Pożegnanie Jerzego Pilcha (1952-2020)

Dla najważniejszych problemów ludzkich i polskich zawsze znajdował ironiczną wykładnię, nie było dla niego nic świętego. Zaznał sukcesu, ale choroba Parkinsona nie pozwoliła mu się nim cieszyć.

Od czasów Witolda Gombrowicza nikt tak nie pisał o narodowych stereotypach, od „Pętli” Marka Hłaski – o problemie alkoholowym. Czas historyczny, który został mu dany, wykorzystał perfekcyjnie, chociaż nie zaliczał się do tuzów opozycji antykomunistycznej, publikował w drugim obiegu a jego bezkonkurencyjnie dowcipny esej o banknotach w PRL z tomu „Wyznania twórcy pokątnej literatury erotycznej”  zasługuje na miejsce w każdej antologii, bo chociaż od momentu jego publikacji zmieniła się nazwa państwa, minęło ponad 30 lat a wreszcie, co dla tematu najistotniejsze przeprowadzono denominację – nikt przez ten czas równie błyskotliwie po polsku nie pisał.

Spotykaliśmy go na Hożej, żartowaliśmy nawet, że kto go rozpoznaje – tego można uznać za inteligenta. Bo rzeczywiście nigdy nie zyskał takiego statusu jak inni warszawscy przechodnie – Tadeusz Konwicki czy Janusz Głowacki, którym podobnie jak Wojciechowi Fibakowi kłaniali się nawet nieznajomi. Obu wspomnianych literatów przeżył o parę lat, ale odszedł i tak przedwcześnie, trawiony chorobą Parkinsona. Na czas już ostatni wyprowadził się do Kielc gdzie podobno życie na wózku inwalidzkim przychodziło mu łatwiej niż w celebryckiej stolicy. Akurat to symbolicznie w połowie drogi do Krakowa, gdzie uczył kiedyś studentów polonistyki i umieścił akcję „Spisu cudzołożnic” a tamtejszej Cracovii kibicował do końca.           

Stał się zapewne jednym z ostatnich polskich autorów, o których książki pytano w księgarniach, zamiast wystawiać je tam w przecenach. To Jerzy Pilch był scenarzystą „Żółtego szalika” filmu z wyjątkową rolą Janusza Gajosa, zaś Jerzy Stuhr zagrał w ekranizacji jego powieści „Spis cudzołożnic”. „Pod Mocnym Aniołem” przyniosło mu Nagrodę Nike. Pilch nie został jednak celebrytą, znanym z tego, że jest znany. Bo znany był ze swoich książek. Także z felietonów dla „Tygodnika Powszechnego”.

Zawsze patrzył trochę inaczej niż inni. Jak narrator jednej z jego niedoścignionych form, wszędzie w oknach i na balkonach dostrzegający wisielców. Sprawa śmierci studenta Stanisława Pyjasa, zamordowanego w latach 70 przez służbę bezpieczeństwa w Krakowie, jeden z mitów założycielskich opozycji antykomunistycznej posłużyła mu za narzędzie pokazania kabotynizmu jego bohatera, epatującego przybysza ze Szwecji rodzimą martyrologią. Bo Pilch szukał paradoksów – i znajdował je – w sposób trochę  podobny jak Etgar Keret, wybitny prozaik izraelski, który w opowiadaniu „Śmierć Rabina” zawarł nie historię premiera swojego kraju i pokojowego noblisty, zabitego w zamachu, tylko kota o tym właśnie imieniu, ginącego pod kołami samochodu.

Pisał Pilch o miłości i Polsce, ludzkich słabościach i złudzeniach, alkoholizmie i chorobie, jednym słowem całej złożoności świata. Tworzył błyskotliwe fabuły, jak osnuty wokół kłopotliwej seksmisji adiunkta „Spis cudzołożnic” ale też potrafił zainteresować nas losami bohatera, który jak weterynarz z małego miasta Kohoutek nie powinien nas w ogóle obchodzić. Zwykle drwiąco ironiczny, zdawał się nikogo do końca nie potępiać, o żadnej też prawdzie do końca nie przesądzać. Miało się wrażenie, że lubi swoich czytelników.        

Urodzony w Wiśle, całkiem jak Adam Małysz, Pilch podobnie jak on choć na mniejszą skalę został idolem, chociaż obce mu były tradycyjne protestanckie cnoty przypisywane tej miejscowości, jak powściągliwość i systematyczność – chociaż nie cechujące ją demokratyczne sympatie (w rodzinnym mieście Pilcha i Małysza PiS zwykł uzyskiwać równie mało głosów jak Platforma na Podhalu). Krytyczny wobec komunizmu i również polityki kulturalnej pisowskich rządów nigdy nie znajdował się w awangardzie protestów. Najbardziej interesowała go literatura.

Nawet w czasach Big Brothera, żabek i biedronek oraz telewizji 24-godzinnych pisał dla polskiego inteligenta, nawet ryzykując, że nie zostanie do końca zrozumiany przez odbiorcę, kupującego go ze względu na miejsce na liście bestsellerów albo wizytę w programie śniadaniowym. Do końca pozostał sobą, pomimo ciężkiej choroby.  Będzie nam go brakowało.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 2

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here