Deklaracja Grzegorza Schetyny zakłada start Platformy w wyborach bez SLD i w koalicji z organizacjami obywatelskimi. To pierwsze będzie się opłacać tylko wtedy, jeśli drugie nie okaże się tylko propagandą.
Łukasz Perzyna
Znamy już dowcipne porównania – głupi jak pasek w TVP Info. Ale też bacznie analizują te ekranowe przekazy językoznawcy i socjologowie. Wiedzą, co robią.
Jeden z nich, akurat symbolicznie 22 lipca – nadany poranną porą – głosił: PiS rozmawia z Polakami. Daleko zaszliśmy, skoro partia, która niedawno paplała w kółko o Polsce solidarnej postawiła się poza narodem do tego stopnia, że do tego, aby z nim pogadać – koniecznie potrzebuje kampanii wyborczej. Bulwersująca ekranowa inskrypcja towarzyszyła niewinnemu na pozór materiałowi o gospodarskiej wizycie ukrytej pod pozorem pikniku rodzinnego, chociaż nawet słabo interesujący się polityką obywatele wiedzą doskonale, że gdzie tylko pojawi się Kaczyński, tam kończy się festyn a zaczyna stypa.
W trakcie dekady rządów Edwarda Gierka gospodarskie wizyty pozostawały codziennością. Ich uczestników czy statystów tresowano tak, jak opisał to Janusz Głowacki w powieści „Moc truchleje”: – Jak was spytają, skąd jesteście, powiecie: z Żywieckiego…
Skończyło się tym, że rządząca Polska Zjednoczona Partia Robotnicza musiała zasiąść do oficjalnych rozmów z robotnikami, których teoretycznie przecież… miała w nazwie. Areną stała się historyczna stoczniowa sala BHP. Chociaż za rządów PiS protesty społeczne, niewątpliwie mocne, nie osiągnęły podobnej skali – psychicznie i mentalnie obóz władzy wydaje się przeżywać zbliżoną alienację. Niegdyś tak patriotyczny, dziś musi sobie z Polakami porozmawiać – tylko wtedy, kiedy mają zagłosować. Wiadomo, co z tego wynika dla PiS. Ale jeszcze więcej – dla jego oponentów. Jeżeli oczywiście… nie zamierzają swojego opozycyjnego statusu utrwalać.
Drogą, żeby to zmienić pozostaje otwarcie na nowe środowiska, które pokaże, że główna siła opozycji zasadniczo różni się od zamkniętego i skupionego na sobie PiS, co odbierze argumenty symetrystom, jak w publicystycznej nowomowie określa się zwolenników opinii, że obie główne siły polskiej polityki są warte… siebie nawzajem.
Mowa-trawa albo więcej niż partia
Koncepcję jednej listy opozycyjnej utrąciła decyzja Polskiego Stronnictwa Ludowego. Platforma Obywatelska tylko ją potwierdziła. Nowy element stanowi za to odmowa koalicji z Sojuszem Lewicy Demokratycznej przy równoczesnym pozostawieniu kanap: Nowoczesnej i Inicjatywy Polskiej. Odrzucenie SLD – to strata, którą w sferze działań na elektoratach coś musi zrekompensować. Potencjał ‘N i IP pozostaje zerowy. Bonusu szukać więc wypada w drugiej części prezentacji stanowiska Grzegorza Schetyny: oczywiście pod warunkiem, że nie uznamy jej za kampanijną mowę-trawę, która ładnie brzmi, z czego nic nie wynika.
Schetyna zapowiedział koalicję z obywatelami zamiast z partiami, co jako samo hasło niczego nowego nie przyniesie. Natomiast przekucie takiej deklaracji w działanie – sprawi, że PO przekona wyborców dotychczas dla niej niedostępnych. Wszystko zależy od tego, kogo Schetyna wybierze jako partnera Koalicji Obywatelskiej, skoro na taką markę się zdecydował. Jeśli tych, którzy już u niego byli przed wyborami europejskimi – nic nie zyska, za to obarczony zostanie odpowiedzialnością za utratę zdyscyplinowanego wyborcy, wnoszonego w koalicyjnym wianie przez SLD. Może też z nikłym efektem dostawiać do partyjnej rupieciarni kolejne kanapy bez znaczenia. Nowej jakości nie dodadzą też samorządowcy, bo mają przed sobą jeszcze cztery lata kadencji i nie porzucą stanowisk, na które dopiero co zostali wybrani. Sytuacja zmieni się na jego korzyść tylko wówczas, jeśli Schetyna poszuka sojuszników tam, gdzie ich dotąd nie znajdował. A w wymarzonym wariancie – nawet tam, gdzie nie potrafił ich skaptować znany z elastyczności Donald Tusk.
