Rozmowa z Dariuszem Grabowskim, doradcą gospodarczym premiera Jana Olszewskiego (1991-92)

– Świętujemy różne rocznice, również wydarzeń dzielących Polaków (ćwierćwiecze uchwalenia Konstytucji) i tragedii (katastrofa smoleńska). Czy warto przypomnieć 30-lecie pierwszego wzrostu gospodarczego po zmianie ustrojowej? Osiągnął go rząd Jana Olszewskiego. Dla Polaków stanowiło to sygnał, że warto było odejść od komunizmu. Jak to się stało, że Pan został doradcą gospodarczym premiera?

– Jan Olszewski wraz ze Zdzisławem Najderem, który potem został szefem zespołu doradców, pojawiali się na debatach na Politechnice Warszawskiej, organizowanych przez Region Mazowsze NSZZ “Solidarność”. Dotyczyły spraw ustrojowych, systemowych i strategicznych. Ich hasło brzmiało: “Jaka Polska”. Po jednej z debat właśnie Najder poprosił mnie o rozmowę. Chwilę trwała, spytał mnie, czy nie porozmawiałbym z Janem Olszewskim. Działo się to jeszcze przed desygnowaniem go na premiera. Krążyły już wiadomości, że nim zostanie. Wiedzieliśmy, że kompletuje ekipę. 

– Gdy doszło do bezpośredniej rozmowy, jakie wrażenie na Panu wywarł?

– Spotkaliśmy się z Olszewskim w Sejmie. Zawsze był ciepłym człowiekiem. Wtedy to potwierdził. Ujmująco serdeczny i uprzejmy, rozmawiał na różne tematy, sprawiał wrażenie człowieka na trochę inne czasy, bo w niczym nie przypominał twardego menedżerskiego stylu Leszka Balcerowicza. To była zwyczajna ludzka rozmowa. Wiedziałem, kogo jeszcze w gronie doradców można się spodziewać, mówiło się o Stefanie Kurowskim jako współtwórcy rozwiązań ekonomicznych pierwszej Solidarności, o Aleksandrze Jędraszczyku, prof. Fedorowiczu. Jana Olszewskego zainteresowało to, że jestem nie tylko ekonomistą i przedsiębiorcą ale również człowiekiem Solidarności. Dużą wagę do tego przywiązywał. Mój życiorys i fakt, że w Regionie Mazowsze doradzam Maciejowi Jankowskiemu miały dla niego spore znaczenie. Tak wyglądało pierwsze spotkanie. Potem zadzwonił Najder. Kolejne odbyło się już w gronie nas trzech. Wtedy spytano mnie, czy wejdę do zespołu doradców. Z grona osób, które miały w nim pracować, najlepiej znałem nazwiska prof. Józefy Hrynkiewicz oraz oczywiście Czesława Bieleckiego. W zespole był też Lech Dymarski, poeta z Poznania, wcześniej członek ścisłego kierownictwa Solidarności, potem dołączył Jan Polkowski. Rząd się długo rodził. W ówczesnej sytuacji musiało to potrwać.

– Gdy mec. Olszewski kompletował zespół doradców, nie znał jeszcze wszystkich nazwisk ministrów?

– Koalicyjne układy w tym sensie go ograniczały. Sam nikogo mu nie sugerowałem. Nie tak pojmowałem swoją rolę. Olszewski sam ubolewał, że nie tworzy rządu autorskiego. Wiedział jednak, na co się porywa. Jego rząd przecież stale musiał zabiegać o większość. Ministrem finansów najpierw został prof. Karol Lutkowski…

– …nie był wielką postacią, jeden z liderów Konfederacji Polski Niepodległej, który go zapewne nie lubił, Krzysztof Król wspomina, jak Olszewski prezentując skład rządu przez pomyłkę powiedział: Rutkowski?

– W każdym razie Lutkowski długo szefem resortu nie był. Wkrótce ministrem finansów został Andrzej Olechowski. 

– Jego powołanie pokazało, że premier Olszewski chce i umie współpracować z ludźmi różniącymi się rodowodem politycznym, skoro Olechowski jeszcze przy Okrągłym Stole zasiadał po przeciwnej stronie “koalicyjno-rządowej”. A co istotne, gdy rozmawiałem z nim przed paru laty dla pisma “InGreen” znakomicie współpracę z Mecenasem wspominał?

– Olechowski jak wspomniałem pojawił się później i był ministrem kompromisu politycznego. Chodziło o zjednanie środowisk bliskich ówczesnej Unii Demokratycznej, zbliżone do niej poglądy miało wielu finansistów. Wiedzieliśmy przy tym, że wcześniej pozostawał związany ze służbami PRL. Oczywiście, to nie był rząd autorski. Dla mnie istotne pozostawało to, że w gronie doradców znalazło się miejsce dla osób wywodzących się z Solidarności a uznawanych za radykałów, jak Kurowski, Jędraszczyk czy ja, ponieważ głosiliśmy od dawna, że trzeba działać szybko i zdecydowanie a gospodarka pozostaje sprawą kluczową. Opowiadałem się wtedy za uwłaszczeniem pracowników zakładów, co zatrudniały poniżej stu osób, naciskałem, że to możliwe do zrobienia. Jednak odpowiedzialny w rządzie za przekształcenia własnościowe Tomasz Gruszecki był innego zdania i kwestię uwłaszczenia torpedował. Okazał się hamulcowym w kwestii akcjonariatu pracowniczego, z którym wiązałem duże nadzieje.

– Co się wtedy udało poza tym emblematycznym – bo stanowił dowód, że warto było ustrój zmieniać – pierwszym od początku przełomu wzrostem gospodarczym dla zwykłych ludzi zrobić?

– Z przyjemnością podaję zwykle przykład Boryszewa, chemicznej fabryki pod Sochaczewem, pokazujący, że jeśli tylko się chce, przekształcenia korzystne dla ludzi stają się możliwe w trudnych czasach. Tam pracownicy zyskali. Zaczęło się od tego, że zadzwonił do mnie Maciej Jankowski: – Wpadnij do mnie do Regionu. Przyjeżdżam. I czego się od przewodniczącego Mazowsza dowiaduję: – Chłopaki z Boryszewa chcą tworzyć spółkę pracowniczą. Pogadasz z Olszewskim?

– I pomógł Pan?

– Oczywiście. Nareszcie zamiast strategii, której wciąż brakowało – konkret. Pojedyncza, ale ważna dla setek ludzi sprawa. Poszedłem z nią do Olszewskiego. Objaśniłem, że załoga Boryszewa chce się uwłaszczyć, żeby zakład przetrwał. 

– Co premier na to?

– Zachował się tak, jak się spodziewałem. Natychmiast wykonał telefon z żądaniem danych o sprawie. A gdy się z nimi zapoznał, wybrał wskazane przeze mnie rozwiązanie. Wystarczył najpierw jeden telefon, potem jeden podpis. Do dziś mam satysfakcję, że przyczyniłem się do uwłaszczenia robotników Boryszewa. Jego prywatyzacja okazała się wzorowa. Po latach Boryszew już jako spółka Romana Karkosika trafił na giełdę. Najpierw powiodło się uwłaszczenie pracowników, potem znalazł inwestor.

– Jakie konkretne działania umożliwiły osiągnięcie wzrostu produktu krajowego brutto?

– Od początku naciskałem na dewaluację złotówki i w lutym udało się ją przeprowadzić. Długo kurs walutowy kontrolowany był przez Balcerowicza. Za stałym kursem opowiadali się też przedstawiciele lewicy, z którymi spotykaliśmy się na konferencjach, jak Bogusław Liberadzki. Wielu fachowców podchodziło do tego całkiem jak dzisiaj do przyszłego wprowadzenia euro: tak ma być i już. Staraliśmy się rozmawiać, jak najszerzej. Czesław Bielecki powtarzał, że aby rząd był silny, musi mieć zaplecze społeczne. Dlatego kolejne spotkania organizował. 

– Do jakiego stopnia brak stałej większości ograniczał działania rządu?

– W oczywisty sposób utrudniał opracowanie strategii. Na wiele zmian premier Olszewski się zgadzał, ale dodawał: jak będzie większość. Przesadą byłoby niestety stwierdzenie, że otaczało go liczne grono kompetentnych urzędników. A przecież gdy wcześniej wykonywał zawód adwokata, do zorganizowania sobie pracy sztabu ludzi nie potrzebował. Później zaś… Siedzieliśmy kiedyś w dwóch w Urzędzie Rady Ministrów, rozmawialiśmy o potrzebnych działaniach gospodarczych. Aż tu na biurku premiera Olszewskiego dzwoni telefon: w Sejmie trwa ważna debata, a w ławach rządowych nikogo nie ma. Nie tylko szefa zainteresowanego resortu, ale w ogóle nikogo. To było druzgocące. 

– A jednak wejście na ścieżkę wzrostu stało się możliwe pomimo wszelkich barier?

– Nie było przecież tak, że Jan Olszewski rządzić nie umiał. Wprost przeciwnie, po zmianie ustrojowej okazał się pierwszym premierem, który we właściwej kolejności ustawił priorytety społeczne i gospodarcze. Zwięźle da się to ująć w kategoriach odwrotu od hierarchii Balcerowicza, w tym sensie, że z punktu widzenia medycznego terapia szokowa przez Balcerowicza wprowadzona przypominała puszczanie krwi…  aż do stanu, bliskiego zagrożeniu życia.

– Aż tak źle?

