Robotnicy wiecujący w swoich zakładach pracy i gotowi do ich obrony osiągnęli wtedy poszerzenie suwerenności kraju, uwolnienie tysięcy więźniów politycznych i internowanego prymasa Stefana Wyszyńskiego. ZSRR obiecał rozliczyć się z dostaw polskiego węgla. Radzieckie czołgi dotarły aż do Żerania, ale później cofnęły się do baz. Polska uniknęła losu Węgier. A po Październiku 1956 roku nigdy już nie była taka jak przedtem.
Ferment w całym bloku komunistycznym narastał od śmierci Józefa Stalina w marcu 1953 r. Wydana w rok później powieść rosyjskiego pisarza Ilji Erenburga “Odwilż” dała nazwę tej niezwykłej epoce. W lutym 1956 r. następca Stalina, Nikita Chruszczow, potępił jego zbrodnie w słynnym referacie na zamkniętym posiedzeniu XX zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Goszczący na nim I sekretarz KC PZPR Bolesław Bierut wrócił z Moskwy w trumnie. Podejrzewano zabójstwo, ale to serce nie wytrzymało. Jego następca Edward Ochab uchodził za chwiejnego i łagodnego. Znaczna część aparatu domagała się powrotu do steru w partii Władysława Gomułki, wcześniej odsuniętego za “odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne” i więzionego.
Jednak to nie personalne zmiany w komunistycznej partii interesowały robotników Poznania, kiedy 28 czerwca wyszli na ulice, na sygnał, który dała fabryczna syrena z zakładów Cegielskiego, wtedy wciąż noszących jeszcze imię Stalina, bo potępienie zbrodniarza pozostawało procesem, a nie jednorazowym aktem. Stutysięczny tłum ruszył do centrum miasta, domagając się “Chleba i wolności”. W zdobytym gmachu komitetu wojewódzkiego popiersie Lenina odwrócono twarzą do ściany, aby wódz rewolucji nie musiał patrzeć na to, co zrobili z nią następcy. Władza użyła przemocy. Przeciw demonstrantom skierowano czołgi. Protest utopiony został we krwi.
Przebieg czerwcowych wypadków poznańskich w dużej mierze rzutował na ostrożność, jaka cechowała uczestników kolejnego protestu. Tym razem wiecowano głównie w zakładach pracy i na uczelniach.
Gdy Węgrzy zachowali się jak Polacy, a Polacy jak Czesi
Znane powiedzenie głosi, że w 1956 roku Węgrzy zachowali się jak Polacy a Polacy jak Czesi.
Cząstka prawdy w znacznej mierze się w nim zawiera. Na Węgrzech demonstracje rozpoczęły się bowiem od haseł poparcia dla żądań… polskich robotników. Doprowadziły do starć z rodzimymi siłami bezpieczeństwa i stacjonującymi tam wojskami radzieckimi. Premier Imre Nagy ogłosił wystąpienie Węgier z Układu Warszawskiego. Interwencja radziecka doprowadziła do ogromnych zniszczeń i okupacji kraju. Nagy’a stracono. Jego proradziecki następca Janos Kadar rządził krajem przez kolejne trzydzieści dwa lata… i więcej buntów już tam nie było, co obywatelom zrekompensować miał wyższy niż w innych krajach poziom życia: mówiono nawet o “gulaszowym socjalizmie”. Dopiero w czerwcu 1989 r. w trakcie uroczystego pogrzebu ofiar powstania narodowego sprzed 33 lat i już po wyborach w Polsce, 26-letni wówczas Viktor Orban, stypendysta George’a Sorosa i autor chwalonej za wnikliwość pracy magisterskiej o naszej Solidarności, bez konsekwencji podobnych, jakie ponieśli bohaterowie tej ceremonii, zażądać mógł wycofania z Węgier wojsk radzieckich.
W 1956 r. stacjonowały one w obu naszych krajach, ale zachowały się odmiennie. Nie było to zasługą zdolności dyplomatycznych powracającego na stanowisko I sekretarza Władysława Gomułki “Wiesława” (pseudonim z czasów KPP), lecz mądrości zbiorowej, jaką objawili wówczas Polacy.
