Zarówno przy okazji przegłosowanej przez Sejm likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, jak tego żądała Unia Europejska jak odrzucenia votum nieufności dla ministra Zbigniewa Ziobry stan wymiaru sprawiedliwości okazał się sprawą drugorzędną. Nie chodzi już nawet o pieniądze – dziś wiemy już, że kwoty wcześniej zamrożone jednak do Polski trafią – lecz o pozycjonowanie się i utwardzanie obozu rządzącego. Na zamieszaniu nie zyska zapewne ani władza ani opozycja.
Z pewnością zaś z tak ożywionych debat nic nie będzie miał zwykły Polak, który sądów się obawia i nie ma do nich zaufania. Rażą go przedłużające się procedury i bezduszność wymiaru sprawiedliwości.
Dlatego właśnie sądy wziął na celownik Jarosław Kaczyński po objęciu władzy przed siedmiu laty. Reformę wymiaru sprawiedliwości postulowali też inni, w tym zyskujący – do czasu – popularność również za sprawą hasła wprowadzenia sędziów pokoju Paweł Kukiz. Teraz z resztówką swoich zwolenników (a kiedyś miał 40 posłów) stał się przybudówką Prawa i Sprawiedliwości.
Wykonawca pisowskich projektów Zbigniew Ziobro szybko udowodnił, że nie chodzi o usprawnienie wymiaru sprawiedliwości – terminy spraw w sądach jeszcze się oddaliły, obywatele skarżą się na przedłużanie procedur, co potwierdzają statystyki – ale o upartyjnienie sądownictwa.
Przy okazji nie wytworzył się żaden zdroworozsądkowy ośrodek pojednawczy. Nawet podjęta przez mec. Jolantę Turczynowicz-Kieryłło pod zobowiązującą marką Akademii de Virion próba stworzenia think tanku, gdzie spotykaliby się decydenci i eksperci wszelkich prawniczych środowisk i uzgadniali zmiany, pomimo poparcia prezydenta Andrzeja Dudy i posła Jarosława Gowina, przez krótki czas wicepremiera pisowskiego rządu, poza dobroczynnym tonowaniem nastrojów nie przyniosła rezultatów. Nawet gdy Duda niektóre z najbardziej drastycznych ustaw sądowych zawetował, uznano to za ustawkę: nie sprzeciw wobec pisowskiej krucjaty wymierzonej w sędziów, lecz wybawienie rządzących z kłopotu tam, gdzie poszli za daleko. Całkiem jak w sprawie TVN, gdzie wrogie przejęcie stacji udaremniła amerykańska presja albo w kwestii penalizacji przypisywania Polakom odpowiedzialności za Holocaust, kiedy to z klei skuteczny sprzeciw zgłosił Izrael, zmuszając rodzimych legislatorów do pospiesznego przerabiania ustawy.
Teraz PiS znów ustępuje, także pod naciskiem. Pieniądze z Unii Europejskiej, zablokowane na ponad rok – aż 36 mld euro w ramach Krajowego Planu Odbudowy warte są dla Kaczyńskiego więcej niż skarcenie “kasty” jak sędziów określa oficjalny przekaz pisowskiej telewizji. Pokazującej, jak przestępcy w togach, w cywilu kradną drobne produkty na stacji benzynowej. Nie w tym jednak tkwi największy problem, lecz w deficycie powagi wymiaru sprawiedliwości: pamietamy wyrok jednego z sądów, stanowiacy, że właściciel budynku nie ma obowiązku odśnieżania dachu, a o tragedię wtedy chodziło, nie burleskę.
Władza w czasach stanu wojennego i latach późniejszych najpierw ogłaszała drastyczne ograniczenia prawne, potem je odwoływała i nakazywała społeczeństwu, żeby było za to jej szczerze wdzięczne.
Zwykły obywatel na tym złagodzeniu nic nie zyska, podobnie jak na wcześniejszych przeostrzeniach.
Trudno martwić się, że rządzący zrezygnowali z Izby Dyscyplinarnej, zastępując ją w wersji “light” Izbą Odpowiedzialności Zawodowej: niezależności sędziów na pewno to posłuży. Jednak nie skłoni ich do bardziej efektywnego prowadzenia postępowań. Obywatele dalej będą mieli się na co skarżyć. Nie mają za co być wdzięczni pojednawczemu w projektowej materii prezydentowi Andrzejowi Dudzie, jemu zresztą – chociaż sam jest prawnikiem – wszystko jedno, bo o kolejną reelekcję nie może się już ubiegać. Pieniądze z Unii Europejskiej pozwolą Kaczyńskiemu zrealizować cele socjalne, skutecznie myśleć o pozyskiwaniu poparcia w kolejnej kampanii. Bo PiS – wzorem węgierskiego idola Kaczyńskiego Viktora Orbana – w odróżnieniu od Dudy nie tylko może marzyć o kolejnej kadencji u władzy, ale z żelazną konsekwencją realizuje służący temu plan. Chce go wprowadzić w życie za pieniądze z Unii Europejskiej, które wreszcie się pojawią i kosztem polskiego sądownictwa, które okazało się wyłącznie piłką w tym politycznym ping-pongu.