Trudniej ocenić dokąd obecna ekipa prowadzi Polskę, łatwiej w jakim kierunku wszystko zagarnia: do siebie.
Rząd pęcznieje, ministrów ma już więcej niż za czasów dotychczasowej rekordzistki w rozdawaniu posad Hanny Suchockiej (1992-3 r.) – bo 27. I się wyżywi, podobnie jak ten, o którym mówił Jerzy Urban. Karmi też swoich naprędce kaptowanych sojuszników.
Rockman co pieniądze wyciągać potrafi
“Potrafisz Polsko” fundacja Pawła Kukiza, posła głosującego razem z PiS, popularyzująca podobno “demokrację bezpośrednią” czyli referenda – otrzymała od rządu Mateusza Morawieckiego ponad 4,2 mln zł dotacji i to z rezerwy budżetowej. Od wniosku do decyzji minęły trzy tygodnie, więc to finansowy blitzkrieg. Przed ośmiu laty ten sam Kukiz zdobył poparcie 20 proc Polaków i trzecie miejsce w wyborach prezydenckich za sprawą hasła, że politycy nie powinni korzystać z publicznych pieniędzy. Trzy i pół roku temu wczołgał się do Sejmu dzięki uprzejmości ludowców: PSL umieściło rockmana wraz z czwórką jego zwolenników na “miejscach biorących” swoich list. Piosenkarz nie odpłacił się wdzięcznością i podryfował ku obozowi rządzącemu. Zostało mu tylko dwóch posłów do kompanii, a przerzedzonym szeregom jego wielbicieli (wyborcy opuścili go już dawno) pozostaje wierzyć, że ich wspólne głosowania z rządzącymi nie mają związku z dotacją z kieszeni podatnika w wysokości 4,2 mln zł.
Ponad dwa razy większej kwoty nie zwróciła do kasy – to nie żart – Centralnego Biura Antykorupcyjnego jego pracownica. Z pieniędzy na operacje specjalne finansowała hazardowe długi męża. Teraz przepadła podobnie jak wyprowadzone z CBA środki, bo nie stawiła się na wezwanie do odbycia kary. Wysłano za nią list gończy, ale szukaj wiatru w polu.
Od kapitalizmu politycznego do takiej też korupcji
Kiedyś w czasach Wiesława Walendziaka, najpierw prezesa TVP, znanego z wyprowadzania produkcji na zewnątrz a potem ministra rządu Jerzego Buzka (premier w końcu się na nim poznał i o drugiej w nocy obudził telefonem, że rano ogłasza jego dymisję – przypomina się żart o nowym Ruskim, co wychodząc z restauracji stwierdza brak zaparkowanego przed nią mercedesa i oznajmia: – Jak kupił tak sprzedał) hojnie dającego zarobić środowisku tzw. pampersów znanym z działalności stadnej – popularne stało się w miarę jeszcze eleganckie i przybierające formę eufemizmu określenie: kapitalizm polityczny.
Gdy posłance Renacie Beger inny minister, pierwszego rządu PiS Adam Lipiński zgłaszał “niemoralne propozycje” stanowisk dla niej i współpracowników w zamian za korzystne sejmowe głosy a wszystko to nagrali z ukrycia Andrzej Morozowski wraz z kolegą – mówiono już otwarcie o korupcji politycznej.
Szybko okazało się, że podobno nie ma na nią paragrafu, bo pomimo gorszącego charakteru sprawę umorzono.
Jaka władza, tacy propagandyści
Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (długa i niemożliwa do zapamiętania nazwa maskuje propisowski charakter przedsięwzięcia), które milczało, gdy z TVP za prezesury Jacka Kurskiego masowo zwalniano wybitnych dziennikarzy – wzięło w obronę Dorotę Kanię, szefową odkupionego od niemieckiego Passauera przez Orlen koncernu wydającego prasę regionalną.