Robotnik z FSO wraz ze znawcą Szekspira: przywódcy pokojowej rebelii
Pierwsza “rada robotniczo-techniczna” powstała już w lipcu 1956 r. w warszawskiej Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu. Jak opisuje Paweł Machcewicz (“Polski rok 1956”), z kolei “5 października załoga poznańskich Warsztatów Remontowo-Montażowych Zakładów Papierniczych zebrała się na masówce, na której ułożyła list, przekazany następnie do Komitetu Dzielnicowego PZPR. Domagała się uwolnienia wszystkich – poza sprawcami kradzieży i rabunków – aresztowanych i sądzonych w związku z wypadkami poznańskimi, a władzę obarczała pełną odpowiedzialnością za wybuch rozruchów (..)” [1]. Ten sam autor stwierdza, że “w Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Marchlewskiego w Łodzi robotnicy pominięci przy wypłacie wyrównania za potrącony podatek dochodowy w ciągu dwóch dni (26 i 27 września) gromadzili się przed budynkiem, wnosząc okrzyki: trzeba wam Poznania, to się go doczekacie” [2].
Zaś “9 października w wiecu na Uniwersytecie Warszawskim uczestniczyło około tysiąca studentów i robotnicze delegacje z dwudziestu zakładów pracy. Uchwalono list otwarty “do wszystkich studentów”, w którym domagano się jawności życia politycznego, ograniczenia cenzury, zmian na najwyższych stanowiskach państwowych, popierania ruchu samorządów robotniczych; zapowiadano utworzenie “rewolucyjnej” organizacji młodzieżowej. Fragmenty listu 13 października opublikował “Sztandar Młodych”. “Cechą szczególną sytuacji, istniejącej w kraju jest walka dwóch tendencji: tendencji demokratycznej, walczącej o pełne przejęcie rządu przez klasę robotniczą, inteligencję i chłopstwo oraz tendencji antydemokratycznej, która usiłuje utrzymać istniejący stan rzeczy (..)” – pisali studenci” [3].
Na uczelniach i w zakładach pracy masowo wiecowano od początku października. Wyłonili się wówczas cieszący się zaufaniem załóg przywódcy, z których najwybitniejszym okazał się robotnik żerańskiej Fabryki Samochodów Osobowych Lechosław Goździk. Zaś na Politechnice Warszawskiej przemawiali filozof Krzysztof Pomian i znawca Szekspira Jan Kott.
Jak wspominał ten drugi: “Wszyscy już teraz mówili o interwencji. I nie potrafię powiedzieć, ile w tym było nikczemnego straszenia, a ile woli gotowości odporu. Na Żeraniu podobno rozdano robotnikom broń (..). Pamiętam tylko tłumy na ulicach i nieprzerwanie skandujące okrzyki: “Wiesław i Wyszyński, Wyszyński i Wiesław!”. Na Politechnice i sąsiednich ulicach trwały wiece przez trzy dni. Miałem przemawiać drugiego dnia. Nie mogłem się przedostać. W końcu ktoś wysłany przez Goździka mnie przeprowadził. Pierwszy i ostatni raz przemawiałem do dziesiątków tysięcy. W wielkiej auli Politechniki i przekazywane przez megafony na ulice [tak w oryginale – przyp. ŁP]. Kiedy po powstaniu w szpitalu krakowskim miałem dyfteryt, po trzech dniach nad ranem wyplułem z gardła błonę jak łuska gada. Wtedy, na tym październikowym wiecu na Politechnice, wydawało mi się, że wreszcie wyplułem z gardła tę oślizgłą błonę” – relacjonował swoje ówczesne odczucia Jan Kott [4].
