Z Barbarą Bartel, psycholog z Przychodni Profesorsko-Ordynatorskiej Waliców 20 w Warszawie rozmawia Łukasz Perzyna
– Pytam psychologa o to, czego politologowie nie przewidzieli. Bo przecież utarło się, że Polacy nie interesują się zanadto życiem publicznym. Skąd więc wziął się fenomen wysokiej ponad 74-procentowej frekwencji, przywodzący na myśl pierwsze wolne wybory w historii Polski, w 1919 r. do Sejmu Ustawodawczego, kiedy zagłosowało 77 proc, tyle, że tego nikt już nie może pamiętać? Jak rozumiem obecnego masowego uczestnictwa w głosowaniu z 15 października nie da się opisać z użyciem skrótów, oznaczających nazwy partii politycznych, bo to coś większego i głębszego? Dlaczego poszliśmy do urn tak masowo?
– Dlatego, że narastało duże rozczarowanie obecną sytuacją i ludzie chcieli poprawy i zmiany. Zachowali się więc tak, żeby zachować szacunek dla samych siebie i własnej Ojczyzny. Polepszyć sytuację. Psychologia tłumu zadziałała, pojawił się efekt wspólnoty, ujawniający się w długich kolejkach do punktów głosowania, gdzie ludzie rozmawiali, jedli zaoferowaną przez życzliwe osoby pizzę i przyjaźnie się do siebie odnosili. Nie sarkali, że tak długo…
– Skąd ta cierpliwość?
– Wcześniej czuli się zaniepokojeni sytuacją kraju. Chcą żyć w sposób niezależny i nieskrępowany. Korzystać z wolności a nie wiecznie o jej ograniczeniach słyszeć. Ważne, że to poczucie stało się powszechne. Dziwi się Pan, że ludzie wykazali się cierpliwością… Uznali, że warto postać do trzeciej nad ranem w kolejce, chociaż zimno i ciemno, po to, żeby zmienić swoje życie.
– Jak rozumiem, nie byli z niego zadowoleni?
– Brak satysfakcji z własnego losu stał się powszechnym odczuciem, stąd tak masowa reakcja. Kowalski poczuł się wyczerpany. Dążenie do tego, żeby swój los zmienić, okazało się odprężającym impulsem. Dlatego w kolejkach prowadzono długie i uprzejme rozmowy, nikt się nie przepychał ani nie utyskiwał jak na wyprzedażach.
– Coś się zmieniło po prostu?
– Ludzie kiedyś rozumowali w ten sposób: mam jeden głos, nic nie zmieni to, na kogo go oddam. Aż nagle zmieniło się właśnie to poczucie. Przez lata skarżono się, że nie głosują młodzi. A tym razem w wyborach wzięła udział zdecydowana większość z nich. Okazało się, że młodzi chcą Polskę zmienić, nie zamierzają emigrować, tylko szukać poprawy sytuacji w kraju. Młodzi lekarze nagle nie chcą na Zachód. Pojawiła się wspólna satysfakcja, że można kraj zmieniać, zamiast dotychczasowego niepokoju, osłabienia i zniechęcenia. Młodzi zagłosowali na tych, co do których uznali, że mogą kraj zmienić. Pojawiła się chęć wzięcia losu w swoje ręce.
– ..o której mówiło się na początku transformacji ustrojowej?
– Tyle, że wtedy to hasło trafiało do nielicznych, pewnie najbardziej przedsiębiorczych. Teraz uznano, że już czas.. i to na masową skalę. Nie bójmy się zmian, taka jest dla mnie najważniejsza konkluzja tego o czym rozmawiamy, masowego udziału Polaków w tych wyborach.
– Ludzie uznali, że do tego stopnia mają dość, że trzeba to zmienić?
– Ocenili, że mają dość braku satysfakcji ale i niezaspokojonych potrzeb emocjonalnych. Objawiły się one we wspólnym i masowym akcie udziału w głosowaniu. Stres, ciągła praca, brak pieniędzy – wszystko to sprawiło, że osiągnęliśmy punkt krytyczny.
– I znowu mamy powód do satysfakcji. Jak rozumiem, masowy udział w wyborach z 15 października łączyć należy z wcześniejszymi wspólnymi doświadczeniami Polaków: wzajemną pomocą w zmaganiach z wirusem COVID-19 i życzliwością, jaką okazaliśmy wojennym uchodźcom z Ukrainy?
– Na pewno tak. W obu wypadkach, a nie były to banalne doświadczenia, wcześniej nie znaliśmy przecież pandemii ani wojny tuż za polską granicą, Polacy bezinteresownie skierowali swoją energię na pomoc sąsiadom, w tym najbardziej zagrożonym przez koronawirusa seniorom oraz udostępnienie mieszkań i własnych rzeczy ludziom, których wojna z ich domów wygnała.
– Lubimy poczuć się lepsi, swoją drogą?
– Oczywiście, to był odruch serca. Teraz widzimy, że zjawiska, o których rozmawiamy, już wygasają. Wirus okazuje się już mniej groźny. Na ulicy rzadziej słyszymy język ukraiński, wielu naszych gości pojechało dalej, na Zachód. Natomiast energia, ta pozytywna, nie została rozproszona. I na pewno objawiła się również 15 października. Nie powinniśmy jednak popadać w samozadowolenie, skoro tak wielu problemów nie udało się rozwiązać. Nie wiemy, jak byśmy się zachowali teraz, gdyby zaczęła się nowa faza pandemii. Oczywiste też, że obawiamy się nielegalnych imigrantów i wielu zagrożeń związanych z wojnami, co niby tak daleko od nas się toczą. Nawet po wyborach już słyszy się w rozmowach ton frustracji: bo wygrała opozycja a stara władza rządzi dalej. Ale przecież nie o politykę tu chodzi, o skrótach nazw partii w ogóle nie rozmawiamy. Mnóstwo Polaków ma problemy rodzinne. Psycholog w gabinecie spotyka się z sytuacją tak opisywaną, że niby długo wszystko było w porządku, aż na pokaz, rodzice na stanowiskach, piękne mieszkanie w apartamentowcu, aż nagle syn podjął próbę samobójczą. A zwykły Polak, o przeciętnych dochodach, co nie mieszka w apartamencie, słyszy, że po Nowym Roku szykują się podwyżki. I znów odczuwa napięcie i zniechęcenie.
– Stres nie ustępuje z tego powodu tylko, że Polacy głosowali tłumnie. Jak mu zapobiec?
– Okazało się 15 października, że Polacy nie odczuwają sprzeczności między sferą prywatną a publiczną, jak sądzono, zresztą od pytania o to Pan rozmowę zaczął. Skoro właśnie mamy Dzień Niepodległości warto się zastanawiać nad sensem naszych reakcji, tych wspólnych i osobistych. Wzajemne zaufanie to jest to, czego nam najbardziej brakuje. Zaufanie zamiast szczucia. Na początek, żeby coś polepszyć, spróbujmy odezwać się serdecznie do sąsiada. Przyjaźnie do przechodnia, jeśli o coś nas spyta. I z miłością do kogoś z rodziny. Wszystkich problemów na raz nie rozwiążemy. Ale 15 października okazało się, że Polak chce być niezależny. A to również zobowiązuje.