Sprzeciw wobec planowanej odbudowy Pałacu Saskiego promuje “Gazeta Wyborcza” w wywiadzie z Małgorzatą Omilanowską, dawną minister kultury w rządzie Ewy Kopacz. Rozmówczyni jest kandydatką do ponownego objęcia tej funkcji w gabinecie Donalda Tuska. Trudno zrozumieć zapiekłość, z jaką przeciwstawia się projektowi, który nie wadzi nikomu.
Już sama okładka piątkowego dodatku “Warszawa. Tygodnik” do papierowego wydania “Gazety Wyborczej” (darujmy sobie rozwijanie złośliwości, że liczba tych “wsadów” maleje w tempie podobnym jak czytelników samego tytułu: dziś “GW” sprzedaje nieco ponad 40 tys egzemplarzy, jeszcze przed ćwierćwieczem nabywano jej ponad dziesięć razy więcej) – przeistacza się niemal w plakat agitacyjny. “Nie odbudowujmy Pałacu Saskiego” [1]. Dodatek zawiera dwustronicowy wywiad z panią profesor, z punktu widzenia sztuki dziennikarskiej o tyle dziwaczny, że przeprowadzający go dziennikarz Tomasz Urzykowski oraz indagowana przez niego Małgorzata Omilanowska zupełnie nie różnią się w opiniach. Ani jedno podchwytliwe pytanie nie pada. Pełna zgoda. Nawet z wymienionym już tutaj Tuskiem (u niego zresztą pani profesor była już ministrem, chociaż zaledwie przez parę miesięcy, za to u Kopacz przez cały czas urzędowania jej gabinetu) “Gazeta…” zwykle czupurna i dociekliwa nie rozmawia w podobny sposób. Istnieje jednak różnica pomiędzy lansowaniem kogoś na ministra, a podawaniem czytelnikowi własnych uprzedzeń jako prawdy objawionej, scjentystycznie jeszcze wzmocnionej przez autorytet profesorskiego tytułu. Aż ma się wrażenie, że nie o propagowanie kandydatury Omilanowskiej, której sukcesów w rządzie zresztą sobie nie przypominam, tu idzie. Skoro zaś prof. Małgorzata Omilanowska-Kiljańczyk zasiada w Radzie Odbudowy Pałacu Saskiego, której jest przeciwna – to dziwić się będziemy niezawodnie i wielokrotnie. Tyle, że znów nie o złośliwości chodzi.
Tylko o jeden z dawnych symboli Warszawy a nawet więcej: międzywojennej państwowości polskiej.
Nic nie trzeba burzyć, żeby go odbudować
Z Pałacu Saskiego po wojnie pozostał tylko Grób Nieznanego Żołnierza, przedtem – a ściślej od 1925 r. gdy złożono tam prochy bezimiennego polskiego obrońcy Lwowa – stanowiący jego część. Nic nie trzeba burzyć, żeby go odbudować. Tam, gdzie kiedyś się znajdował, teraz są tylko trawniki, przylegające do Ogrodu Saskiego. Przed wojną w pałacu mieścił się sztab generalny, zaś przed Grobem Nieznanego Żołnierza stał pomnik księcia Józefa Poniatowskiego, teraz usytuowany przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Wtedy cały ten zespół stanowił jeden z symboli stolicy. W dwutomowej encyklopedii Trzaski, Everta i Michalskiego, wydanej w latach 30. i stanowiącej niezbędnik ówczesnego inteligenta, jedna z fotografii na planszy “Polska” przedstawia właśnie konną statuę Poniatowskiego, Grób Nieznanego Żołnierza i Pałac Saski.
W tym ostatnim mieściło się biuro szyfrów, gdzie łamano najpierw kody bolszewickie a potem niemieckie ze słynną Enigmą na czele. Pracowali tam geniusze kryptologii jak Jan Kowalewski a później deszyfratorzy wspomnianej Enigmy: Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski. W trakcie wykopalisk, poprzedzających przyszłą rekonstrukcję odkryto w br. nie ujęty w żadnych planach tunel na głębokości czterech metrów, służący potajemnemu komunikowaniu się na potrzeby wywiadu wojskowego.
Ustawę, zakładającą odbudowę nie tylko pałacu ale obiektów sąsiednich, w tym kamienic przy Królewskiej i Pałacu Bruehla, gdzie z kolei przed wojną swoją siedzibę miało Ministerstwo Spraw Zagranicznych, przyjęto za rządów PiS. Nie jest to jednak z pewnością winą architektów, którzy Pałac Saski wznieśli. Ani nawet tych z pracowni WXCA, co teraz przygotowali zwycięski w konkursie projekt odbudowy.
Jednak Małgorzata Omilanowska z góry zastrzega w rozmowie dla “Gazety Wyborczej”: “Nowy premier i nowy minister finansów muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ten odziedziczony po poprzednich władzach projekt mieści się w budżecie państwa, czy budżet to udźwignie i czy ta inwestycja jest priorytetowa. To sprawa nie tyle warszawiaków, co ogólnopolska. Może warto byłoby sobie odpowiedzieć na pytanie, czy mieszkańcy Krakowa, Wrocławia, Poznania albo dolnośląskich wsi, patrzący na rozpadające się renesansowe i wczesnobarokowe obiekty na terenie swoich gmin, też są zachwyceni pomysłem, że parę miliardów pójdzie na zbudowanie zespołu gmachów w Warszawie, w których będą prowadzone jakieś niezidentyfikowane działania kulturalne” [2]
Dwa lata temu koszt realizacji projektu odbudowy szacowano na 2,4 mld zł. To mniej, niż TVP z budżetu dostaje rocznie na swoją propagandę.
Na razie trwają w tym miejscu prace archeologiczne. Ich teren wprawdzie ogrodzono płotem, ale specjalnie pozostawiono w nim prześwity, przez które warszawiacy i przyjezdni – przy czym ma się wrażenie, że wbrew słowom prof. Omilanowskiej więcej przy szczelinach gromadzi się tych drugich – mogą oglądać wykopaliska. A jest co podziwiać, bo odsłonięto fragmenty historycznych piwnic. Przyjrzenie się im pobudza do rozmowy i refleksji o przeszłości miasta i państwa. Wiadomo, że przeszukiwanie tego, co od wojny znajdowało się pod ziemią zasypane, potrwa długo, bo archeolodzy pośpiechu nie znoszą a dotrzymać trzeba wszelkich procedur konserwatorskich. Okalający wykopaliska płot kosztował bajońskie sumy, co brzmi absurdalnie, bo naliczono je za wkomponowane w ogrodzenie fotografie uznane za całość artystyczną, ale to już efekt niegospodarności pisowskich decydentów a nie wina autorów historycznego założenia, że firma zewnętrzna, której wiceprezesem okazał się współpracownik byłego ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, skasowała za tę dekorację milion złotych, co ujawnili w wyniku przeprowadzonej interwencji poselskiej Michał Szczerba i Dariusz Joński.
Byłą minister kultury rażą wszelkie działania władz, związane z forsowaną przez nie koncepcją Placu Saskiego (w czasach komunistycznych noszącego nazwę pl. Zwycięstwa). Propaguje przeniesienie pomnika smoleńskiego na skwer za statuą Bolesława Prusa na rogu Krakowskiego i Karowej. Dziwi to zacietrzewienie. Monument smoleński autorstwa Jerzego Kaliny, zresztą twórcy znakomitego “Pomnika anonimowego przechodnia” (ustawionego wokół ulicy Świdnickiej we Wrocławiu, ale przedtem eksponowanego przy warszawskiej Świętokrzyskiej) jest wprawdzie fatalny, warszawiacy ocenili go jednoznacznie, potocznie nazywając “schodami do nieba” – ale ze względu na meandry pamięci zbiorowej i emocje, jakie wzbudza, skoro wiemy, co działo się wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim, gdzie masowo i szpetnie ujawniała się “dzikość serc” po tragedii smoleńskiej – niech upamiętnienie zostanie tak, jak jest. Każda próba zmiany jeszcze sytuację pogorszy. Pomnik doczekał się nawet teraz wielu legend miejskich, związanych z domniemanymi motywacjami osobnika, który po schodach się tam wdrapał w przeddzień wyborów i straszył materiałami wybuchowymi, zanim go ściągnęli antyterroryści: podobno chciał mieć “viral” życia.