Jak andersowiec do sekretarza z kopertą przyszedł, a potem zostali przyjaciółmi
Główny bohater Polskiego Października, taki ówczesny Lech Wałęsa – 25-latek Lechosław Goździk był wtedy sekretarzem komitetu zakładowego PZPR a wcześniej pełnił podobną funkcję w oddziałowej organizacji partyjnej w narzędziowni FSO. Nie warto jednak z jego ówczesnej przynależności wyciągać wniosków zbyt daleko idących, nie tylko dlatego, że wybrano go – a nie przyniesiono w teczce – w odwilżowym już roku 1955. Zresztą oddajmy głos jemu samemu: “Bardzo byli wartościowi ludzie w tej narzędziowni (..). Ale tam byli i ludzie bardzo źle widziani przez władze, ci co z armii Andersa przyjechali do kraju, dostawali tutaj w kość. Był taki, pamiętam, Stanisław Lech, w bardzo trudnych warunkach mieszkaniowych, z gruźlicą, ci ludzie przechodzili gehennę. Do mnie miano pretensję, że ja takim ludziom pomagam, że im mieszkania pozałatwiałem. Tego Lecha wziąłem i wyrzuciłem, że mało sobie kości nie połamał, jak go puściłem w drzwi – bo przyszedł z kopertą. Później był załamany, myślał, że już nie ma żadnych szans, ale ja wiedziałem, w jakiej on jest trudnej sytuacji i jak z nim postępowali, załatwiłem to mieszkanie. Tak, że w 56-tym roku Lech z całym swoim towarzystwem stali cały czas za moimi plecami. Jak powiedziałem kiedyś – najpewniej się czułem, kiedy miałem bezpartyjnych za plecami a nie towarzyszy; do końca mi tego towarzysze nie mogli darować. Wtedy jednak takie właśnie towarzystwo popierało nas w 56-tym roku” [5].
W wystąpieniach liderów rodzącego się ruchu społecznego, po doświadczeniu poznańskiego Czerwca, przyjmowano zasadę, że krytykuje się nie socjalizm, lecz jego “błędy i wypaczenia”. Taką też wykładnię przyjęła liberalna grupa “puławska” w partii komunistycznej, lansująca Gomułkę na szefa i przeciwstawiająca się próbującej zachować dotychczasowy sposób rządzenia frakcji “natolińskiej”. Na wiecach jednak śpiewano oprócz “Międzynarodówki” “Rotę” ze słowami “niech się rozpadnie w proch i w pył sowiecka zawierucha” domagano się powrotu religii do szkół i uwolnienia prymasa Wyszyńskiego. Podobno okrzyk “Wyszyński do biura” podczas jednego z mityngów – bo również skład biura politycznego KC PZPR opiniowano wówczas, jedyny raz w historii socjalizmu w Polsce, w zakładach pracy – to fakt historyczny a nie anegdota. Część wiecowych żądań szła bardzo daleko: domagano się np. prawdy o zbrodni katyńskiej, zastąpienia rosyjskiego w szkołach angielskim a nawet powrotu do przedwojennych granic wschodnich.
Nieproszeni goście i wojna nerwów
Gdy zebrało się 19 października ścisłe kierownictwo PZPR, musiało niespodziewanie obrady przerwać i zawiesić, bo do Domu Partii dotarła wiadomość, że na Okęciu wylądowała niespodziewanie radziecka delegacja z Nikitą Chruszczowem na czele. W jej składzie znajdował się Wiaczesław Mołotow, kojarzony powszechnie z utratą przez Polskę niepodległości w 1939 r. Towarzyszył im również Iwan Koniew, dowódca sił zbrojnych Układu Warszawskiego. przyleciało też kilkunastu radzieckich generałów. Wiedziano już, co dzieje się na Węgrzech. Posiedzenie władz partyjnych przekształciło się w gorączkowe negocjacje z nieproszonymi gośćmi.
Czołgi radzieckie wyruszyły z baz, widziano je pod Łęczycą i Gostyninem, najdalej dojechały aż na warszawski Żerań. Na wody Zatoki Gdańskiej wpłynął sowiecki krążownik “Żdanow”. Robotnicy szykowali się do obrony swoich zakładów pracy.
Wobec tak oczywistych nastrojów społecznych Chruszczow ustąpił. Uniknął tym samym równoczesnej interwencji zbrojnej w dwóch krajach bloku. W zamian uzyskał od Gomułki obietnicę, że pozostanie on niezawodnym sojusznikiem ZSRR. Ten dotrzymał jej nawet po odsunięciu od władzy Chruszczowa przez Leonida Breżniewa, kiedy to w 1968 r. posłał “ludowe wojsko polskie” do Czechosłowacji na wspólną interwencję państw-stron Układu Warszawskiego, wprawdzie mniej krwawą niż węgierska, za to dla Polski wyjątkowo upokarzającą. “Wybacz Prago. Za śmierć jaskółki tamtej wiosny. Za polskie czołgi nad Wełtawą” – śpiewał wiele lat później bard Solidarności Jacek Kaczmarski. Dwa lata po wysłaniu tanków do Czech i na Słowację Gomułka użył ich również przeciwko protestującym robotnikom Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga. I sam odsunięty został w Grudniu 1970 r. od władzy przez Edwarda Gierka. Paradoks sprawił, że zawdzięczając dojście do władzy poparciu robotników i bezkrwawemu, choć dramatycznemu przebiegowi wydarzeń – oddawał ją po spowodowaniu masakry. Jeszcze w Marcu 1968 r. kiedy Gomułka kazał rozpędzać studenckie demonstracje przeciwko zdjęciu przedstawienia “Dziadów” Adama Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka, poeta Natan Tenenbaum nawiązywał do wydarzeń sprzed dwunastu lat:
A Konrad niech na scenę wróci
Z Ludem, Guślarzem, Księdzem Piotrem
I niech przeklęty będzie ucisk
A kto Październik zdradził – łotrem.
Jednak w 1956 r. to Gomułka paradoksalnie stał się rzecznikiem rozszerzania polskiej suwerenności.
Gdy trwały jego rokowania z radzieckimi przywódcami, polscy lotnicy siedzieli w samolotach, gotowi w każdej chwili do startu, zgodnie z rozkazem dowódcy Jana Freya- Bieleckiego. W stan pogotowia postawił również swoich podwładnych zawiadujący Korpusem Bezpieczeństwa Wewnętrznego gen. Wacław Komar. Jego oddziały obsadziły m.in. gmach Polskiego Radia.
Ci przywódcy rodzącego się ruchu społecznego, którzy nie pozostali na noc w swoich fabrykach ani wiecujących bez przerwy uczelniach, nie spali wtedy we własnych domach ani nigdzie tam, gdzie dałoby się ich łatwo znaleźć, zachowali się więc roztropniej niż większość liderów NSZZ “Solidarność” ćwierć wieku później w pamiętną noc grudniową.
Rankiem kolejnego dnia, 20 października o godz. 6,45 radziecka delegacja odleciała z Okęcia równie nagle, jak się tam zjawiła.
Chruszczow przystał na odwołanie z Polski marsz. Konstantego Rokossowskiego. Jeden ze zwycięzców II wojny światowej został tu narzuconym jeszcze przez Stalina ministrem obrony narodowej, głównodowodzącym armii i członkiem biura politycznego KC PZPR. Jego wyjazd miał znaczenie symboliczne ale i realne.
Kulminacja i początek końca
Szczytem fali entuzjazmu, ale też nieoczekiwanym początkiem końca Polskiego Października okazał się wiec z udziałem Władysława Gomułki przed Pałacem Kultury w Warszawie. Jak opisuje prof. Wojciech Roszkowski, 24 października 1956 “na gigantycznym 400-tysięcznym wiecu na placu Defilad w Warszawie, transmitowanym przez radio na cały kraj, entuzjastycznie reagowano na zapowiedzi Gomułki, iż liberalizacja pójdzie dalej. Gdy nowy szef PZPR stwierdził, że wojska radzieckie pozostaną w Polsce tak długo, jak istnieć będą bazy NATO w RFN, słowa te przyjęto głuchą ciszą. Wiec był jednak wielką manifestacją poparcia i zaufania dla odnowionego kierownictwa partii. Mimo dość dwuznacznego wezwania Gomułki, który zaapelował: “Dość wiecowania i manifestacji! Czas przejść do codziennej pracy”, powszechnie wierzono, iż w istniejących warunkach geopolitycznych kierownictwo PZPR zdoła optymalnie realizować polskie aspiracje narodowe i społeczne” [6].
