Mógłby zostać bohaterem powieści, także własnej, ale istnieje realnie. I właśnie dostał nagrodę Nobla. Muzułmanin, ale nie taki, co prześladuje innych: sam z powodu wyznania musiał uciekać ze swojej wyspiarskiej ojczyzny, Zanzibaru. Tanzański pisarz zaczynał w języku swahili, ale swoich dziesięć powieści napisał już po angielsku. Jako literaturoznawca zajmował się twórczością naszego wielkiego rodaka, podobnie jak on tworzącego w języku przybranej ojczyzny Josepha Conrada czyli Józefa Korzeniowskiego.
Tegoroczny noblista 73-letni Abdulrazak Gurnah pokazuje nam całą złożoność świata, więc kto nas przekonuje, że jest to nagroda dla uchodźców na granicy… niewiele z tego rozumie.
U Gurnaha nie znajdujemy bowiem wyświechtanych klisz ani powielania stereotypów. Sam się przecież wielokrotnie przekonał, że się w życiu nie sprawdzają. Z jego bohaterami dzieje się podobnie.
Ojciec oddaje syna handlarzowi niewolników, bo chce, żeby ten umorzył mu dług, jak w powieści “Raj” [“Paradise”, 1994]. O azyl w Wielkiej Brytanii ubiega się nie młody byczek liczący na bajeczne zasiłki lecz uciekinier w wieku emerytalnym, jak w “Nad morzem” [“By the Sea”, 2001].
Dotychczas Zanzibar istniał w literaturze za sprawą Julesa Verne’a bo to stamtąd startują do swojej misji bohaterowie jego “Pięciu tygodni w balonie”. Teraz znów okazuje się miejscem ważnym dla podróżników i eksploratorów. Gurnah pozostaje jednym i drugim.
Gdy na dawnej wyspie, służącej wcześniej handlarzom niewolników, a później stanowiącej feudalny sułtanat pod brytyjskim protektoratem, władzę po dekolonizacji objęły siły postępowe, osiemnastoletni Abdulrazak musiał stamtad uchodzić z powodu arabskiego pochodzenia i muzułmańskiego wyznania. Miejscowi Murzyni brali bowiem odwet na tych, którzy przez stulecia sprzedawali ich w niewolę. Dyktator Abeid Karume niewiele jednak przeżył ofiary wznieconych przez siebie prześladowań, bo sam wkrótce zginął w zamachu stanu. Lepiej ułożyły się losy uchodzącego przed jego służbami Gurnaha, chociaż do ojczyzny przybył ponownie dopiero po kolejnych osiemnastu latach. Za sprawą najsmutniejszej z możliwych okazji: by pożegnać umierającego ojca. Zanzibar, połączony z poniemiecką ale od traktatu wersalskiego stanowiącą brytyjskie terytorium powiernicze Tanganiką stał się Zjednoczoną Republiką Tanzanii. Kraj, jeden z najuboższych w świecie, nawet w globalnych serwisach agencyjnych pojawia się rzadko. Kiedyś za sprawą psychopatycznego dyktatora Ugandy z lat 70 byłego sierżanta armii brytyjskiej Idiego Amina, który zatarg graniczny z tym państwem proponował prezydentowi Tanzanii rozstrzygnąć… w ringu, bo sam boksował na poziomie zawodowym.
Młody Abdulrazak szukał szczęścia najpierw na uniwersytecie w Kano w Nigerii, potem jako wykładowca literaturoznawstwa w brytyjskim Kent. Oprócz naszego Conrada, który jak zgodnie przyznają krytycy wywarł wielki wpływ na prozatorską twórczość tego tanzańskiego wędrowca, przedmiotem zainteresowań badawczych profesora Gurnaha stał się również Anthony Burgess autor kultowej ale i trudnej “Mechanicznej pomarańczy” o świecie, w którym istnieją już tylko młodzieżowe gangi i policyjna przemoc: nakręcony na jej podstawie film okazał się tak drastyczny, że sternicy polityki kulturalnej PRL zezwolili na wyświetlanie go wyłącznie na “Konfrontacjach”, dorocznym przeglądzie nagród festiwalowych znanym również z tasiemcowych kolejek po bilety. Do innego rozpowszechniania nie trafił.
Uzasadnienia literackich Nobli bywają zdawkowe lub odwrotnie, przesadnie ideologizujące, ale to w wypadku Gurnaha oddaje chyba antynomie jego pisarstwa. Otóż zdaniem Szwedzkiej Akademii Nauk, mistrz z Tanzanii zarówno “bez kompromisu” jak “współczująco” oddaje “następstwa kolonializmu i losy wygnańca w przepaści między kulturami i kontynentami”. Selekcjonerzy utrafili w sedno lub po prostu… wynajęli lepszych marketingowców niż w poprzednich latach.
Pewne okazuje się jedno: globalna podróż Gurnaha nie skończy się z pewnością w Sztokholmie, podobnie jak szwedzka stolica stanowiła co najwyżej przystanek a nie kres drogi dla naszego Czesława Miłosza kolejny po Wilnie, okupacyjnej Warszawie, Paryżu i Kalifornii a przed Kazimierzem krakowskim ani nawet Olgi Tokarczuk, chociaż w wypadku najnowszej naszej laureatki tułaczami byli raczej bohaterowie jej prozy (“Bieguni”) niż ona sama, aczkolwiek pierwsze opowiadanie noblistki “Numery”, którego wydanie zaryzykował jako pierwszy Rafał Grupiński, stanowiło efekt jej wyjazdu za chlebem do Londynu, gdzie w hotelu wśród pracujących tam gasterbeiterów dzieje się akcja tej opowieści.
Tak jak naszego Czesława Miłosza nie da się sprowadzić wyłącznie do opisywania komunizmu, bo chociaż dla wielu pozostaje głównie autorem słów wyrytych na pomniku poległych robotników i esejów ze “Zniewolonego umysłu”, zajmował się również filozofią Stanisława Brzozowskiego (“Człowiek wśród skorpionów”) czy twórczością metafizycznego poety i malarza Williama Blake’a (“Ziemia Ulro”) a w poezji całą złożonością świata – tak kwestia kolonializmu, chociaż w podbitym kraju się urodził, ani światowy problem uchodźców, nie objaśniają również fenomenu Abdulrazaka Gurnaha. Autora, którego podróż przez świat, przymusowa czy dobrowolna, nie kończy się w bezpiecznej przystani, chociaż urodził się na wyspie. Tajemniczej, jak ta z tytułu innej, niż wcześniej przywoływana książki Julesa Verne’a.