalności Apple’a daje mu zysk 42 tys dol, a w 1978 r. wartość sprzedaży sięga 7,9 mln dol. W 1979 r. w Bostonie wynaleziony zostaje program pozwalający na obliczenia finansowe. To kolejny przełom. Komputeryzacja wzbudzi zainteresowanie Wall Street.
“Benjamin Rosen, analityk giełdowy z firmy Morgan Stanley w Nowym Jorku chciał, aby dział techniczny kupił mu komputer Apple’a, ale ci uważali, że nie będzie przydatny.
– Wystarczyła jedna prezentacja – wspominał później. Otworzył Visi Calc i pokazał technikom rzędy i kolumny cyfr. Następnie zmienił jedną z nich i kliknął “przelicz”. Wszystkie pozostałe liczby na stronie zostały zaktualizowane. W pokoju wszyscy aż westchnęli” [4].
Trwały też prace nad Macintoshem. W sprawie zapewnienia mu odpowiedniego oprogramowania, Jobs pojechał w 1981 r. do Seattle, by spotkać się z założycielami Microsoftu, Billem Gatesem i Paulem Allenem. Ich oceny i wymagania okazały się jednak rozbieżne.
Apple stanie się już w 1982 r. jedną z pięciuset największych firm w Stanach Zjednoczonych. Kaperuje Johna Sculleya, szefa Pepsi Coli, 44-latka, który sprawił, że jej sprzedaż przewyższyła Coca Colę. Na wejściu dostaje on czek na milion dolarów. Żeby było zabawniej – ten z czasem pozbędzie się z firmy Jobsa jako zupełnie nieodpowiedzialnego.
Duch korporacji i wynalazczości, racje biznesowe i społecznościowe ścierają się bowiem od początku tej historii. Bill Gates rzuca w tytule swojej książki hasło: “Biznes szybszy niż myśl” [5]. Złośliwi zaś dodają, ze szefowie globalnych koncernów informatycznych rzeczywiście masowo zwalniają pracowników… zanim pomyślą.
Raz dwa trzy, Wielki Brat patrzy
Z początku akcentuje się dumę z oferowanej odbiorcom wolności.
Macintosh ma być sprzedawany za 2,5 tys dol sztuka. Za to aż 750 tys dol Apple zapłaci za jego reklamówkę autorstwa reżysera “Łowcy androidów” Ridleya Scotta. Dodatkowe jeszcze 800 tys da za czas antenowy w przerwie finału Super Bowl w futbolu amerykańskim, w którym Los Angeles Raiders pokonają Washington Redskins. Jest rok 1984 jak u George’a Orwella i reklama się do tego odwołuje.
Na ekranie mężczyźni w drelichach, przypominających chińskie mundurki z czasów wielkiej proletariackiej rewolucji kulturalnej siedzą rzędem i wpatrują się pokornie w wielki ekran. Przybiega dziewczyna w czerwonych spodenkach i wizerunkiem reklamowego Macintosha na T-shircie. Rozbija wielkim młotem ekran z twarzą Wielkiego Brata:
– Dowiecie się, dlaczego rok 1984 nie będzie taki, jak u Orwella.
Wolnościowy marketing nie wyprzedza jednak osiągnięć technologii.
Dzieła zebrane Williama Szekspira komputer pomieści już w 1988 r.
Tim Berners-Lee, brytyjski fizyk z tego samego rocznika co Jobs (1955), pracujący w Genewie dla Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych (CERN) na komputerze NeXT stworzył World Wide Web czyli Internet w latach 1989-1991. Już pięć lat później liczba użytkowników światowej sieci osiągnęła 40 mln.
Ponad embargiem i żelazną kurtyną
Komputery osobiste kojarzyły się z wolnością jednostki. W Polsce lat 80. składano na nich podziemne pisma. Po raz pierwszy o zaletach tego sprzętu przekonałem się jako student pod koniec tej dekady, podczas wizyty w opozycyjnych sprawach w domu późniejszego senatora, biologa Tadeusza Kłopotowskiego w warszawskiej dzielnicy willowej Radość. Profesor osobiście łamał tam na komputerze gazetę dla siedleckiej regionalnej Solidarności. Zgodnie z proroctwem wspomnianej amerykańskiej reklamy, za sprawą rozwoju technologii świat znany z “1984” George’a Orwella znajdował się w odwrocie. Gdy już nastąpił przełom ustrojowy, w “Trybunie” nadal pracowało się na maszynach do pisania, zaś nowe redakcje startowały na przywiezionym z Zachodu sprzęcie. Nośnikiem były jeszcze dyskietki. Na przedwiośniu 1990 r. pierwszy mój tekst w “Gazecie Wyborczej” napisałem od razu na komputerze, przy którym zasiadłem po raz pierwszy, zaś sprawdzający artykuł Roman Kurkiewicz, wtedy wiceszef działu krajowego, ograniczył się do zastąpienia gwiazdek, których omyłkowo użyłem jako cudzysłowów właściwymi znakami z klawiatury. Już w dwa lata później w liberalno-demokratycznym dzienniku stanowiącym własność Wiktora Kubiaka pt. “Obserwator Codzienny” dysponowaliśmy programem, który pozwalał zobaczyć tekst na stronie gazety w miejscu dla niego przeznaczonym.