SDP (skrót ten za rządów Krzysztofa Skowrońskiego bardziej niezależni rozszyfrowują jako: Stowarzyszenie Dziennikarzy Pisowskich) uznało, że wypowiedź posła Koalicji Obywatelskiej Czesława Mroczka zapowiadająca rozliczenie Kani stanowi groźbę. W ten sposób za groźby karalne pozwać można każdego księgowego czy audytora a nawet urząd skarbowy, co każe instytucji publicznej tłumaczyć się z wydatkowania pieniędzy. A przecież Orlen swoich finansów w ruletkę nie wygrał, a państwo wciąż sprawuje nad nim kontrolę. Na biednego zaś, jeśli o Kanię chodzi, na pewno nie trafiło. Przed laty występując jako dziennikarka śledcza pożyczała ogromne sumy od teściowej aresztowanego aferzysty Marka Dochnala, zapowiadając starania o poprawienie jego warunków za kratami. Praktyki Kani zdemaskował prawdziwy a nie wirtualny dziennikarz śledczy Wojciech Czuchnowski powodowany wstydem za postępowanie dawnej koleżanki z “Życia” redagowanego przez Tomasza Wołka.
Najlepszą obroną jest atak, o czym próbują nas przekonać nie tylko najemni pisowscy żurnaliści ale i posłanki partii rządzącej. Gdy Joanna Lichocka pokazała przed kamerami w sali sejmowej ordynarny gest wystawiania palca, znany wprawdzie z pobocza szos, ale mający za jej sprawną niechlubną premierę w gmachu parlamentu – wydawało się absurdalne, by spróbowała po podobnej kompromitacji wystąpić jeszcze w roli oskarżycielki. Niemożliwe stało się jednak faktem i skandalistka pozwała jednak do sądu Borysa Budkę przewodniczącego klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej za to, że jej gest upubliczniając naruszył jej dobra osobiste. Sąd uznał inaczej. A adwokatem Lichockiej w sprawie okazał się mec. Andrzej Lew-Mirski przedtem pełnomocnik w przegranej sprawie lustracyjnej wieloletniego płatnego donosiciela komunistycznej służby bezpieczeństwa Roberta Luśni, bardziej niż jako dawny poseł Ligi Polskich Rodzin (2001-5) znanego jako sponsor politycznych przedsięwzięć Antoniego Macierewicza.
Kto nie ma na mercedesa ten na rowerze narozrabia
Aniołami nie są też oczywiście parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej – Koalicji Obywatelskiej. Radosław Sikorski, chociaż bohater wojny afgańskiej, nie brzydził się pobierać środków od arabskich sponsorów za działania lobbingowe, jakby sute uposażenie eurodeputowanego nie wystarczało. Za doradztwo w Zjednoczonych Emiratach Arabskich dostaje 93 tys euro rocznie.
Kto nie ma na mercedesa, ten nawet na rowerze narozrabia. Jak “Franek” Sterczewski histerycznie zachwalany przez środowisko “Gazety Wyborczej” poseł w trampkach z Poznania, znany też z cwałowania na granicy białoruskiej z reklamówką, przeznaczoną jakoby dla fałszywych uchodźców nasyłanych przez Aleksandra Łukaszenkę, którym zresztą niczego nie brakuje, bo dyktator wyposażył ich na drogę do wrażej Polski w markowe ubrania oraz i-phony najnowszej generacji. Policja nad ranem zdjęła pijanego Sterczewskiego z bicykla którym pomykał po pijanemu jedną z głównych ulic Poznania Głogowską. Z ulgą odetchnęli inni uczestnicy ruchu. Całkiem odwrotnie – miłośnicy patriotycznej tradycji, bo zakończenie pijackiego rajdu posła Franka miało miejsce o czwartej rano, a o szóstej miał składać kwiaty pod bramą Zakładów Cegielskiego i tablicą upamiętniającą wymarsz robotników z 28 czerwca 1956 r. z żądaniem chleba i wolności.
