Pewna ironia losu zawiera się w fakcie, że jeden z największych bohaterów współczesnej historii u schyłku życia funkcjonował w powszechnym odbiorze głównie jako ojciec urzędującego premiera. Podobnie jak w znakomitym i… zawsze opozycyjnym poecie Julianie Kornhauserze szeroka opinia widzi głównie teścia prezydenta. 

Ceniony dziennikarz Bogdan Rymanowski porwał się na to, żeby ten stan wiedzy zmienić. W tytule “Dopaść Morawieckiego” obiecuje mniej, niż nam daje. Pomimo bowiem fascynujących opisów opozycyjnej logistyki z lat 80 oraz wiwisekcji usiłowań służb bezpieczeństwa, żeby pochwycić ukrywającego się przywódcę radykalnej Solidarności Walczącej – nie jest to wyłącznie opis polowania, lecz spójna biografia jednej z najciekawszych postaci historii najnowszej. Gdzie scena jak na bankiecie zawija w serwetkę i chowa za pazuchę kurze udko “bo może spotka kogoś po drodze” więcej mówi o tej postaci niż opis jego perypetii z Lechem Wałęsą czy nawet ulicznego spotkania ze zwolenniczkami KOD.

Kornel Morawiecki przegrał jako polityk, do czego przyczyniła się nietrafna decyzja wyjazdu z aresztu za granicę w przełomowym roku 1988. Za to stawiany przez niego cel, niepodległość o której mówił jako drugi po przewodniczącym KPN Leszku Moczulskim został zrealizowany. A sam Morawiecki, jak zaznacza Rymanowski, doczekał się symbolicznej satysfakcji, przemawiając jako marszałek senior w pierwszym po wojnie polskim Sejmie bez komunistów. Ten ostatni takim się stał nie za sprawą dekomunizacyjnych restrykcji lecz z woli wyborców.

Nawet wobec ukochanego syna Mateusza nie był bezkrytyczny. Za rządów PiS i jego premierostwa Kornel Morawiecki powtarzał przecież, że skoro nie zdarza się, żeby jeden człowiek był tysiąc razy zdolniejszy od od drugiego, szefowie spółek Skarbu Państwa nie mają prawa zarabiać tysiąckrotnie więcej, niż ich pracownicy. 

Fizyk, który rzucił wyzwanie ustrojowi

Podążał własną drogą, do końca. Ojciec późniejszego premiera z PiS wszedł do Sejmu z opozycyjnej wtedy listy Kukiz’15, co nazwę wzięła od rockmana Pawła, który jako student przeszedł chrzest bojowy na wrocławskim bruku 13 czerwca 1982 r. w trakcie pierwszej demonstracji ulicznej, organizowanej przez Solidarność Walczącą zbudowaną od podstaw przez ukrywającego się fizyka Kornela Morawieckiego.

Dzień, w którym mijało pół roku od wprowadzenia stanu wojennego Bogdan Rymanowski opisuje barwnie: “Bitwa na pięści, pałki, gaz i kamienie rozpoczyna się (..) na ulicach Wrocławia. Na apel pisma “Solidarność Walcząca” pod tablicę przy Grabiszyńskiej [gdzie znajduje się zajezdnia – przyp. ŁP] przychodzi kilka tysięcy osób. Spokojny wiec, po interwencji ZOMO, zamienia się w regularne walki uliczne (..). Starcia przenoszą się na plac Pereca (..). O demonstracji we Wrocławiu jest głośno w Polsce. Pierwsza akcja SW okazuje się sukcesem. Wizerunkowym i psychologicznym. Ludzie pokonali własny strach. Mogą się policzyć” [1].

O nieoczekiwanych pożytkach z bujnego życia osobistego

Zanim pójdzie na swoje, bardziej radykalny Morawiecki poróżni się z przeciwnym demonstracjom ulicznym przewodniczącym zarządu Regionu Dolny Śląsk NSZZ “Solidarność” Władysławem Frasyniukiem, zarazem członkiem podziemnego kierownictwa Związku, powołanej w kwietniu 1982 r. Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej. Długo współpracują, kontaktując się przez łączników po tym, jak obaj uniknęli aresztowania w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r.

