To pewnie ostatnie wybory, które wygrał socjal. Błazeństwa polityków kosztują, skarcić ich może tylko przedsiębiorca, który za nie płaci. Pozostaje nadzieja, że jesienią przebudzi się inteligencja: ta objawiana przez wyborców nad urną i ta rozumiana jako nazwa grupy społecznej, jak pokazał strajk nauczycieli wcale nie odchodzącej do lamusa.
Łukasz Perzyna
Aktorka z Broadwayu nie mogła się nadziwić, jak to możliwe, że wygrał Ronald Reagan, skoro wszyscy jej znajomi głosowali na Waltera Mondale’a. Tyle, że w wyborach z 1984, bo ich dotyczy anegdota, Reagan zwyciężył w 49 stanach USA… Zaś tym razem w Polsce PiS, choć od czterech lat rządzi w wyjątkowo gorszący sposób, eurowybory wygrał w województwach dawnej Kongresówki i Galicji, w internetowych memach zaraz przezwanych NRD za sprawą przewagi elektoratu socjalnego. Zwyciężył nie dzięki własnym walorom, lecz słabości oponentów: lekkomyślnym wznieceniu przez nich strachu, że Kościół będzie atakowany, a socjal odebrany.
U tych drugich, chociaż przegrali, refleksji wciąż nie widać. Społeczeństwo nie dorosło, jak mówili ci sami luzerzy po fenomenie Stanisława Tymińskiego, który przez polską scenę w 1990 r. przemknął jak meteor, a błazeństwami i obietnicami dorównywał dzisiejszemu Jarosławowi Kaczyńskiemu? Trwa w partyjnych gremiach rozpamiętywanie przyczyn porażki, chociaż żaden politolog nie wykazał, na ile analiza wyników eurowyborów okaże się przydatna przy rządzącym się zupełnie innymi prawami jesiennym głosowaniu do parlamentu polskiego. Jako 25-letni dziennikarz „Wyborczej” nie potrafiłem odgadnąć sensu inkwizytorskiego dochodzenia na kolegiach redakcji przyczyn popełnionych błędów, skoro za każdym razem były one inne (tak błędy, jak przyczyny). Ale to taka wywodząca się od Makarenki kolektywna pedagogika.
Debatuje się nad losem Koalicji Europejskiej, chociaż z samej nazwy powinno zdroworozsądkowo wynikać, że zawarta została na jedno głosowanie. W PSL Waldemar Pawlak czyni wyrzuty Władysławowi Kosiniak-Kamyszowi, choć ten 3 mandaty – pod własną flagą niepewne – z koalicji dla swoich wyniósł. SLD się nie skarży, bo mandatów ma siedem, licząc Danutę Huebner i Bartosza Arłukowicza, ale niektórym już marzy się tam blok lewicy, jakby zapomnieli lekcję z 2015. W PO Julia Pitera i Elżbieta Łukacijewska krytykują Grzegorza Schetynę. Rozlicza się winnych, zamiast – co w demokracji stanowi pierwszy żelazny obowiązek przegranego – zbudować lepszą propozycję na przyszłość.
Widać gołym okiem, że trzy formacje, które po wyborach pozostały w polskiej polityce nie wystarczą, żeby demokracja normalnie funkcjonowała. Nowa jakość nie wydaje się już naddatkiem, ale koniecznością… To nie luksus, lecz standard, jeśli odwołać się do reguł rynku, nie zapominając, że ten polityczny stanowi jego specyficzną formę.
Uczcie się od Biedronia, jeśli obijaliście się w szkole
Nie święci garnki lepią, jak pokazał w tych wyborach Robert Biedroń. Tęczowy lider niewielkim sumptem i trudem wystawił drużynę, która zapewniła mu trzecie miejsce w Polsce.
Wśród cyników polityki już krąży żart, że Biedroń-partia jest jak bieda-szyb – da się tam nakopać tyle, żeby przeżyć. Chociaż Wiosna głosi odejście od węgla.
Wprawdzie filozofka Magdalena Środa w powyborczych analizach skrupulatnie wylicza błędy, popełnione przez Biedronia – ale na razie to on jest królem puszczy. I drugim po PiS zwycięzcą wyborów. Już ustawia się do niego kolejka petentów, pewnie przed samą jesienią i profesorowie filozofii w niej staną…
Gdzieś z początkiem roku powtarzałem przyjaciołom z dawnej AWS i ROP, także tym z UW, którzy nie przesiedli się na okręt Platformy: jeśli czegoś sensownego – a przy tym seksownego dla wyborców – nie zbudujecie, całą pulę zgarnie Biedroń. Nie była to żadna genialna prognoza, podobną mógł sformułować taksówkarz, który uważnie słucha, co ludzie mówią…
Polskiej prawicy wypada powiedzieć: uczcie się od Biedronia, jeśli nie przykładaliście się w szkole. Zobaczcie jak tęczowy ograł brunatnych.
