czyli dlaczego prezes obraża dziennikarzy
Jarosław Kaczyński obraża dziennikarzy dlatego, że rzeczywiście szczerze ich nie znosi. Bo nad sobą nie panuje. A także dlatego, że nie wierzy w cudzą bezinteresowność skoro sam nigdy w życiu jej nie objawił. Każda z tych trzech odpowiedzi wydaje się zasadna i prawdziwa.
Nie zmienia to faktu, że narażając się “czwartej władzy” akurat w chwili gdy utracił wyłączność w telewizji państwowej oraz przeważające wpływy w radiu i Polskiej Agencji Prasowej a za chwilę jego propagandyści usunięci zostaną w wykupionych przez Orlen gazet regionalnych w ślad za planowanymi zmianami w samym koncernie – prezes partii do niedawna rządzącej postępuje wbrew własnym interesom.
Chyba, że wybuch irytacji i frustracji okazał się ustawką kontrolowaną i zaprogramowaną przez specjalistów od wizerunku, którzy uznali, że przy Prawie i Sprawiedliwości pozostał już tylko elektorat lubiący słuchać, że Donald Tusk jest agentem niemieckim a dziennikarze opłacani są za głoszenie nieprzyjaznych PiS poglądów.
Nie od rzeczy przypomnieć, co dokładnie powiedział Jarosław Kaczyński w trakcie konferencji prasowej 3 stycznia 2024:
“Państwo są w beznadziejnej sytuacji. To, co się wyprawia w Polsce, jest nie do obrony. Państwo macie płacone, żeby tego bronić. Serdecznie państwu współczuję”.
Cztery zdania tylko ale wnikliwemu studentowi filologii polskiej ich analiza wystarczyłaby na pracę roczną z kultury języka. Z lingwistycznego punktu widzenia poprawne okazuje się tylko ostatnie z nich, co zdumiewać może, skoro autor tych słów legitymuje się przecież doktoratem. I to nie z marksizmu-leninizmu przecież, chociaż lektury z tej szkoły naukowej prawnik Kaczyński obficie w swej dysertacji cytował. Przypomina się “Słownik języka niby-polskiego” przygotowany swego czasu przez językoznawcę Walerego Pisarka, składający się w całości z niepoprawnych sformułowań i błędów językowych opublikowanych uprzednio w książkach i gazetach. Z czasem zresztą purystę ośmieszył inny badacz, bo gdy tenże walczył z nadmiarem słów obcych w polszczyźnie a do zbędnych zapożyczeń zaliczył “notebook”, oponent zaproponował dla tegoż urządzenia alternatywną i swojską nazwę: “pisarek”. To dygresja tylko. Jednak pobieżna analiza czterech zdań wypowiedzianych na konferencji z 3 stycznia upoważnia do ironicznego stwierdzenia: oto mamy żoliborskiego inteligenta.
Polszczyzna i logika prezesa mogą razić, ale trzeba pamiętać, że wciąż skutecznie przemawiają do jednej trzeciej polskiego społeczeństwa.
Części zwolenników PiS nie przeszkadza, że partia podejmuje akcję uliczną w obronie wolnych mediów a Kaczyński na konferencji obraża wszystkich obecnych, w tym własnych i zaprzyjaźnionych żurnalistów z Telewizji Republika czy pisowskich tygodników pokroju “Sieci” i “Do Rzeczy” tak zajętych walką podjazdową ze sobą nawzajem, że na zwalczanie Tuska i ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza czasu i energii już im nie wystarcza.
Na bon moty Kaczyńskiego odpowiedzieć można konceptem własnym: czym się różni prezes PiS od socjalizmu? Tym, że okazuje się naprawdę niereformowalny. Na Nowogrodzkiej sam Michaił Gorbaczow z najlepszego okresu i pomimo pokojowego Nobla nie znalazłby nic do roboty. Zresztą już nie żyje. A Kaczyński nie tylko dziennikarzy nie szanuje, laureatów Pokojowej Nagrody Nobla również: Lecha Wałęsę, chociaż szef Solidarności wyciągnął go z odległego szeregu, powierzając mu ze względu na brak zasad właśnie w 1989 r. prowadzenie rozmów o koalicji z ZSL i SD, ogłosił po latach agentem i nie bacząc, że sam naraża się na śmieszność utrzymywał, że to jego “brat Lech faktycznie kierował Solidarnością”.
Coś na pocieszenie na koniec? Przypomnijmy, że przez dwie prezydenckie kadencje poprzedniego demokraty w Białym Domu Baracka Obamy, jedna trzecia niechętnych mu republikańskich wyborców pozostawała szczerze choć niezgodnie z prawdą przekonana, że prezydent Stanów Zjednoczonych wyznaje islam. A to przecież ojczyzna Deklaracji Niepodległości oraz Planu Marshalla i najpotężniejsze państwo świata. Wie o tym nawet dr Kaczyński, chociaż po raz pierwszy za granicę wyjechał, mając już czterdziestkę na karku.