Jarosław Kaczyński głównego planu nie zmienił: zamierza wygrać wybory dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej. Zaś odpowiedź na zawarte w tytule pytanie również da się znaleźć: podgrzewając wewnętrzne swary w PiS prezes spodziewa się, że zaspokoi tym samym oczekiwania dwóch “targetów” jeśli użyjemy języka reklamy komercyjnej: eurosceptyków i eurorealistów – równocześnie. Euroentuzjaści zaś i tak zagłosują przecież na Koalicję Obywatelską (PO z przystawkami) i Polskę 2050 Szymona Hołowni.

Nawet jeśli wspomniana konstrukcja wydaje się zawiła – sondaże, między wyborami stanowiące miernik skuteczności politycznej, potwierdzają jej użyteczność. Oto w przedświątecznym badaniu IPSOS Prawo i Sprawiedliwość zyskuje dwa punkty procentowe, chociaż na zawirowaniu z zapowiedzią weta prezydenta Andrzeja Dudy wobec pisowskiego projektu nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym oraz bezustannych negocjacjach premiera Mateusza Morawieckiego z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobro, jego podwładnym przecież, partia rządząca powinna raczej stracić zgodnie z regułą, że elektorat wynagradza wewnętrzną spójność a nie partyjne swary.

Stało się jednak inaczej. Gdyby wybory odbyły się już teraz, PiS zyskałoby przy urnach poparcie 34 proc. głosujących, Koalicja Obywatelska – 27 proc, Polska 2050 Szymona Hołowni – 10 proc. Do Sejmu weszłyby jeszcze tylko Lewica (9 proc) i Konfederacja (6 proc) [1].

Niespodziewaną zwyżkę notowań rządzących da się wytłumaczyć faktem, że swoje dostają zarówno wyborcy PiS pozytywnie nastawieni do Unii Europejskiej i niecierpliwie czekający na pieniądze w ramach Krajowego Planu Odbudowy, jak ta część elektoratu partii rządzącej, co sprzeciwia się “unijnemu dyktatowi”, zawartemu w zaakceptowanej ponad rok temu przez Morawieckiego zasadzie “pieniądze za praworządność”. Jeśli znowu użyć slangu specjalistów od reklam, to pierwszy target “obsługuje” skutecznie premier Morawiecki a drugi – minister sprawiedliwości Ziobro. Zaś gdy pieniądze z UE wreszcie do Polski trafią, spokojnie będzie można pójść na wybory. Plan Kaczyńskiego nie jest zbyt misterny. 

Gra przy zawczasu uzgodnionym wyniku

Dodatkową korzyść stanowi fakt, że w obecnej fazie sygnalizowanego w znacznej mierze sporu o środki z KPO, przypominającego nieco mecz “wydrukowany” przez ustawionych sędziów, wszystkie jego bieguny reprezentują obóz rządzący. Oznacza to faktyczne wyeliminowanie opozycji z realnego uprawiania polityki. Wystarczą bowiem części namiotu PiS, jeśli posłużymy się tradycyjną metaforą odnoszącą się do amerykańskiej Partii Republikańskiej.

Kaczyński po tym, jak dogadał się zarówno z Polskim Stronnictwem Ludowym jak Lewicą Włodzimierza Czarzastego – z każdym z partnerów z osobna, bo wszyscy przy wspólnym stole ani razu nie zasiedli – dysponuje niezbędną w Sejmie rezerwą głosów, pozwalającą przyjąć “proeuropejskie” przedłożenia, ułatwiające sprowadzenie do Polski pieniędzy składających się na Krajowy Plan Odbudowy. W tej sytuacji premier Mateusz Morawiecki może z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry pertraktować nawet w nieskończoność. Niczym nie ryzykują ani on ani sam prezes Kaczyński. 

Ambicje i podział ról

Gdyby był to spór rzeczywisty, a nie sygnalizowany, Kaczyński poniósłby spore straty. Wiadomo, że przy swojej apodyktycznej osobowości fatalnie znosi negocjowanie z podwładnymi. Nierzadko wpływało to na bieg historii. Przed trzydziestu laty młodzi posłowie Porozumienia Centrum, m.in. Andrzej Anusz i Piotr Wójcik optowali mocno za realnym poparciem dla rządu Jana Olszewskiego i rozszerzeniem jego zaplecza m.in. o Konfederację Polski Niepodległej, Polskie Stronnictwo Ludowe i Kongres Liberalno-Demokratyczny. Sam prezes Jarosław Kaczyński wolał jednak rząd, w którym zasiadali ministrowie jego partii, poświęcić, niż młodym politykom ustąpić. Roił wtedy o koalicji z Unią Demokratyczną, która miała wprowadzić go na polityczne salony. Nie chciano go jednak. Bardziej od kalkulacji o rozstrzygnięciu przesądziła ambicja.

Teraz niespodziewana zapowiedź Andrzeja Dudy – wzmocniona jeszcze wetem do nie mającej związku z pieniędzmi z UE kolejnej wersji “lex Czarnek” – że prezydent nie podpisze ustawy, kwestionującej status powołanych przez niego sędziów wprawia w konfuzję obserwatorów, pamiętających, że przez siedem i pół roku sprawowania urzędu Duda rzadko się Kaczyńskiemu stawiał. Na chaosie w ten sposób wytworzonym obóz rządzący na razie zyskuje. Żaden z komentatorów nie pochyla się bowiem nad pomysłami opozycji, bo przestają być istotne. Chyba, że w grę wchodzi stanowisko Senatu, gdzie demokraci zachowują większość. Jednak ciekawsza dla analityków okazuje się deszyfracja, dlaczego Duda wydaje się nagle grać w jednej drużynie z ministrem sprawiedliwości Ziobro, chociaż przedtem sojusznikami pozostawali, zresztą skutecznie, tylko i wyłącznie w jednej sprawie: odwołania Jacka Kurskiego z prezesury TVP.

Strażak gasi pożary, które sam wywołał

Jarosław Kaczyński znów gra o całą pulę, z czasem zapewne, wbrew opinii autokraty, jaka do niego przylgnęła, wystąpi zapewne w roli rozjemcy pomiędzy zwaśnionymi flankami obozu sprawującego władzę. Okaże się mistrzem rozwiązywania kryzysów, które uprzednio sam wywołał. Zaś unijne pieniądze i tak do Polski trafią i staną się koronnym argumentem na rzecz PiS w kampanii wyborczej.

Ziobro nie stanowi wielkiego ryzyka. Im dłużej będzie go trzymał Kaczyński w klubie PiS, tym trudniej będzie mu zbudować cokolwiek samodzielnie, gdy już zostanie wyrzucony. Alians z Konfederacją wydaje się mało realny, ponieważ minister sprawiedliwości musiałby tam od razu przyjść w roli szefa, niczym kiedyś Leszek Balcerowicz do Unii Demokratycznej / Unii Wolności. Z oczywistych względów na podobny transfer nie przystaną Krzysztof Bosak (czwarty z dobrym wynikiem w wyborach prezydenckich dwa i pół roku temu) ani pozostali konfederaccy liderzy. Zaś samodzielny start teoretycznie wchodzi w grę, ale Ziobro raz już go próbował i kompletnie nic z tego nie wyszło. Pamięta o tym doskonale.

Jeśli zaś pozostanie w PiS do końca, tuż przed wyborami może się dowiedzieć, że wprawdzie on sam, jako polityczna osobowość i minister sprawiedliwości kolejnych pisowskich rządów w sumie przed dziesięć lat (2005-7 oraz 2015-23) otrzyma “biorące”, jak mówią w swoim slangu politycy, miejsce na liście wyborczej, ale już dla jego adiutantów zabraknie sejmowych mandatów. Kaczyński poradzi im, by powalczyli o nie z odległych pozycji na listach albo w ogóle ich poskreśla. Straci na tym tylko markę i tak wirtualnej koalicji, jaką stanowi dziś Zjednoczona Prawica, wciąż rozpoznawalna jako PiS, podczas gdy Solidarna Polska uchodzi za przystawkę. Raczej do samodzielnego bytowania niezdolną.

Jarosław Kaczyński jednak geniuszem strategicznym nie jest. Pamiętamy, jakie błędy popełnił w 1993 r, kiedy to wraz z PC nie sforsował nawet pięcioprocentowego progu wyborczego warunkującego obecność w Sejmie i w 2007 r, kiedy to lekkomyślnie poszedł na wybory przed terminem i stracił władzę, a mógł rządzić jeszcze przez dwa lata, w dodatku przy niezłej koniunkturze gospodarczej i bez ryzyk podobnych jak obecnie (wojna na Ukrainie i wciąż trwająca pandemia oraz drożyzna, którą sam wywołał chybioną inżynierią społeczną opartą na janosikowej zasadzie odbierania zaradnym i tworzącym miejsca pracy, by zdobytymi środkami obdzielać bezradnych, kupujących za nie rzężące auta z niemieckich szrotów).

Czy królik ugryzie eksperymentatora

Da się wyobrazić taki rozwój wydarzeń, w którym wbrew umizgom Morawieckiego do eurokratów Polska pieniędzy z KPO przynajmniej do wyborów nie dostanie, choćby z powodu, że Komisja Europejska wyjdzie z założenia odwrotnego, niż Kaczyński w swoich działaniach: nie da pieniędzy, dopóki u nas nie zmieni się władza. 

Wtedy i tylko wtedy Zbigniew Ziobro może na fali oburzenia społecznego zbudować w trybie “last minute” własną formację nawet z szansą na wejście do Sejmu. W podobnie błyskawicznym czasie powstała przed wyborami w 2001 r. Liga Polskich Rodzin, grupująca różne środowiska od prawnika Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka – Marka Kotlinowskiego poprzez radykalnego związkowca z Ursusa Zygmunta Wrzodaka po obecnego ulubieńca “Gazety Wyborczej” i mecenasa rodziny Tusków Romana Giertycha. Jeśli Radio Maryja wycofa poparcie dla PiS, szanse partii dziś rządzącej na trwałe już pogrzebie.

To pierwszy z czarnych scenariuszy, co zapewne trapią Kaczyńskiego w bezsenne noce, ale nie ostatni.

Prezes PiS, który pozostawał posłem, co prawda nie mającym wtedy wielkiego wpływu na realia polityki, również za rządów Akcji Wyborczej Solidarność, powinien pamiętać jednak, że zły los tej ostatniej dopełnił się, gdy jej politycy zaczęli negocjować… ze sobą nawzajem. Po udanej reformie samorządowej uchwalonej w 1998 r. i zremisowanych wtedy z SLD wyborach sejmikowych i lokalnych w tymże roku, już w następnym “akcyjne” frakcje wzięły się za łby i przystąpiły do pospiesznego renegocjowania wewnętrznych parytetów. Doprowadziło to do odejścia z rządu autora sukcesu wyborczego z 1997 r. i wiceministra spraw wewnętrznych Janusza Tomaszewskiego oraz egzekucji jego zwolenników ze “Spółdzielni” masowo usuwanych ze stanowisk przez zwycięską “Familię” Wiesława Walendziaka. Z początku też się wydawało, że przewodniczący Marian Krzaklewski – niczym Kaczyński dzisiaj – panuje nad wszystkim. Tymczasem uruchomione żywioły destrukcji doprowadziły go do porażki w wyborach prezydenckich w 2000 r. nie tylko z Aleksandrem Kwaśniewskim, ale również Andrzejem Olechowskim, późniejszym założycielem PO, co okazało się gwoździem do trumny przywództwa AWS. Trudno, żeby zdarzyło się inaczej, skoro część podwładnych otwarcie życzyło Krzaklewskiemu nie tylko porażki ale jak najsłabszego arytmetycznie wyniku, co stać się miało dla niego lekcją pokory. Przodowała w tym “Familia”, uprzednio… namawiająca go na kandydowanie, na zasadzie: Marian, musisz…

Potwierdza to zasadę, że łatwiej demony wypuścić niż z wprawą arabskiego maga z powrotem je do butelki zagnać. Kaczyński lubi, gdy go przedstawiają jako wybitnego scenarzystę polskiej polityki. Zdarzają się jednak również scenariusze autodestrukcyjne. Zwykle, jak pamiętamy, Kaczyński w burzeniu okazywał się bez porównania lepszy niż w budowaniu, co potwierdzają choćby lata 1990-91 i 2005-7. Ta cecha jego własnej politycznej osobowości w kolejnym rozdaniu może przynieść zaskakujące efekty. Nieoczekiwane być może nawet dla niego samego…  

[1] badanie IPSOS dla OKO.press i TOK FM z 19-21 grudnia 2022        

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here