Platforma plus…
Dalsza akwizycja wśród celebrytów nie wydaje się przyszłościowa. Przed wyborami europejskimi jednych miała przekonać do PO i jej koalicjantów działaczka charytatywna Janina Ochojska, innych piłkarz Tomasz Frankowski. Mandaty zdobyli, ale trudno mówić o pozyskaniu za ich sprawą nowych segmentów elektoratu. A skoro Koalicja Obywatelska jesienią faworytką nie będzie – następni bohaterowie mediów nie zamierzają się do niej garnąć.
Kanapowe NGO’sy nie tworzą żadnej wartości dodanej. Poza tym część organizacji pozarządowych pójdzie i tak do lewicowej koalicji, jeśli ta się utrzyma, a jeśli się rozpadnie – do SLD lub Wiosny Roberta Biedronia.
Słowo się rzekło. Paradoksalnie, nawet jeśli Schetyna rzucił hasło koalicji z obywatelami wyłącznie jako formułę marketingową – to teraz pozostaje mu tylko pójść za tą deklaracją. Praktycznie innych ruchów nie ma, chociaż pewnie woli koszykówkę od szachów. Pozostaje jednym z najbystrzejszych polskich polityków, o czym świadczy skuteczne zneutralizowane konkurentów przed wyborami europejskimi. Rozbrojenie ich metodą wzięcia na listy wyborcze pozwoliło na poddanie ich selekcji i zapobiegło uzyskaniu przez samotną Platformę wyniku tak słabego, że zakwestionowaniu podlegałoby przywództwo. Eurowybory Schetyna wprawdzie przegrał z PiS, ale osiągnięcie przez całą koalicję rezultatu, który stosowny byłby dla samej PO pozwoli mu przynajmniej dociągnąć do jesieni.
Jeśli jednak zamierza swoje przywództwo prolongować – musi poszukać zapowiadanego nowego otwarcia nie w sferze propagandy, lecz twardych faktów politycznych. Znajdzie je, komunikując się z realnymi środowiskami, wyłącznie tymi, które dotychczas nie były z Platformą identyfikowane. Bo inaczej wszyscy powiedzą, że PO robi koalicję… sama ze sobą. A w obecnej sytuacji nie może sobie na takie zaszufladkowanie pozwolić.
Wyobcowanie PiS, od którego ten szkic zacząłem, sprzyja otwieraniu się PO, bo nawet cząstkowe porozumienia, z nielicznymi, byle autentycznymi i mającymi prestiż środowiskami – uda się przedstawić jako sukces.
Jeśli zaś Grzegorz Schetyna o koalicji z obywatelami nie mówił poważnie – to teraz pozostaje mu… pójść za własną propagandą. Taka jest polityka.
Inaczej będzie bowiem tak, jak w trakcie konwencji programowej w Pałacu Kultury – gdy w wynajętych salach aparat PO wydawał radosne dźwięki, ciesząc się z kolejnych spotkań z podobnymi sobie, ale ani trochę tego entuzjazmu nie wyszło poza grube mury PKiN. Złośliwie ktoś skomentował, że z paneli tematycznych najważniejszy jest ten o polityce morskiej, bo zebrani są niczym sardynki – w sosie własnym…
Platforma, jeśli zbuduje koalicję rzeczywistą a nie tylko z nazwy – zyska niepowtarzalną szansę poprawy wizerunku. W pierwszych latach istnienia PO nawet jej młodzi politycy, jak Sławomir Nitras, podkreślali, że budują formację nie liberalną, lecz obywatelską, poprawiali dziennikarzy, gdy ci używali tego pierwszego miana. Zapomniano o tym później. Odkąd w kampanii 2005 r. PiS wbrew faktom ogłosił się Polską solidarną – zarazem Platformie przyprawił gębę gorszej, bo bezdusznej partii Polski liberalnej. Jeśli ta maska PO doskwiera, niech ją teraz zrzuci. Wszyscy, którzy byli wcześniej w Kongresie Liberalno-Demokratycznym – a to czołówka PO – znają też ograniczenia, bo nawet w zamożniejszych parę razy Niemczech liberałowie nie tylko nie wygrywają wyborów, ale nie zawsze nawet wchodzą do koalicji rządzącej. Dlatego można użyć kalamburu, że Platforma staje dziś przed wyborem… na więcej niż jedne wybory.
Słowo się rzekło. To słowo brzmi koalicja, mają je nawet w nazwie. Innego nowego otwarcia nie znajdą.
Jak sądzisz?
[democracy id=”39″]
Czytaj teksty Łukasza Perzyny: