Dlaczego 62 proc z nas nie przeczytało w ciągu roku żadnej książki
Rozmowa z Mirosławem Pęczakiem, kierownikiem Zakładu Interdyscyplinarnych Badań nad Kulturą na Wydziale Pedagogicznym UW
– Jeszcze w latach 80. wszystkie podstawowe produkty kupowało się na kartki, a jugosłowiański samochód zastava był symbolem zamożności, ale przybysze z Zachodu podziwiali oczytanie Polaków: Francuzi nie mogli się nadziwić, że świetnie znamy Stendhala i Camusa, Niemcy – że Goethego i Grassa. Jednak teraz z niedawnych badań Biblioteki Narodowej wynika, że zaledwie 38 procent Polaków w ostatnim roku przeczytało choćby jedną książkę. Co się stało? Czyżbyśmy nagle zgłupieli?
To nie tak, sprawa jest bardziej złożona. Nie ulega wątpliwości, że znaleźliśmy się w sytuacji, w której dominujący stał się inny niż wtedy model kultury. Umownie rzecz ujmując można stwierdzić, że po 1989 r. kultura stała się sferą działania wolnego rynku. Okazało się, że może być sferą handlową. Błyskawicznie w parę lat przerobiliśmy lekcję, na którą Zachód poświęcił wiele dekad. Najpierw dominująca stała się literatura komercyjna, pozbawiona poza tym innych funkcji…
– … arlekiny i powieści sensacyjne o tym, że zabili go i uciekł…
Wystartowały media komercyjne, które miały swoją specyfikę i promowały podobne wzorce. Gdy dynamika osłabła – zaczęły się dalekosiężne skutki.
– Jakie? Skąd bierze się te smutne 62 proc rodaków, którzy przez cały rok jednej książce rady nie dali w Ojczyźnie Sienkiewicza, Reymonta, Miłosza i Szymborskiej, czwórki literackich noblistów?
Jeszcze w ostatniej dekadzie PRL kultura przestała być istotnym układem odniesienia dla przeciętnego Polaka. Takiego ze statystyk, które pan przytacza. Za Tomkiem Makowskim, dyrektorem Biblioteki Narodowej, która wspomniane badania przeprowadziła, przytoczę obserwację, że figura kogoś, kto czyta książkę przestała być atrakcyjna. Autorytetem przestał być nauczyciel. Na wartości straciło wykształcenie humanistyczne. Nastąpiła ekspansja spieniężenia świadomości. Jak ujmowała to socjolog Mirosława Marody – istotne stało się to, co da się sprzedać.
– Czy nie jest to cecha kapitalizmu, którego ludzie chcieli, Pan też i ja?
Kapitał społeczny, finansowy i kulturowy w najbardziej dojrzałych krajach wspomagają się i uzupełniają.
– Świetnie to brzmi, ale jak wygląda w praktyce?
Widać to po efektach rozmów kwalifikacyjnych. W najbogatszych krajach Zachodu łatwiej otrzyma pracę ten, kto zademonstruje szerokie horyzonty, oczytanie, znajomość świata. U nas wystarczy pewna znajomość angielskiego i wyszczekanie takie… Stąd tak krótkie kariery w korporacjach. Pamiętam młodych ludzi, którzy dla dobrze płatnej pracy w agencjach reklamy porzucali studia. A potem tracili to zajęcie i zaczynały się ich problemy. Wciąż nie doceniamy kapitału kulturowego. Badania czytelnictwa to jeden z wielu sygnałów. Smutne, że na obszarze Europy Polska wydaje się zapadłą wioską, wszędzie wokół czyta się więcej, również na Ukrainie. Fatalnie wypada dla nas zwłaszcza porównanie z krajami skandynawskimi. Podobnie niskie wskaźniki mają Grecy.
– Czy dlatego ich tak boleśnie dotknął niedawny kryzys, a Skandynawowie wyszli z niego bez większych strat?
Nie podejmuję się potwierdzenia takiego związku przyczynowo-skutkowego, ale nie odmawiam logiki pana rozumowaniu. Z pewnością trzeba się wstydzić, że czytamy tak mało.
– Dlaczego więc wstydzą się… ci co czytają, a nie odwrotnie?
Upowszechnił się pogląd, że jeśli ktoś czyta książkę – zajmuje się czymś nieopłacalnym albo po prostu ma dużo czasu. Skutki okażą się fatalne. Deficyty kapitału kulturowego odbijają się na szansach rozwoju społeczeństwa.
– Przecież szczycimy się boomem edukacyjnym?
Jednak często studiuje się po to, żeby potem mieć dobrą pracę, a nie żeby się czegoś dowiedzieć, albo dlatego, że to fajne. Pozostaję sceptyczny wobec reform Jarosława Gowina, ale w jednym ma rację: istnieją bardzo różne uczelnie, takie, w które warto inwestować i inne, pozostające „szkołami tego i owego” i istniejące dla zysku. Szczycimy się boomem edukacyjnym, ale równocześnie w ostatnich latach pojawiły się negatywne stereotypy dotyczące intelektualistów, jak w Ameryce, gdzie niższa klasa średnia z pogardą wyraża się o jajogłowych, to cecha elektoratu Trumpa.
– Co Polacy tracą, nie czytając?
Jednym z efektów sytuacji, gdy nie czyta się książek, staje się zanik myślenia krytycznego. Wyborów – również politycznych – dokonujemy wtedy powodowani emocjami, albo kierując się wizerunkiem polityków, wykreowanym przez spin doktorów. Im mniej krytycyzmu, tym łatwiej politykom ludźmi manipulować.
– Z Pana dawnej Katedry Kultury Polskiej na Polonistyce UW do polityki poszedł Michał Boni, który został ministrem a potem eurodeputowanym oraz Maciej Zalewski – jego historia okazała się dramatyczna, najpierw był ministrem w Kancelarii Prezydenta, potem trafił do więzienia. Dlaczego masowy transfer intelektualistów do polityki nie sprawił, żeby stała się mądrzejsza?
Nastała demokracja, ale za główną wartość w polityce uznano efektywność. Ten lepszy, kto sprytniejszy. Czasem wyklucza to refleksyjność. Odbyłem wiele rozmów z Pawłem Śpiewakiem, socjologiem i posłem – gdy działał w polityce, przyznawał, że nie ma z kim pogadać. Inteligenckie hamletyzowanie znalazło się w głębokiej pogardzie.
– Bohaterami wyobraźni zbiorowej stali się kucharze – celebryci, nie może na to liczyć pisarz ani krytyk literacki, nie ma w telewizji u nas takich programów jak kiedyś Marcela Reicha-Ranickiego w Niemczech – show o literaturze oglądany przez miliony?
W kulturze nie zawsze większość ma rację. Fascynacja kucharzami wynika z przekonania, że „każdy może być każdym”, to pozorne tylko dowartościowanie zwykłego człowieka. Czesław Miłosz przewidział już w 1959 r, że po zniesieniu cenzury może nastąpić kolejny dyktat – wulgarności czy komercji.
– Słowa inteligencja coraz rzadziej używa się w znaczeniu, określającym grupę społeczną?
To była długo nasza specyfika i duma, inteligencja i jej misja. Z niej wyrosły środowiska dysydenckie, w Polsce, również w ZSRR, ale już nie w NRD.
– Wyników badań czytelnictwa nie da się dziś optymistycznie zinterpretować. Z czym wiąże Pan nadzieję na przyszłość?
Odradza się ambitny polski film, chociaż kinowe rekordy wciąż należą do komedii romantycznych. Pojawiają się znakomici pisarze kolejnych pokoleń, jak Szczepan Twardoch, Krzysztof Varga czy Jakub Żulczyk, tworzący świetne powieści popularne. Być może oni to zmienią.
Rozmawiał Łukasz Perzyna
Dr hab. Mirosław Pęczak (ur. 1956) jest kulturoznawcą i publicystą „Polityki”, autorem wielu książek, m.in. „Subkultury w PRL” i współautorem kompendium „Kultura miejska w Polsce”. Wieloletni wykładowca akademicki, w latach 70 i 80 był współtwórcą wielu niezależnych inicjatyw wydawniczych i dziennikarzem prasy drugiego obiegu.
Temat tygodnia: polskie czytelnictwo w głębokim dołku
Apoteoza Czesława Miłosza wiecznie żywa. Ciekawe. Był człowiekiem innego pokolenia, które…zatrzymało się na Żeromskim, Sinkiewiczu, Nałkowskiej itp. oraz zatrzymało się na innych prawdach. Współczesne pokolenie mniej więcej to od lat 70- tych potrzebowało filmów w stylu nie Roberta Redforda lub Grety Garbo ( były zresztą fatalne z obecnego punktu widzenia bo były mdłe i bez treści) lecz potrzebowało filmów w stylu Richarda Gere, Sandry Bullock lub Jenifer Lopez z lat 90-tych. Jeśli ktoś to lekceważy to oznacza, że psychologicznie zatrzymał się w czasach komuny PRL, gdzie nie było nic prócz pustych półek intelektu.
Tak, kultura masowa jest źródłem inspiracji bo bez niej nie byłoby intelektu. Bez niej nie było by KRYMINAŁÓW ( w tym wywiadzie wyśmianych jako źródło kultury dla plebsu i jest to wysoce obraźliwe , obraźliwy jest taki wywód ). Plebsu już nie ma, podobnie jak nie ma w XXI wieku sfer i klas społecznych. Bo nie ma w świecie cywilizowanym XXI wieku społeczeństw klasowych i sfer wyższych oprócz dalekiej biednej Afryki lub Amazonii. Gdzie o kaście decyduje urodzenie.
Tak. Współcześni ludzie uwielbiają KRYMINAŁY pod takim warunkiem , że są INTELIGENTNE. I takie mam w domu tytuły i takie kupuję. Współcześni ludzie dzięki temu uwielbiają przestrzeń literacką bo wiedzą, że kryminały tak w tym wywiadzie oplute dają przestrzeń do myślenia. Przeciwnie do chłamu pseudo literackiego , który wpajano nam w szkołach obowiązkowo.