Powracającego z posiedzenia Komisji Krajowej w Gdańsku Frasyniuka ostrzegli kolejarze, dysponujący łącznością, której nie odcięto, że na Dworcu Głównym trwa już obława. Wysiadł wcześniej na Osobowicach i poszukał kryjówki.

Zaś Morawieckiego nie zatrzymano, bo zamiast w domu z żoną, tę mroźną noc spędził u partnerki, gdzie nikt go nie szukał. Planował zresztą inaczej, ale w dziesięciostopniowy mróz nie był w stanie odpalić wysłużonego małego fiata, więc na nocleg pozostał tam, gdzie przebywał wcześniej. 

Jak mnie zabijecie, następca będzie nosił uzi

Efektowny tytuł “Dopaść Morawieckiego” może zmylić. Nie jest to bowiem wyłącznie opis pościgu SB za radykalnym liderem opozycji. Chociaż polowanie na szefa Solidarności Walczącej to temat sam w sobie fascynujący, skoro roztargniony i chętnie czytający filozofów naukowiec ukrywa się przez siedem lat, dłużej niż legendarny przywódca robotników Ursusa i nieformalny szef podziemnej Solidarności Zbigniew Bujak, któremu zacierać ślady udawało się o półtora roku krócej. W pewnym momencie za poszukiwania Morawieckiego przestaje odpowiadać porucznik a zaczyna pułkownik, co dla wroga ustroju stanowi nobilitację znaczącą.  

Kornela łapią na str. 428 biografii pióra Rymanowskiego, a książka liczy jeszcze prawie trzysta kolejnych. Co logiczne, skoro z chwilą zatrzymania jego misja się nie kończy. Przy okazji zaś padną słowa, które historia zanotuje a Rymanowski przypomni.

“No proszę, taki radykał, a nie ma przy sobie nawet kawałka gnata – szydzi z Morawieckiego esbek. 

Ja nie mam broni. Ale jak mnie zabijecie, mój następca będzie nosił przy sobie uzi – odpowiada Kornel” [2]. 

Chwilę później skutecznie zawstydza esbeków. Po co nakładają kajdanki Hannie Łukowskiej-Karniej, tej samej u której spędził noc z 12 na 13 grudnia 1981 r? Ja to co innego, ale kobiecie? Funkcjonariusze popatrują na swojego szefa. Ten nie oponuje. Kajdanki zostają zdjęte. Miękka charyzma Kornela, znanego z ujmującej serdeczności wobec ludzi, działa nawet na najbardziej zagorzałych wrogów.

Hiobowa wieść rozchodzi się po Wrocławiu. Rozpowszechnia ją również Andrzej Wiszniewski, który w dziesięć lat później zostanie kontrkandydatem innego profesora Jerzego Buzka do funkcji premiera po zwycięstwie Akcji Wyborczej Solidarność w demokratycznych wyborach do Sejmu.

Morawiecki? Ten hokeista?

“Profesor Andrzej Wiszniewski odwiedzał właśnie znajomych, którzy remontowali swoje mieszkanie. “Słuchajcie, złapali Morawieckiego!” – krzyczy na wejściu. “Co?! Tego hokeistę?” – pyta pracujący u nich parkieciarz. Morawiecki nie był tak popularny jak Kuroń czy Michnik. Nie wspominając już o Wałęsie. W telewizji reżimowej częściej niż o Kornelu mówiło się o Jarosławie Morawieckim, czołowym reprezentancie Polski w hokeju na lodzie” [3].   

Hokeista skompromitował nas później, gdy złapano go na dopingu farmakologicznym w trakcie olimpiady zimowej. Za to Kornel Morawiecki nie skrewił. Chociaż wyjazd za granicę po aresztowaniu kosztował go  w praktyce wyeliminowanie z krajowej polityki. Sytuacja okazała się jednak nader skomplikowana, zwłaszcza dla moralisty, jakim pozostawał. Własna córka powie mu wtedy, że popełnia błąd. Jest już bowiem rok 1988 i rusza kolejna fala protestów społecznych.