Jak ksiądz mitygował robotników, śpiewających “Boże coś Polskę”
W tym samym czasie, kiedy Gomułka z trybuny przed Pałacem Kultury powtarzał swoje “dość wiecowania”, jak relacjonuje Machcewicz “(..) w Białymstoku przed gmachem Akademii Medycznej odbył się wiec, zorganizowany z inicjatywy Zarządu Wojewódzkiego ZMP. Po wysłuchaniu przemówienia radiowego Gomułki (wygłoszonego podczas wiecu na placu Defilad w Warszawie) “na mównicę wdarło się kilka osób, które wznosiły antyradzieckie okrzyki”, domagano się m.in. zwrotu Wilna i Lwowa. Po zakończeniu wiecu jego uczestnicy uformowali pochód, który ruszył w kierunku Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Po drodze śpiewano pieśni religijne (m.in. “Boże coś Polskę”) (..) Spod gmachu KW manifestanci udali się w kierunku kościoła św. Rocha, gdzie powitano ich biciem w dzwony. Do demonstracji przemówił ksiądz, który wezwał do zachowania spokoju, unikania rozlewu krwi i “aby wznosić modły, by obecne kierownictwo Partii posługiwało się tym samym rozsądkiem, jaki okazuje dotychczas” [7].
Koniec… Po Prostu
Podobnie pojednawczą postawę przyjął uwolniony 28 października prymas Stefan Wyszyński. Z czasem wezwał wiernych do udziału w wyborach do Sejmu 20 stycznia 1957 r. Kościół uznawał, że wysoka w nich frekwencja powinna pokazać Związkowi Radzieckiemu jedność Polaków w kwestii rozszerzania zakresu suwerenności.
Wybory oczywiście nie były demokratyczne, o czym symbolicznie świadczy fakt, że nie dopuszczono do kandydowania – chociaż zgłosił się, zarejestrował i prowadził już kampanię – nawet byłego premiera “lubelskiego” PKWN i tymczasowego rządu jedności narodowej socjalisty Edwarda Osóbki-Morawskiego.
Demokratyczne te wybory nie były, za to kampania tak: “Niektórzy kandydaci opowiadali o prześladowaniach i krzywdach wyrządzonych im przez UB. Kandydat z województwa krakowskiego na spotkaniach z wyborcami opowiadał jak był 18-krotnie aresztowany i zmuszany do składania fałszywych zeznań (..). W Łodzi 3-4 osobowe grupy studentów miały nawoływać do skreślania członków partii. Przy wyjściu z tramwaju rzucają ostrzeżenie: pamiętajcie, nie głosujcie na komunistów” [8]. Zaś w powiatach łaskim i skierniewickim na przedwyborczych zebraniach zapowiadano, że wróci Stanisław Mikołajczyk.
W dniu wyborów skuteczne okazały się paradoksalnie oba apele: Kościoła o uczestnictwo i Gomułki o “głosowanie bez skreśleń”. Co znaczące jednak, jak odnotowuje Machcewicz, 20 stycznia 1957 r. “bezpartyjni uzyskali pierwsze miejsce w 15 okręgach, członkowie SD – w 3, ZSL w jednym, PZPR – w dwóch: w jednym z warszawskich okręgów Gomułka, w Poznaniu [Ignacy] Loga-Sowiński” [9].
Symbolem odchodzenia władzy od ideałów Października stał się los forpoczty zmian, odwilżowego studenckiego tygodnika “Po Prostu”, na którego łamach jeszcze przed kulminacją wydarzeń opublikowano przełomowy tekst autorstwa m.in. Jana Olszewskiego “Na spotkanie ludziom z AK” [10].