Ponieważ z kolei ja zostałem tam kierownikiem działu krajowego, chwaliłem sobie ten szczegół, sprzyjający odpowiedzialności dziennikarzy za oddawany do dziennika materiał: artykuły dwa razy dłuższe niż się umawialiśmy prawie się nie zdarzały. Nawet w 30 lat później nie każda redakcja podobnym programem dysponuje. Już wtedy, na początku transformacji ustrojowej, pojawiły się słowa, oznaczające czynności związane z informatyką, ale używane przez redakcyjnych humanistów. Kulturoznawcę Piotra Bratkowskiego (autora książki “Dowód osobisty”), co u Kubiaka i naczelnego Damiana Kalbarczyka pracował jako jeden z sekretarzy redakcji, zafascynował szczególnie czasownik “hifenejtować” wbrew pozorom nie związany ani z okropnym wirusem powodującym AIDS ani nie oznaczający żadnej skomplikowanej czynności, lecz tylko przepuszczenie gotowego już tekstu przez wychwytujący błędy i literówki słownik…
Gdy jeszcze do końca PRL specjaliści od automatyki przemysłowej a później informatyki słyszeli często na wiadomość o takim swoim wyborze współczujące “i gdzie ty potem robotę znajdziesz” – to w nowej Polsce programiści stali się elitą zarobkową i klanem uprzywilejowanym. Nawet pandemia ich nie dotknęła. Nie zazdrości im się jakoś specjalnie, bo wiadomo, ile czasu i kosztów wymaga zdobycie kierunkowego wykształcenia i pozycji w zawodzie.
Laptop zaś stał się w nowej Polsce symbolem statusu, przynależności do grupy tych twórczych i samodzielnych. Nawet jeśli rozłożony na stoliku sieciowej kawiarni “starbunia” czy Nero służył tylko do rutynowego choć ostentacyjnego przejrzenia zawartości poczty elektronicznej.
Liczone na dekadę mniej więcej i wynikające z różnicy cywilizacyjnej spowodowanej żelazną kurtyną (wzmocnioną embargiem na technologie) zapóźnienie w branży komputerowej, tak jeśli chodzi o sprzęt firmowy jak domowy, nie ograniczyło niespożytej aktywności Polaków w tym względzie. Historyk idei Marcin Król znany był jeszcze w latach 80 nie tylko jako autor zaczytywanej przez żarliwą studenterię nielegalnej broszurki o ewolucji myśli politycznej Józefa Piłsudskiego ale także jeden z pierwszych humanistów regularnie pracujących na komputerze.
Tomasz Bagiński urodzony w Białymstoku w 1976, a więc rówieśnik nie Jobsa ani Wozniaka, lecz stworzonych przez nich komputerów, nagrodzony został Oscarem za krótki film “Katedra” oparty na trickach wyzyskujących możliwości najnowszych technik informatycznych. Młodzi polscy programiści wygrywają międzynarodowe konkursy. Ziomkowie Bagińskiego, studenci z Białegostoku, skonstruowali marsjańskiego łazika, który potem rzeczywiście drałował po powierzchni czerwonej planety.
Zaś Internet, z którym obeznani pozostajemy przynajmniej od ćwierćwiecza, wciąż kojarzy się Polakom z wolnością, również tą, której warto bronić.
Dowiodły tego masowe demonstracje w obronie bezpłatnego dostępu do sieci w reakcji na pakiet ACTA, które przed dekadą – pomimo trzaskającego mrozu – zgromadziły ogromne tłumy na ulicach polskich miast. W stolicy demonstrowano wtedy pokojowo przed Pałacem Prezydenckim, ale już w 200-tysięcznych Kielcach kibice Korony przez wiele godzin ganiali się po blokowiskach z policją. Rozmiary konfliktu zaskoczyły polityków, rząd Donalda Tuska z planowanych ograniczeń się wycofał. Okazało się niespodziewanie, że internauci potrafią być solidarni… nie tylko w sieci.
Przez Internet zwoływali się na manifestacje zwolennicy demokratyzacji w krajach arabskich i Azji Środkowej. Jedną z pierwszych decyzji władz Kazachstanu w trakcie niedawnych zamieszek stało się odcięcie dostępu do sieci. W Chinach z kolei pozostaje ona stale pod czujną kontrolą władzy. Kontrolerzy wyłapują niebezpieczne dla ustroju słowa-klucze.
Ale to w świecie demokratycznym Wielki Brat wciąż patrzy i przybiera postać anonimowego moderatora z firmy Meta reprezentującej koncern Facebooka albo użytkowników Pegasusa ze służb specjalnych, wykorzystujących do demaskowania źródeł przecieków z obozu władzy broń cybernetyczną, przeznaczoną w założeniu do inwigilowania organizacji terrorystycznych i międzynarodowych grup przestępczych.
Czekamy, kto rozbije tele-ekran.
[1] Carsten Goerig, Kathrin Nord. Julian Assange. Człowiek, który rozpętał WikiLeaks. Wyd. Buchmann, Warszawa 2012, s. 27, tł. Krzysztof Żak
[2] Karen Blumenthal. Steve Jobs. Człowiek, który myślał inaczej. Amber, Warszawa 2013, s. 25, przeł. Joanna Lipińska i Joanna Nałęcz
[3] Blumenthal, Steve Jobs… op. cit, s. 59
[4] Blumenthal, Steve Jobs… op. cit, s. 87
[5] por. Bill Gates. Biznes szybszy niż myśl. Wyd. Próśzyński i S-ka, Warszawa 1999