W sieci pojawiły się zdjęcia wysyłanych jakoby Polakom za granicą kart do głosowania w drugiej turze, na których widnieją wprawdzie dwa poprawne kwadraciki do postawienia znaku x, ale przy obu mamy to samo nazwisko: Duda Andrzej Sebastian. Sprawa doczekała się już nawet dementi wiceministra spraw zagranicznych Pawła Jabłońskiego, który zapewnia, że to fotomontaż. Jednak sam fakt, że potrzeba zaprzeczeń aż na tym szczeblu… wiele mówi o jakości polskiej demokracji.

Do jej pogorszenia Andrzej Duda przez pięć lat sprawowania urzędu niewątpliwie osobiście się przyczynił. Mniej poprzez działania, bardziej za sprawą licznych zaniechań.

Lechowi Wałęsie zdarzały się koncepcje i wypowiedzi chybione i niezrozumiałe – jak “NATO bis”, które każdy tłumaczył po swojemu – ale wyprowadził on wojska radzieckie z Polski. Aleksander Kwaśniewski na do widzenia ułaskawił swojego druha politycznego Zbigniewa Sobotkę zamieszanego w korupcyjną aferę świętokrzyską, ale przez 10 lat sprawowania urzędu przyczynił się do wprowadzenia Polski do NATO i Unii Europejskiej. Duda na dzień dobry uwolnił od odpowiedzialności karnej jeszcze przed prawomocnym wyrokiem swojego wieloletniego kolegę partyjnego Mariusza Kamińskiego. Zaś na koniec kadencji ujawniono, że ułaskawił też pedofila, z uzasadnieniem, że na wniosek rodziny – chociaż wiadomo, że mroczną częścią tego strasznego przestępstwa pozostaje psychiczne uzależnienie ofiary od sprawcy. Zaś jeśli o niezrozumiałe koncepcje chodzi – nie legitymujący się pokojową Nagrodą Nobla ani podobną jak Wałęsa rozpoznawalnością w świecie Duda na dwa i pół dnia przed ciszą wyborczą zaserwował opinii publicznej prawdziwy rebus, proponując zawiązanie już po wyborach Koalicji Polskich Spraw. Piękna nazwa własna, tyle, że nie wiadomo, czym miałaby się zajmować opisywana nią struktura. Łatwo zgadnąć, że prezydent rzucił tę myśl po to, by przy okazji wymienić nazwy ugrupowań: PSL, Koalicji Polskiej i Konfederacji, których wyborcy mogą się poczuć niedowartościowani, nie mając kandydata w drugiej turze, więc miło im słyszeć, że ktoś o nich jeszcze pamięta. Otwarcie o poparcie z ich strony Duda zaapelować nie mógł, ponieważ spotkałoby się to ze sprzeciwem liderów wskazanych formacji: Władysława Kosiniak-Kamysza, Pawła Kukiza oraz Krzysztofa Bosaka, a więc odniosłoby przeciwny do zmierzonego skutek.
Trudno jednak nie zauważyć, że przez pięć lat pełnienia prezydenckiego urzędu Duda miał mnóstwo okazji, żeby pojednawcze koalicje dla Polski budować i z żadnej z nich nie skorzystał. Kwaśniewski przynajmniej do Pałacu na Krakowskim Przedmieściu zapraszał czy to liderów koalicji rządzącej AWS-UW, gdy trwał spór o liczbę województw (i tak zresztą postawił wtedy na swoim, wymuszając dopisanie Świętokrzyskiego do gotowej już listy) czy protestującego jeszcze wtedy na drogach i nie zasiadającego w parlamencie lidera Samoobrony Andrzeja Leppera.

Zagadkowym zaproszeniem do powyborczej – oczywiście – rozmowy o najważniejszych dla Polaków sprawach kończy prezydent kampanię opartą na strategii dzielenia po to, żeby zyskać. Wyliczmy tylko wymienianych w trakcie prezydenckich podróży po kraju przeciwników: to warszawka, media obce a zwłaszcza niemieckie, wreszcie poprzednia władza. Od czasu Wałęsy, proponującego, że poda nogę Kwaśniewskiemu nie spotkaliśmy się na tym szczeblu z podobną dozą agresji w polityce, bo przecież nawet osławiony dziadek z wermachtu Donalda Tuska wyciągnięty przez Jacka Kurskiego w kampanii Lecha Kaczyńskiego stanowił efekt – wedle wersji oficjalnej – osobistej inicjatywy obecnego członka zarządu TVP i nie był w żadnej mierze chwytem autoryzowanym przez samego kandydata.

Duda nawet gdy działał w zgodzie z poczuciem sprawiedliwości części polskiej opinii publicznej – jak wtedy, gdy poszedł na wojnę z sędziami – reprezentował nie prezydencki majestat, ale wolę polityczną własnego ugrupowania. A konkretniej prezesa Jarosława Kaczyńskiego, którego mistrzem i promotorem w trakcie prawniczej kariery doktoranckiej był dawny szef katedry prawa radzieckiego Stanisław Ehrlich, ścisły zwolennik tezy o nadrzędności woli politycznej nad literą prawa.