Stan świadomości “Po Prostu” tak po latach odtwarzał Stefan Bratkowski, jeden z czołowych dziennikarzy pisma: “O gospodarce rynkowej wiedzieliśmy niewiele, pionierem był Stefan Kurowski, którego artykuł stał się bezpośrednim pretekstem zatrzymania numeru pisma po wakacyjnej przerwie 1957 roku. Szliśmy za poglądami [Oskara] Langego, [Michała] Kaleckiego i innych, którzy byli zwolennikami gospodarki planowej bez ingerencji aparatu partyjnego (..). Wiedzieliśmy, że jedyne wielkie pieniądze ma w biednym kraju państwo i państwowa własność wydawała się oczywista, byle racjonalnie zarządzana i uspołeczniona” [11].
Brutalne rozpędzenie studenckiej demonstracji w obronie “Po Prostu” we wrześniu 1957 r. można uznać za ostateczny koniec demokratycznych przemian, których wyrazem stał się przełom październikowy. Nie nastąpił już jednak powrót władz do masowych represji, zrezygnowano też z kolektywizacji rolnictwa a w kulturze zarzucono ostatecznie dyktat realizmu socjalistycznego. Zaś w sferze zachowań publicznych nie wymagano już od obywateli krzykliwego poparcia dla rządzących, lecz wyłącznie powstrzymania się od działań opozycyjnych. Czas, który wtedy się zaczął, nazwano “naszą małą stabilizacją”. Podobnie jak w wypadku odwilży określenie to pochodziło od tytułu dzieła literackiego: dramatu Tadeusza Różewicza.
Gdy ludzie poczuli się bezpieczni w swoich domach
Zdobyczą Października, chociaż nietrwałą, okazały się samorządy robotnicze jako autentyczna reprezentacja załóg zakładów pracy. Z czasem jednak spacyfikowane przez władzę, która narzuciła im biurokratyczną czapę.
Najlepiej zapewne efekt Polskiego Października podsumował główny jego przywódca Lechosław Goździk, który wkrótce zresztą zwolniony z FSO, gdy opadła fala demokratycznych ustrojów, szukał szczęścia jako rybak. Jak sam rzecz ujmował, znalazł się w Świnoujściu, bo pociąg dalej nie jechał. Zaś trwały dorobek z 1956 r. postrzegał w ten sposób: “Żelazny uścisk, w jakim ten naród cały czas tkwił (..) to się skończyło. To już były sporadyczne wypadki, że po kogoś przychodzili i zabierali, ci smutni; przedtem to było nagminne i nikt nie miał nawet odwagi spytać, co się z takim, co zniknął, stało. To był wielki zwrot, że ludzie poczuli się bezpieczni jakoś w swoich domach, że nie żegnaliśmy się już po rosyjsku “spokojnoj noczi”, tylko szliśmy spać w przekonaniu, że nikt nam snu nie przerwie. Bez tych spokojnych nocy nie wyrośliby ci młodzi ludzie, którzy spali w stoczniach w 1980 roku” [12].
[1] Paweł Machcewicz. Polski rok 1956. Oficyna Wydawnicza Mówią Wieki, Warszawa 1993, s. 149
[2] Machcewicz. Polski rok 1956… op. cit. s. 150
[3] ibidem, s. 150-151
[4] Jan Kott. Przyczynek do biografii. Aneks, Londyn 1990, s. 139
[5] Lechosław Goździk. Byliśmy u siebie w domu. [w książce zbiorowej:] Październik 1956. Pierwszy wyłom w systemie. Bunt, młodość i rozsądek. Zebrał i zredagował Stefan Bratkowski. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996, s. 25
[6] Andrzej Albert [Wojciech Roszkowski]. Najnowsza historia polityczna Polski 1918-1980. Polonia Book Fund, Londyn 1989, s. 731
[7] Machcewicz. Polski rok 1956… op. cit. s. 157-158
[8] ibidem, s. 202-203
[9] ibidem, s. 212
[10] por. Jerzy Ambroziewicz, Walery Namiotkiewicz, Jan Olszewski. Na spotkanie ludziom z AK. “Po Prostu” z 11 marca 1956
[11] Stefan Bratkowski. Pod znakiem pomidora [w książce zbiorowej:] Październik 1956. Pierwszy wyłom w systemie… op. cit. s. 81
[12] Goździk. Byliśmy u siebie w domu, op. cit. s. 45