– Zadeklarowano, że tworzy się gospodarkę towarową w miejsce dotychczasowego centralnego rozdawnictwa i przydziału bezpieniężnego. Jednocześnie jednak zamiast kreować pieniądz, to go z tej gospodarki odsysano.  Pretekstem stała się inflacja. Wyrazem tego okazał się “popiwek” podatek od jakoby ponadnormarywnego wzrostu wynagrodzeń. Ale również podatek od majątku trwałego nałożony na kopalnie i całą energetykę. Upiorna stopa procentowa, przekraczająca 100 proc, sprawiała, że kto miał kredyt, ten nie miał pieniędzy. Terapia Balcerowicza ograniczała ilość pieniędzy w obiegu. Ale zarazem deklarowano, że za wszystko trzeba płacić. Pyta Pan, czy warto przypominać osiągnięty wówczas wzrost gospodarczy. Oczywiście, że tak, bo przełom stał się możliwy za sprawą rządu Olszewskiego, który wykorzystał fakt, że wcześniej wobec trudnej sytuacji ludzie wzięli sprawy w swoje ręce. Rozkwitł drobny handel, również ten stolikowy, podobnie jak mała działalność gospodarcza. Wtedy ruszyło to czym dziś się szczycimy. Ukształtował się rynek podstawowych dóbr konsumpcyjnych. Dawny Stadion Dziesięciolecia, tam gdzie dziś stoi Narodowy, stał się Jarmarkiem Europa. Prosto z Dworca Wschodniego pieszo na stadion wędrowały tysiące ludzi: Białorusinów, Ukraińców, Rosjan. Kupowali kremy w byle jakich słoikach za odpowiednik dzisiejszych 0,50 czy 1 zł. Nie pięć ani dziesięć słoików, nie piętnaście nawet, ale pakowali je do wielkich worków, jakich teraz tylko do śmieci się używa, 120-litrowych. To pozwoliło przetrwać: jeden coś wytwarzał, drugi kupował, jeszcze inny pośredniczył. Prowadziłem kiedyś firmę w branży kosmetycznej i wiem, że żadnego kremu za 1 zł wyprodukować się nie da. Znalazło się jednak zapotrzebowanie na taki też. Podobnie sadownicy i ci, co uprawiali warzywa zwłaszcza w Grójeckiem zapamiętali jak podjeżdżały tiry na wschodnich rejestracjach. Wszystko chętnie kupowano i w nich upychano. Aż po dach, płacąc od razu gotówką.

– Co w tym dobrego?

– Ruszył eksport, to był przebłysk otwarcia. To nie ludzi wina, że bardziej wyrafinowana produkcja stała się nieopłacalna. Przedsiębiorca chętnie by pracownikom więcej zapłacił, ale nie mógł dać im zarobić, bo obowiązywał popiwek.  Wspomniana już dewaluacja złotówki przyczyniła się do wzrostu opłacalności eksportu. W Polsce każdy, kto zajmował się gospodarką, rozumiał, że kraj nie rozwinie się bez eksportu przy ograniczonym popycie konsumpcyjnym tutaj. Ożywienie, które wtedy przyszło, wiele zmieniło. Rząd Olszewskiego umiejętnie cele wyznaczył: przyszłe przystąpienie do Wspólnoty Europejskiej i Sojuszu Atlantyckiego, gdy inni jak prezydent Lech Wałęsa mówili jeszcze o NATO-bis i nie było wiadomo do końca, co to ma oznaczać. Również wtedy pojawiła się kwestia podatku VAT. Pośredniego podatku od konsumpcji. Rekomendowałem do przygotowania spraw z tym związanych prof. Witolda Modzelewskiego. Rozmawiałem o nim z Olszewskim. Modzelewski zajął się tą kwestią jako wiceminister finansów i utrzymał swoją pozycję również w kolejnych gabinetach. Swoje zadanie wykonał doskonale. 

– Podobno Olszewski spytał kiedyś Pana jako doradcę gospodarczego czy Polsce nie grozi, że wrócą puste półki w sklepach?

– Doszło rzeczywiście do takiej rozmowy między nami w URM. Kontekst był znany, obawy świeże. Premiera niepokoiło, czy nie zabraknie żywności. Otwarcie podzieliłem się z nim moją oceną, że półki nie staną się na powrót puste. Rolnik bowiem będzie zwiększać produkcję żywności, zwłaszcza, że minister Gabriel Janowski dbał wtedy o interes wsi. Zauważyłem jednocześnie, że warto starać się o to, żeby dochody ludzi kształtowały się w ten sposób, żeby zawsze było ich na zakup żywności stać. Jan Olszewski zawsze miał poczucie odpowiedzialności za to, co się ludziom należy nawet w trudnych czasach. Potem niestety to zagubiono. Zanim to nastąpiło, zadał pamiętne pytanie: – Czyja Polska?

– Wciąż aktualne?

– Wagę odpowiedzi na nie dostrzegamy dzisiaj, kiedy Polska stanowi w znacznej mierze własność układu biurokratycznego i zagranicznych korporacji. A wojna tocząca się u naszych granic mnoży obawy, że my również możemy stać się celem cudzych działań imperialnych. Sens krótkiej w sumie misji premiera Olszewskiego postrzegam w ten sposób, że już wtedy pokazał, jak tych niebezpieczeństw unikać.                                     

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 9

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here