Złapany zachowuje się bohatersko, zeznań odmawia. Ale daje się wywieźć z kraju, bo aresztowany w tym samym czasie współpracownik Andrzej Kołodziej, poważnie chory, wymaga konsultacji lekarskiej, w innych niż więzienny szpital warunkach. Wyjechać mogą tylko obaj, tak stawia sprawę władza. W rozmowach z nią na ten temat pośredniczy mec. Jan Olszewski. 

Właśnie w jego projekt zaangażuje się po latach już w nowej Polsce Morawiecki. Wraz z ekonomistą i przedsiębiorcą Dariuszem Grabowskim, strategiem i designerem Andrzejem Kieryłło oraz notariuszem i rezonerem Wojciechem Sadrenem budują Ruch Odbudowy Polski, w centrum programu stawiający kwestię praw własności Polaków i postulujący m.in. nieodpłatne przekazanie rolnikom ziemi po PGR-ach. Odejdzie zniesmaczony, gdy Antoni Macierewicz i Jacek Kurski zanim się pokłócą między sobą, co też z czasem nastąpi, najpierw rozbiją Janowi Olszewskiemu partię. 

Można się zastanawiać, czy Kornel nie odnalazł się w nowej Polsce, czy to ona do niego nie dorosła. Zachował jednak pogodę i dobroć, najmocniejsze cechy swojej osobowości. Budując nową formację w podziemiu, motywował ludzi do działania tym, że im ufa. 

Kiedy w kawiarni Costa Coffee w sąsiadującej z siedzibą Polsatu Panoramie wraz z Andrzejem Anuszem przeprowadzaliśmy wywiad z autorem biografii Rymanowskim dla “Opinii”, uprzytomniłem sobie, że każdy z nas był z Kornelem po imieniu, chociaż żaden nie należał do Solidarności Walczącej: Anusz działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Bogdan Rymanowski w Federacji Młodzieży Walczącej, zaś ja w Konfederacji Polski Niepodległej. A jednak z tej ponad siedemset stron liczącej książki dowiedziałem się mnóstwa rzeczy dla mnie nowych. Zupełnie inaczej niż z biografii Zbigniewa Ziobry – z którym jestem na “pan” – autorstwa Renaty Grochal, gdzie skonsumowano głównie publikowane już artykuły własne oraz renomowanego dziennikarza śledczego Wojciecha Czuchnowskiego. Tym efektem nowości i świeżości faktografii różni się biografia znakomita – jak napisana przez Rymanowskiego – od marnej.

Autor potrafi, jeśli trzeba, płynąć pod prąd, kiedyś za zapraszanie do studia antyszczepionkowców znalazł się na celowniku Tomasza Lisa dziś pozbawionego już dostępu do wykonującej egzekucję na Rymanowskim machiny koncernu Axel Springer i mającego całkiem inne zajęcia niż opluwanie zdolniejszych od siebie. Jednak Rymanowski – jak się wydaje – formatem swoich prześladowców wcale się nie przejmuje, co łączy go zresztą z bohaterem biografii jego autorstwa.   

Poznajemy za jej sprawą Kornela Morawieckiego z czasów podziemia, który kiedy ktoś mu tłumaczy, że ma dzieci, znajduje odpowiedź, że powinien działać właśnie dla nich. Bałaganiarza wiecznie gubiącego notatki do pisanego przez lata filozoficznego szkicu, ale nigdy – kartki z danymi, które mogą komuś zaszkodzić, jeśli wpadną w niepowołane ręce. Przywódcę oporu przeciw dyktaturze, co gdy przywieziono mu przeszmuglowane z kopalni materiały wybuchowe, kazał je bezpiecznie zadołować zanim wreszcie znalazły najlepsze dla nich miejsce na dnie Odry. Rymanowski nie podaje nam może jeszcze całej prawdy o Morawieckim, ale znacząco nas do niej przybliża. I właściwe proporcje przywraca. Zanim kolejne roczniki, co przyjdą po naszych, zaczną, czego możemy sobie życzyć, wreszcie pytać: – Czy taki premier za rządów PiS to syn tego Kornela Morawieckiego, co go bezpieka nie mogła przez siedem lat dopaść?