Sojusznicy drugiej świeżości
Nic świętego… Pokazał to także Łukasz Mejza, kolejny podobnie jak Kukiz sytuacyjny sojusznik uzupełniający sejmową maszynkę do głosowania Prawa i Sprawiedliwości. Mniejsza o to, że do Sejmu wszedł z listy opozycyjnego Polskiego Stronnictwa Ludowego za zmarłą posłankę Jolantę Fedak a zaraz przystał do rządzących, nagrodzony naprędce posadą wiceministra sportu. Gorzej, że szybko trzeba go było z niej odwołać, gdy wyszło na jaw, że zarabiał sprzedając rodzicom chorych dzieci niesprawdzone terapie. Ale głosuje nadal z PiS bo – jeśli rzecz ująć najbardziej elegancko – pozostaje w jego domenie. Odrzucili za to wszelką kurtuazję kibice żużlowego Falubazu, który gdy Mejza pojawił się na konferencji i zapowiadał pomoc dla zielonogórskiej ekipy (mandat sprawuje z Lubuskiego) pogonili go gromkim: wyp… Nie da się jednak wykluczyć, że pojawi się także w przyszłym Sejmie, teraz już z listy PiS.
Kojarzony bowiem z aferą respiratorową, szczególnie gorszącą, bo wpisaną bez reszty w kontekst pandemii Janusz Cieszyński (rocznik 1988) właśnie awansował na ministra cyfryzacji.
Najpierw bez głowy potem bez teki
Wbrew całkiem niedawnym zapowiedziom redukcji administracji państwowej wysokiego szczebla, rząd Mateusza Morawieckiego już pobił rekord liczby ministrów. Teraz ma ich 27 – najwięcej w Unii Europejskiej. Chociaż praktycznie monopartyjny – Solidarna Polska czasem wierzga ale jest ugrupowaniem kanapowym – pozostaje liczniejszy niż zbudowany na szerokiej koalicji siedmiu partii gabinet Hanny Suchockiej trzy dekady temu. Znaczący okazuje się też sposób traktowania dymisjonowanych polityków.
Okazuje się bowiem, że są to odejścia na niby. Henryk Kowalczyk podał się do dymisji z funkcji ministra rolnictwa gdy polski rynek zalało tanie i niespełniające norm zboże z Ukrainy, które miało tylko iść przez nasz kraj tranzytem, a w praktyce spekulanci je sprzedają co rujnuje rodzimych producentów. Zachował jednak funkcję wicepremiera, tyle, że przypisaną teraz do kierowania rządowym komitetem społeczno-gospodarczym. Michał Dworczyk za aferę mailową (ujawnienie przez hakerów przekazów, które powinny pozostać tajne) zmuszony był wprawdzie oddać Markowi Kuchcińskiemu kierownictwo Kancelarii Premiera, ale pozostał w niej ministrem bez teki. Chociaż za sprawą zaniechania przez niego środków ostrożności na jaw wyszło między innymi, że po godzinach pracy podpowiadał mu nieformalnie żurnalista opozycyjnej oficjalnie TVN Krzysztof Skórzyński. O bezideowości polityków młodszego pokolenia (Dworczyk to rocznik 1975) będzie tu jeszcze mowa. Zresztą tak pryncypialna niby TVN nawet zdemaskowanego suflera rządowego ze stacji nie wyrzuciła. Do zjawiska hipokryzji też jeszcze wrócimy.
Nie od rzeczy przypomnieć, że beneficjent tej zmiany dawny marszałek Sejmu Kuchciński z tamtego stanowiska odszedł też w wyniku afery, ale innej, za sprawą której zyskał przydomek “awiatora”: korzystał bowiem w nadmiarze z rządowego transportu samolotowego i jeszcze zabierał na pokład rodzinę i znajomych. Jego niedawny awans po krótkim czasie karencji pokazuje zarówno, jak krótka jest ławka rezerwowych w PiS i jak bardzo wyrozumiały okazuje się Jarosław Kaczyński, kiedyś przecież przedstawiający się jako lider partii antykorupcyjnej dla tych, którzy mu wiernie służą. Władza jak widać ustanawia kolejne rekordy ale w dziedzinie biurokracji a nie wskaźników wzrostu gospodarczego.