Piłkarz Grzegorz Lato, król strzelców pamiętnych mistrzostw świata z 1974 r. oznajmia, że przed pięciu laty zagłosował na Dudę, ale drugi raz tego nie zrobi, bo został on prezydentem… tylko jednego Polaka, zamiast zgodnie z obietnicą – wszystkich.                      
Poparcie dla konkurenta Dudy, Rafała Trzaskowskiego ogłosił wygrywający od kilkunastu lat w cuglach każde wybory prezydent Gdyni Wojciech Szczurek, blisko kiedyś kojarzony z PiS.
Przez pięć lat prezydentury Duda zawetował PiS raptem kilka ustaw. Jeśli wyrażał sceptycyzm wobec postanowień własnej formacji, to dotyczyło to kwestii personalnych a nie ideowych: skutecznie i w sojuszu z premierem Mateuszem Morawieckim zakończył karierę polityczną ówczesnego ministra obrony Antoniego Macierewicza. Jednak nie udało mu się to samo z Kurskim, bo ten odwołany z prezesury TVP powrócił bocznymi drzwiami do jej zarządu.
Lech Kaczyński nawet gdy jego brat-bliźniak Jarosław był premierem potrafił przedstawić jako swoje autorskie koncepcje politykę na kierunku ukraińskim czy izraelskim – mniejsza o to, jak je oceniamy. Duda nawet tego nie spróbował. Największym jego sukcesem pozostaje zniesienie wiz do USA za prezydentury Donalda Trumpa ale za sprawą światowej pandemii koronawirusa Polacy w znikomym stopniu mogą skorzystać z dobrodziejstw tej decyzji. Amerykański rynek pracy już na nich nie czeka.

Zmarnowane szanse tej prezydentury to możliwość cywilizowania uchwalanych przez PiS ustaw (nie puścił tzw. degradacyjnej, ale ona nie była dla jego formacji priorytetem i stanowiła oczywisty dla prawnika bubel) czy podnoszenia w polityce zagranicznej spraw, których nie podejmowała MSZ-owska dyplomacja – choćby amerykańskiej ustawy 447, zawierającej w sobie groźbę roszczeń do bezspadkowego majątku pozostawionego w Polsce przez ofiary Holocaustu ze strony organizacji powstałych nawet w kilkadziesiąt lat po wojnie.
Bronisław Komorowski również nie sprzeciwiał się własnemu zapleczu politycznemu, rezerwując raczej dla siebie pewne domeny jak obronność i personalia kancelarii (gdzie spotkało się szerokie spektrum urzędników i doradców od Tomasza Nałęcza po Krzysztofa Króla z Janem Lityńskim pośrodku). Jeśli jednak z grającego sarmackiego szlachciurę prezydenta się śmiano, to za sprawą jego licznych lapsusów (błędy ortograficzne we wpisie do księgi pamiątkowej czy tytułowane podwładnego szogunem) a nie bezwolności wobec PO. Zresztą i tak zapłacił przegraną za błędy swojej formacji zwłaszcza za aferę taśmową. Jednak dopiero Duda – ze szkodą dla prestiżu urzędu – został serialowym Adrianem wiecznie oczekującym w przedpokoju. A nawet ordynansem i długopisem prezesa.

Łgarstwo pięknie zwane fejkiem

Kampania obfituje w brudne chwyty. Być może w ten sposób obaj główni rywale pragną zamaskować niewygodny fakt, jak bardzo są do siebie podobni. Zaś mijanie się z prawdą stało się równie powszechną praktyką wśród oficjeli jak piractwo drogowe – chociaż nigdy władza nie siała na drogach takiego spustoszenia i strachu jak za pięcioletnich rządów PiS. Karierę w sieci robi nagranie szarżującej kolumny Andrzeja Dudy spieszącego na wieczór wyborczy do Łowicza.

Read more

Problem Dudy wydaje się polegać nie tylko straconych pięciu latach, ale na braku wiarygodnych starań, żeby wyborców przekonać, że… kolejna kadencja okaże się bardziej treściwa. Nawet takiej potrzeby nie odczuwa.

Dix ans, ca suffit, dziesięć lat wystarczy – skandowali w 1968 r. protestujący studenci francuscy generałowi Charlesowi de Gaulle’owi. Prezydent Francji był bohaterem narodowym i wyzwolicielem kraju po latach niemieckiej okupacji a także jednym z najtwardszych graczy na międzynarodowej arenie… Andrzejowi Dudzie, jak się wydaje – pięć lat wystarczy w zupełności. Na więcej straconego czasu Polska w trudnym okresie pandemii i spowodowanej nią zapaści w gospodarce pozwolić sobie nie może.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here