Łabędzi śpiew, czyli o antysemitach i przystawkach
O Kukizie i Konfederacji piszę pewnie ostatni raz. Bo więcej nie warto. Przegrali nie dlatego, że wyborca prawicy jest głupi i ich nie poparł – tylko właśnie z tego powodu, że jest mądry i nie zamierza tracić głosu na manipulowanych przez Kaczyńskiego podstarzałych piosenkarzy ani na związek zawodowy byłych polityków na rzecz własnego powrotu do władzy, jaki skupił się wokół Janusza Korwin-Mikkego. Wystawianie do kamer medialnej jak zupa ogórkowa Kai Godek oraz tytułowanego redaktorem Stanisława Michalkiewicza z powodu zoologicznego antysemityzmu przezywanego przez elektorat Nasrallahem przez analogię do jednego z liderów Hamasu, skutecznie pogrzebało szansę na prawicową alternatywę dla PiS w eurowyborach.
Klęska Konfederacji pokazuje, że nacjonalizm to w Polsce pomysł na mniej niż pięć procent. Skoro nie wypromował konfederatów sprzeciw wobec niosącej za sobą otwarte zagrożenie dla polskiej własności i suwerenności skandalicznej i obraźliwej amerykańskiej ustawy 447 – to znaczy, że nic im nie pomoże. Podobnie jak Kukizowi, który po wyborach ogłosił, że Kaczyński proponuje mu wspólne listy. Główny trefniś polskiej polityki wypaplał to zapewne, żeby pokazać, jaki jest ważny. Już niedługo, panie rockman, pańscy wyborcy z 2015 nie pozwolą po raz kolejny wystawić się do wiatru… Trzeba się było starać. Krzyżyk na drogę, może być nawet celtycki… Po Kukizie i Konfederacji nikt płakał nie będzie, zejście obu formacji ze sceny toruje drogę innym, miejmy nadzieję sprawniejszym i roztropniejszym.
My, którzy za to płacimy
Wybitny poeta i eseista Adam Zagajewski – jakby chciał zrobić konkurencję cytowanej na wstępie aktorce z Broadwayu – nie może się z kolei nadziwić, dlaczego ponad pół miliona wyborców oddało głos na Beatę Szydło, fatalnie ubraną i przemawiającą, jak trafnie zauważa, głosem przedszkolanki w depresji [1]. Zacytuję więc z pamięci Zagajewskiemu… jego samego z nie tak dawnych, a jeszcze trudniejszych czasów: „historia jest robotą partaczy i łotrów, takich co nawet w kościele nie potrafią usiedzieć spokojnie”.
Prorodzinne zawodzenia starego kawalera Kaczyńskiego, prospołeczne deklaracje byłej premier, której pozostaje wciąż udowodniać, że to ostatnie słowo nie pochodzi od premii – wszystko to nie odbywa się za darmo. Błazeństwa polityków kosztują. Płaci za nie podatnik. Świadczenia dla tych, którzy na glosowanie udawali się wprost z piwnej kolejki przed wiejskim sklepem sfinansował polski przedsiębiorca i twórca, pracujący na swoim i dający warsztat pracy innym.
Jeśli jesienią upomni się o swoje – PiS przegra. Bo wszystkich nie da się skorumpować, chociaż pod względem standardów uczciwości w życiu publicznym kartoflana republika PiS coraz bardziej przypomina bananową. Świadczy o tym kolejny występ Marka Falenty: pospolity kryminalista szantażuje prezydenta i ekipę rządzącą z partii nazywającej się – a jakże – Prawo i Sprawiedliwość. Jeśli okaże się, że może to czynić bezkarnie – stanowić to będzie dowód, że czas PiS-u się kończy. Skoro Falenta w więzieniu już siedzi, powinien w nim przynajmniej trafić do izolatki. Bo – jak w dowcipie Mleczki o tatusiu w urzędniczym garniturku opowiadającym córeczce bajkę: „a na koniec przyszła milicja i zamknęła złego czarownika, bo jakaś sprawiedliwość przecież musi być”. Choć pewnie nie tylko oburzonym arogancją aferzysty od ruskiego węgla przyjdzie na nią poczekać do jesieni.
Wiosna – ta kalendarzowa, a nie z nazwy partii Biedronia – niosła za sobą element nadziei. Strajk nauczycieli i fenomen społecznego poparcia dla niego – najmocniejszego od protestów z 1988 roku, które poprzedziły zmianę ustrojową – pokazały, że polska inteligencja powraca jako liczący się gracz na scenie społecznej. Przynajmniej ta jej część, której nie pozwolono zostać klasą średnią i której nie odpowiada rola lekceważonej sfery budżetowej. Inteligencja objawiła się w sferze społecznej, powróci też u wyborców przy urnach. Nie da się w nieskończoność grać tej samej płyty i karmić ludzi z pieniędzy, które wcześniej się im zabrało.
[1] por. Oślepiający blask wolności. Katarzyna Janowska rozmawia z Adamem Zagajewskim. Onet.pl z 8 czerwca 2019
Inne teksty Łukasza Perzyny: