Z Ryszardem Schnepfem b. ambasadorem Polski w Stanach Zjednoczonych rozmawia Łukasz Perzyna
– Jak to się dzieje, że gdy Pan był przez cztery lata ambasadorem Polski w Waszyngtonie (2012-16) kwestię nacisków na zwrot mienia bezspadkowego pozostałego po ofiarach Holocaustu udawało się utrzymać w kuluarach, zaś gdy placówkę objął Pana następca za rządów PiS specjalista od siedemnastowiecznych arian Piotr Wilczek – problem przybrał kształt regulacji uchwalonej przez Kongres, słynnej już ustawy 447, teraz zaś mamy do czynienia z negatywnymi reakcjami dotyczącymi decyzji polskiego parlamentu o tym, że roszczenia po 30 latach wygasają?
– Niezmiernie trudno ocenić, dlaczego tak się stało. Pewnie mamy do czynienia z jakąś kumulacją niezgrabności. Po Waszyngtonie trzeba się umieć poruszać w tamtejszym środowisku politycznym. Temat, o który Pan pyta, wymaga rozeznania i subtelności. Liczenia się z odczuciami innych, ale też z tym, co dla nas istotne. Na pewno należało ustabilizować kwestię własności. Wiadomo, że polskim miastom trudno się rozwijać, tworzyć plany zagospodarowania przestrzennego, dopóki pojawiają się roszczenia do gruntów. Wszystkie te sprawy praworządne państwo musi jednak przeprowadzać w taki sposób, żeby zarazem brać odpowiedzialność za ich konsekwencje międzynarodowe.
– To jedna z paru kwestii, obok “lex TVN”, które teraz poróżniły obecnie rządzącą ekipę ze Stanami Zjednoczonymi, jednak Amerykanie pozostają naszym strategicznym sojusznikiem. Zaś Afganistan to nie tylko problem USA. Byliśmy tam przez 20 lat. 45 Polaków nie powróciło z misji afgańskiej. Jesteśmy im winni cześć i pamięć. Z niektórych wypowiedzi ekspertów np. Wojciecha Lorenza na komisji senackiej wynikało, że jeśli nawet misja tam nie zakończyła się sukcesem, bo trudno go znaleźć, to ofiara nie poszła na marne. Jak można tak mówić, skoro talibowie zajeli Kabul i cały kraj, choć niezależnie od intencji polityków i błędów strategów żołnierz polski swój obowiązek wypełnił?
– Nieco inaczej zrozumiałem te wypowiedzi, raczej chodziło o to, że misja wzmocniła nasz sojusz z USA i tak jak Pan podkreśla żołnierze wzorowo spełnili to, czego od nich oczekiwano. Oddanie honorów tym, którzy poświęcili życie, pozostaje poza dyskusją. Oczywiście trzeba też rozumieć, że przy takich misjach każda ofiara jest zbędna, to znaczy, że powinny być planowane tak, aby strat w ludziach uniknąć. Na pewno jeśli ktoś wymienia korzyści z naszego udziału w operacji afgańskiej, to nie jest skrótem myślowym stwierdzenie, że nasza rola w NATO wzrosła. W ten sposób to odbieram.
– Czy niezależnie od zgodnego wcześniej współdziałania sprzymierzonych, sposób wycofania się Amerykanów z Afganistanu nie oznacza kompromitacji demokratycznego świata?
– Nie wiem, czy należycie i na czas spożytkowano wszystkie informacje wywiadowcze, nie dysponuję tak szczegółowymi wiadomościami. Ale efekt bez wątpienia okazuje się niedobry, prestiżowo i politycznie. Nie chodzi tylko o notowania prezydenta USA Joego Bidena i rządzącej administracji demokratycznej. Odwrót zapewne mógł się odbywać w sposób – powiedzmy – bardziej uporządkowany.
– Skojarzenia z Sajgonem z 1975 r, ucieczką Amerykanów z Wietnamu i zdjęciami ich zrozpaczonych miejscowych sojuszników desperacko czepiających się startujących śmigłowców same się nasuwają?
– Nie zadbano na czas o ewakuację afgańskich współpracowników. Trzeba sobie uświadomić, że nie jesteśmy wzorem dla wszystkich, jeśli chodzi o zachodni model demokracji, bo o to, jak rozumiem, Pan pyta. Świat muzułmański wykształcił własne elity. Możemy to spostrzec, gdy teraz do Polski w ramach ewakuacji docierają z Afganistanu dawni współpracownicy sprzymierzonych, doskonale wyedukowani ludzie. Afganistan okaże się zaraz odpowiednikiem Palestyny, wygnani przeciwnicy talibów rozproszą się po świecie. Kraj zaś stanie się problemem międzynarodowym. Afganistan wymaga bowiem kroplówki, z powodów humanitarnych, zwyczajnie po to, żeby obywatele zniszczonego do cna państwa przeżyli najbliższą zimę. Ze względów politycznych Pakistan, Iran czy Turcja, a więc najsilniejsze państwa muzułmańskie skierują tam swoje zasoby. Oczywiście to nieuniknione, że wobec tego co się stało, rola Amerykanów i ich sojuszników w tamtym regionie znacząco zmaleje, chociaż wszystkich skutków oczywiście przewidzieć się nie da. Dla USA głównym pośrednikiem we wpływaniu na sytuację w Afganistanie zapewne okaże się teraz Katar.