Pierwsze pomysły rekonstrukcji Pałacu Saskiego pojawiły się wcale nie z początkiem rządów PiS w 2015 ani nawet nie wcześniej w 2005 r. gdy partia Jarosława Kaczyńskiego po raz pierwszy doszła do władzy w kraju – ale w latach 40 jeszcze, kiedy opowiadali się za nimi architekci, zaczynający historyczne i podziwiane w świecie dzieło odbudowy Warszawy. W latach 70. rozpisano nawet konkurs na projekt rekonstrukcji. Trudno zaś poważnie potraktować jako argument przeciw odbudowie wskazaną przez prof. Omilanowską przesłankę, że uchwała Sejmu obliguje do zachowania po rekonstrukcji całości małych pomieszczeń w środku, skoro jakoś sobie z ich problemem poradzili zasiedlający budynek po Rosjanach w odrodzonym państwie użytkownicy ze sztabu generalnego.
Jeśli z czymś, o czym mówi była minister, można się zgodzić – to z bezwzględnym wymogiem respektowania świętości Grobu Nieznanego Żołnierza, miejsca – odkąd powstał – o szczególnym znaczeniu dla świadomości Polaków. Nie jest to przecież tylko lokalizacja, gdzie wieńce składają w zgodzie z protokołem dyplomatycznym zagraniczne delegacje a także przedstawiciele władz w dniach oficjalnych świąt. Jednak dorobek polskiej ochrony zabytków – w tym rozwiązania tak słynne, jak przesuwanie bez uszczerbku kościoła, żeby zrobić miejsce dla jezdni budowanej tuż po wojnie Trasy W-Z – zaświadcza, że konserwatorzy, architekci i wykonawcy są w stanie poradzić sobie tak, żeby w niczym samej budowli ani wyjątkowości miejsca nie uchybić.
Wcześniej pojawiały się podobnie zasadne argumenty, że ochrony wymaga drzewostan Ogrodu Saskiego podobnie jak żyjące tam zwierzęta, ale była minister tych zastrzeżeń ekologów nie powtarza a zresztą łatwo im zadośćuczynić zachowując należytą w tej mierze staranność. Na odbudowie pałacu szesnastohektarowy ogród raczej zyska jako miejsce spotkań i wypoczynku nie tylko warszawiaków.
Skoro tak, to po co się złościć, chciałoby się spytać. Mamy bowiem do czynienia z furią, godną lepszej sprawy, niż zablokowanie odtworzenia pałacu o historycznym znaczeniu i jego obudowy architektonicznej. Jakbyśmy po licznych zawieruchach mieli w Warszawie zbyt wiele zabytków.
Wbrew nazwie wzniósł go Morsztyn, świetny dyplomata i poeta
Wbrew nazwie pałacu, król August II Mocny z saskiej dynastii tylko go kupił i przebudował. Wzniósł go Jan Andrzej Morsztyn, jeden z najwybitniejszych dyplomatów XVII-wiecznej jeszcze Europy, posiadacz wnikliwego umysłu i znakomity poeta – jego wykorzystujący efekt przeciwieństwa wiersz “Do trupa” dziś jeszcze szokuje nawet przyzwyczajonych do makabry w internecie licealistów. Miłość zestawia się tam ze śmiercią. W polityce Morsztyn reprezentował zaś stronnictwo francuskie a nie orientację proniemiecką. Jego podpis widnieje pod pokojowym traktatem w Oliwie, kończącym Potop Szwedzki. Ale jak na wytrawnego dyplomatę przystało, zadbał również o to, żeby znany jako bohater negatywny i antagonista Kmicica u Henryka Sienkiewicza, stronnik Szwedów książę Bogusław Radziwiłł ustanowił go w testamencie opiekunem własnej córki.
Chociaż po swoim ojcu nad Osią Saską pracował jeszcze kolejny władca August III – jak przytomnie zauważa w rozmowie Małgorzata Omilanowska, to nie efekt starań saksońskiej dynastii mamy teraz (lub – jej zdaniem nie powinniśmy) odbudowywać, ale format stworzony przez Iwana Skwarcowa. Ten rosyjski kupiec nie był żadnym polakożercą, robił tu interesy, pozostawał m.in. wspólnikiem Leopolda Kronenberga. Dorobił się głównie dostarczając materiały do budowy Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. I to on w ciężkim dla gospodarzy czasie po Powstaniu Listopadowym Pałac Saski przebudował, przerobił na Dom Dochodowy i pozostawił w stanie, jaki znamy z międzywojennych fotografii. Największa oczywiście w tym zasługa nie Rosjanina, który długo zyskami z wynajmu pomieszczeń odmienionego pałacu się nie nacieszył (zmarł w 1850 r.), lecz architekta Adama Idźkowskiego, znanego nie tylko z salonu Deotymy, chociaż również tam bywał. Zanim przebudowa nastąpiła, w Pałacu Saskim mieszkał Fryderyk Chopin: mieściło się tam Liceum Warszawskie, w którym uczył francuskiego jego ojciec Mikołaj, ściągnięty tam do pracy przez Samuela Bogumiła Lindego, lokal więc był służbowy.
Polaków ciekawią nawet piwnice, dlaczego nie mają zobaczyć całości
Skoro Polacy chcą Pałacu Saskiego, o czym dobitnie świadczą masowe wycieczki do skromnych, dopiero co odsłoniętych wykopalisk z podziemiami przedwojennego budynku – dlaczego im go nie odbudować. Jednak oponentom koncepcji nie tylko ta logika okazuje się obca. Nie, bo nie…
Pałac Saski, co istotne, chociaż strategicznie zlokalizowany i prestiżowy (w każdej wojnie siedziba sztabu generalnego stanowi ważny cel dla przeciwnika) przetrwał nawet Powstanie Warszawskie, chociaż tuż obok, przez Ogród Saski przebijało się wówczas przez pozycje niemieckie legendarne zgrupowanie “Radosława”, Jana Mazurkiewicza.
Niemcy wysadzili pałac 27-29 grudnia 1944 r. w pośpiechu i nieszczerze wykonując rozkazy, a że saperzy szanowali prochy wojskowych nawet z obcej armii, więc ocalał Grób Nieznanego Żołnierza, a ściślej dwie spośród arkad jego kolumnady: trzecią zrekonstruowano po wojnie. Zajął się tym Zbigniew Stępiński, twórca także trasy W-Z, hotelu Metropol i kina Skarpa, który w dawną realizację Stanisława Kazimierza Ostrowskiego tchnął ducha odnowionej ruiny, przywodzącej na myśl tragedię grecką, co stanowi architektoniczny skrót losów miasta. Miejsce zyskało nową symbolikę.
Na pewno nie straci jej na skutek odbudowy całości. W imię wyższych racji czyli poszanowania wiedzy historycznej mają prawo opóźniać ją, do rozsądnego czasu zresztą, tylko archeologowie. W żadnym wypadku politycy. Niezależnie od tego, na jakie stanowiska zamierzają powrócić.
[1] Tomasz Urzykowski. Odbudowa Pałacu Saskiego. Kwadratura koła i dziwaczne pomysły. Rozmowa z prof. Małgorzatą Omilanowską. “Gazeta Wyborcza”, “Tygodnik Warszawa” z 3 listopada 2023 [2] ibidem