Dopaść Morawieckiego to była syzyfowa praca, wywołująca wiele koszmarów na komendach i komisariatach. Prawda o nim wydaje się łatwiejsza do doścignięcia, ale być może – pomimo zasług Rymanowskiego jako biografa – każdy z nas odkryć ją musi indywidualnie. Dla mnie zawiera się również w słowach, jakie usłyszałem już po śmierci bohatera, gdy na korytarzu sejmowym goryle jego syna Mateusza, występujący jako funkcjonariusze Służby Ochrony Państwa, chociaż niczym się nie różniący od tych, co kiedyś uganiali się za ojcem, brutalnie odpychali próbujące zadać pytanie dziennikarki.

– Gdyby tu był Kornel, nie byłoby to możliwe.             

Niech mu to starczy za requiem.

Zaś jego biografowi pogratulować wypada, że udowadnia, iż dziennikarz wcale nie musi być typem takim jak Robert Mazurek, wciągającym polityków w pułapkę pod pretekstem swojego własnego przyjęcia urodzinowego. I że może na to, co zaskakujące i niespodziewane, a tym samym piękne, jeśli nawet szokuje, reagować z bystrością większą, niż Agata Adamek, dukająca w studiu słynne już, a znane ze wspomnianych wcześniej PGR-ów bezradne intelektualnie “że co?” jako jedyną odpowiedź na gorszące naruszenie przez ulubionego polityka zasad poprawności.

Pochwalony już za to, że płynąć pod prąd też potrafi, Rymanowski uniknął raf, o które rozbiły się łódki i łajby poprzednich zainteresowanych Morawieckim i jego formacją autorów. Igor Janke w “Twierdzy” udowadniał wielotysięczną masowość i wojenny niemal radykalizm Solidarności Walczącej, dochodząc tym samym do granic śmieszności, a w dodatku czas powstania książki wydawał się wskazywać, że niekoniecznie czyni to bezinteresownie. Całkiem za to bez złych intencji napisał dużo wcześniej swoje “Zaciskanie pięści” Alfred Znamierowski, jednak skupił się przesadnie na środowiskowych kodach i mitach, nie poddając ich należnej weryfikacji. Najcenniejszy na tym tle, ale o głównie dokumentalnych walorach, pozostaje “Kornel”, wywiad-rzeka jaki z dawnym założycielem Solidarności Walczącej przeprowadził inny działacz tej formacji Artur Adamski. 

“Dopaść Morawieckiego” z mitami rozprawia się dyskretnie, bez publicystycznej werwy. Na faktach – mówiło się kiedyś. Stereotyp rzekomej zgody Solidarności Walczącej na użycie przemocy skonfrontowany zostaje z opowieścią o tym, jak konspiratorzy SW w odwet za represjonowanie członków rodzin działaczy podpalili domek letniskowy wysokiego rangą esbeka. Jak się potem okazało – jednak przez pomyłkę nie tego, którego ukarać zamierzali. Bo było ciemno. Tak czy owak, na biednego nie trafiło…   

[1] Bogdan Rymanowski. Dopaść Morawieckiego. Zysk, Poznań 2022, s. 248-250

[2] Rymanowski… Dopaść Morawieckiego, op. cit, s. 430

[3] ibidem, s. 442

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

1 KOMENTARZ

  1. Kornel Morawiecki to ciekawa postać, wieczny uciekinier. Mówiono o nim różnie ale dla mnie był bohaterem tamtych czasów. Co nie mogę powiedzieć o Jego Mateuszu. To szkodnik i do tego jak wieści niosą były agent Stasi. Czy jest to prawda chyba tak zwłaszcza jaką politykę prowadzi. Wszystko wskazuje na to że jest to prawda. Ja obserwuję Morawieckiego odkąd objął tekę premiera i co do niego miałam i mam wątpliwości komu on służy. Teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć że nie Polsce.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here