Uderz w stół, nożyce się odezwą
Po tym, jak poseł PO-KO Sławomir Nitras zauważył, że politycy partii rządzącej się rozpaśli i paski im się już nie dopinają – poseł klubu parlamentarnego PiS Jacek Ozdoba doniósł do niego do sejmowej komisji etyki. Zapowiada się pasjonujące posiedzenie z przewagą elementów komediowych.
Smutną wymowę zachowuje jednak fakt, że skarżypyta – co symboliczne – reprezentuje w polskiej polityce rocznik 1991. Ozdoba przyszedł więc na świat w tym czasie, kiedy odbyły się u nas pierwsze w pełni wolne wybory do Sejmu (pamiętne głosowanie z 4 czerwca 1989 r. objęte było jeszcze kontraktem politycznym, chociaż jednoznaczny werdykt Polaków pozwolił na przekonanie barier i wyłonienie pierwszego po wojnie niekomunistycznego premiera). Obiecywano wtedy, że kolejne polityczne pokolenie okaże się wolne od przywar poprzedników, skażonych jeszcze wychowaniem w oficjalnej rzeczywistości PRL. Nadzieje z tym związane okazały się jednak tylko iluzją. Nowi politycy biorą jednak przykład ze starszych. A na instytucje nie ma co liczyć.
Krajowa Szkoła Administracji Publicznej, z którą wiązano ogromne nadzieje, bo miała kształcić urzędników fachowych i bezstronnych – za rządów PiS zyskała wprawdzie imię Lecha Kaczyńskiego ale straciła wszelkie realne znaczenie. Obecna władza zarzuciła bowiem mechanizmy budowy profesjonalnej służby cywilnej. W zamierzeniu KSAP wzorować się miała na francuskiej Ecole Normale d’Administration, kuźni tamtejszych najwyżej cenionych w Europie kadr administracji publicznej. Absolwenci ENA cieszą się wysokim prestiżem i stanowią przedmiot podziwu i zazdrości również tych, co po “baccalaureacie” poszli na studia biznesowe, zapewniające z reguły bez porównania wyższe zarobki. Jednak maksymą polskich polityków wydają się pozostawać raczej pamiętne słowa “Kasa, Misiu, kasa”, wypowiedziane do dawnego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Michała Listkiewicza przez trenera Janusza Wójcika, dziś już nieżyjącego, ale swego czasu pełniącego również mandat poselski a nawet – chociaż ostatecznie nim nie został – typowanego za pierwszych rządów PiS na ministra sportu z ramienia koalicyjnej Samoobrony.
Elita przez igrek wymawiana
W pierwszych latach powrotu do demokracji parlamentarnej w Polsce utyskiwano na kariery “ludzi ze styropianu” i kombatanckie wspieranie się dawnych opozycjonistów. Pierwszy premier doby zmiany ustrojowej, Tadeusz Mazowiecki, formując rząd korzystał z własnego notatnika telefonicznego a nie podszeptów dyplomowanych specjalistów od “zasobów ludzkich”. Wcześniej na zwycięskich jak się okazało 4 czerwca 1989 r. listach Solidarności znaleźli się dawni działacze związkowi, osoby dyskretnie rekomendowane przez kurie biskupie a także rektorzy, pisarze i artyści.
Pojawiła się wprawdzie już wkrótce książka “Początki parlamentarnej elity” – to nie żart, naprawdę taki nosiła tytuł a w dodatku żyrowała ją autorytetem swoim PAN jako dzieło naukowe – ale nie klasa polityczna ciesząca się rzeczywistym poważaniem [1]. Profesja polityka, w odróżnieniu od zawodu strażaka niezmiennie od lat kilkudziesięciu znajduje się wśród darzonych najmniejszym szacunkiem społecznym.
Z początkowych lat transformacji lepiej niż zachwyty naukowców nad nową klasą polityczną zapamiętaliśmy jednak zaśpiew z protest-songu barda Leszka Czajkowskiego, wykonywany przy aplauzie kilkuset osób zgromadzonych w auli Politechniki Warszawskiej na mityngu Jana Olszewskiego:
“a Unia Wolności
to talenty w grupie
my takie elity
mamy w (tu następowała dłuższa pauza) poważaniu”.
Znany z umiarkowania w słowie Mecenas nie był wtedy zachwycony, jego zwolennicy – jak najbardziej.
Lepszy styropian niż plastelina
Za to ludzie ze styropianu okazali się lepsi od w ogóle pozbawionych znaczących biografii lub takich, którzy mogli wykazać się co najwyżej standardowymi życiorysami. Przekonaliśmy się o tym także w ostatnich latach, kiedy to Marian Banaś przezywany w dawnej opozycji “pancernym” lub “żelaznym” (w stanie wojennym ukrywał się, po czym więziony był przez półtora roku, a jego żona poroniła z powodu stresów) z takim rzeczywiście uporem obronił jako prezes niezależność Najwyższej Izby Kontroli przed innym prezesem, partii rządzącej Jarosławem Kaczyńskim, któremu demonstranci w każdą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego wypominają do rymu przed jego willą: “13 grudnia spałeś do południa”.
Politycy młodsi od tych, co mogą się poszczycić strajkowymi czy konspiracyjnymi doświadczeniami wiele razy wykazywali się ostentacyjną bezideowością, czego smutnym przykładem pozostaje niedawny udział przewodniczącego klubu KO Borysa Budki (rocznik 1978) w urodzinowej popijawie pisowskiego żurnalisty Roberta Mazurka w towarzystwie m.in. Marka Suskiego z PiS. Bawić się każdy może, ale jeśli zarazem zarzuca się rządzącym niszczenie Polski i zamiar wyprowadzenia nas z Europy, to imprezowanie w podobnej kompanii musi narażać na zarzut hipokryzji. Zaś Donaldowi Tuskowi, który kiedyś jako student wspierał historyczny strajk gdańskich stoczniowców, nie chciało się nawet Budki jak należy ukarać: zagadał problem średnią anegdotą o teściowej, co miała go przekonać, że już za dużo podwładnych wyrzucił. Tym samym ludzie ze styropianu ponoszą część winy za to, że następców mają z plasteliny.
Wśród licznych ksyw eurodeputowanego Adama Bielana (rocznik 1974) w środowisku PiS, znanego ze zmontowania układu biznesowego kłopotliwego ze względu na swoją ostentację dla partyjnej reputacji przed wyborami – oprócz Beldonka (bohater opowieści Adolfa Dygasińskiego, wiejski sierota przygarnięty przez proszalnego dziada jako asystent) również i Plastuś się znajduje, chociaż najmłodszy kiedyś poseł klubu AWS zdążył obrosnąć w piórka i coraz mniej wspomnianego bohatera… z piórnika opisanego w pięknych słowach przez Marię Kownacką przypomina.
Trudno się więc Polakom dziwić, że najbardziej ceniąc strażaków (81 proc) a po nich bohaterów walki z pandemią: ratowników medycznych (80 proc) i lekarzy (72 proc) oraz pielęgniarki (70 proc) – właśnie działaczy partii politycznych oceniają najsurowiej (17 proc) zaraz po uznawanych za najmniej pożytecznych influancerach (16 proc) zaś posłowie poważani przez raptem 17 proc wyborców oprócz zawodów już wymienianych wyprzedzają pod względem szacunku jeszcze tylko youtuberów (18 proc) jak wynika z badania SW Research [2]. Oceny opinii publicznej nie wpływają jednak na wysokość uposażenia poselskiego ani ministerialnego, podnoszonego nawet w pandemii. Klasa polityczna pozostaje odporna na krytykę, żyje własnym życiem i za nasze pieniądze.
[1] por. Początki parlamentarnej elity: posłowie kontraktowego Sejmu. Red. Jacek Wasilewski i Włodzimierz Wesołowski. Wydawnictwo Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, Warszawa 1992
[2] sondaż SW Research z 27-28 kwietnia 2022