Polakom dno ukradli

0
30

czyli Zarządzanie kryzysem

Skoro wyborcę ma się zbyt inteligentnego, żeby się entuzjazmował uroczystością w Teatrze Wielkim (to przypadek Koalicji Obywatelskiej), ale też nie można sobie pozwolić na otwarte podważanie przynależności Polski do Unii Europejskiej (to z kolei sytuacja Prawa i Sprawiedliwości) – optymalnym dla obu stron tematem okazuje się nieobecność prezydenta Andrzeja Dudy na tej gali. Rządzący wypomną mu, że wolał jeździć na nartach. Oponenci wykażą, że nie został jak należy zaproszony. A poza tym nie miał ochoty na udział w akademii ku czci Donalda Tuska.  

I przy okazji wypomną premierowi, że szkodzi Polsce, skoro szczyt unijny podczas naszej prezydencji organizuje w Brukseli, a nie w Warszawie. Z kolei rządzący tłumaczą się niezbyt roztropnie, że nie chcieli blokować miasta, jakby stolica Polski nie pozostawała na co dzień i permanentnie zakorkowana. Inna rzecz, że Duda powinien się na inauguracji w Teatrze Wielkim pojawić, skoro za to płaci mu polski podatnik, bo uprawnienia prezydenta poza wetem do ustaw i reprezentacyjnymi pozostają nikłe.

Byle powodów konfliktu nie zabrakło, czyli wspólny interes PO-PiS

Roztrząsanie tego wszystkiego w nieskończoność okazuje w interesie obu stron wewnętrznego politycznego konfliktu – bo zaangażowanych umacnia w wierze, zaś umiarkowanych nie interesuje i do polityki zraża, więc sprzyja polaryzacji, upragnionej zarówno przez PiS jak KO. 

Spokojni, zmęczeni dzieleniem włosa na czworo Polacy nie pójdą na następne wybory, więc nie zagłosują już na Trzecią Drogę ani żadną nową siłę – taka wydaje się kalkulacja łącząca dysponentów obu partii. I zarazem jedyny przejaw wspólnego myślenia wskazujący, że PO-PiS nie przeszedł całkiem do historii, chociaż od startu w wyborach do sejmików samorządowych koalicji o tej właśnie nazwie miną wkrótce 23 lata.             

Zarządzanie   kryzysowe   to sztuka: w skrajnie trudnych warunkach ma na celu zlikwidowanie zagrożeń lub chociaż częściową poprawę sytuacji, czyniącą je znośnymi. Natomiast   zarządzanie   kryzysem  to już świadomy wybór: ma na celu wykorzystanie go dla osiągnięcia korzyści.

Mistrzem uśmierzania kryzysów,  które uprzednio jego obóz sam wywołał, pozostawał – póki był u władzy, chociaż zapewne tej umiejętności nie zatracił, odkąd mniej od niego zależy – sam Jarosław Kaczyński. Przykładem afera z domniemanym przejęciem TVN: najpierw tuż przed wigilią pojawił się w Sejmie projekt ustawy, rugującej z polskiego rynku medialnego kapitał spoza Unii Europejskiej, od razu “lex TVN” nazwany, bo wiadomo, że szyto go na jedną miarę. Później po konsultacjach z sojusznikami amerykańskimi a ściślej ich lobbystami, pomysł zarzucono. Kaczyński w twardym elektoracie zyskał dzięki temu, że przynajmniej coś próbował zrobić z antypolską stacją. Zaś wśród umiarkowanych, wahających się, czy nie zainteresowanych na co dzień polityką – z tego powodu, że pomimo osobistych uraz wolność mediów uszanował. Nie oceniano go już za jego nominata Jacka Kurskiego i wszystko co tenże zrobił z TVP, tylko za cierpliwość wobec stacji prywatnej. Podobny manewr zastosował Kaczyński w kwestii penalizacji przypisywania Polakom odpowiedzialności za Holocaust – ustawie wyrwano zęby po konsultacjach z ekspertami izraelskimi i amerykańskimi.

Uczniowie Lecha Wałęsy

Spazmatyczny sposób uprawiania polityki Kaczyński przejął niewątpliwie od Lecha Wałęsy z czasów, kiedy obecny prezes PiS ubiegał się o rolę głównego kapciowego prezydenta, chociaż przegrał tę rywalizację z jego byłym kierowcą Mieczysławem Wachowskim. Jak wiadomo, Wałęsa potrafił przy gromkim rezonansie medialnym odwoływać za przyznanie koncesji Polsatowi kolejnych członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, choć podnoszono, że czyni to bezprawnie.  Ostatecznie jednak Polsat nie tylko pozostał z licencją na nadawanie prywatnego ogólnopolskiego programu telewizyjnego, ale sam Wałęsa udzielił mu wywiadu, gdy zależało mu, żeby właściciel stacji Zygmunt Solorz zaangażował się w ratowanie Stoczni Gdańskiej.

O ile każde porównanie Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim wydać się może krzywdzące dla tego pierwszego, zważywszy na dotychczasowe przynajmniej następstwa rządów każdego z nich – łączy ich niewątpliwie to, że obaj polityki uczyli się od Lecha Wałęsy. 

Styl jej uprawiania po powtórnym objęciu władzy przez Tuska (w grudniu 2023 r, poprzednio zaś w 2007) niewątpliwie pod wieloma względami się zmienił. Nie wszyscy ministrowie ani wiceministrowie okazali się trafnym wyborem – wystarczy wskazać Paulinę Hennig-Kloskę i jej “ustawę wiatrakową”, z którą skandal się zrobił, zanim “ministra” resort środowiska objęła, czy wiceszefową resortu sprawiedliwości Marię Ejchart, co  głodówkę Mariusza Kamińskiego podsumowała słowami, że każdy ma prawo nie jeść. Daleko im jednak do Antoniego Macierewicza, co jako szef MON pozbawił jednym ruchem pióra polskie samoloty wojskowe możliwości tankowania w powietrzu, czy wiceministra Łukasza Mejzy zarabiającego na chorych dzieciach, chociaż nic nie wiadomo o tym, żeby przyczynił się do uzdrowienia choćby jednego z nich.

Estetyka władzy się zmieniła, co przyznać wypada pomimo szczupłości osiągnięć “Koalicji 15 Października”.

Sposób uprawiania polityki pozostaje jednak nerwicowy. Widać to nie tyle po przedsięwzięciach, które dają się uzasadnić jako konieczne – przejęciu TVP i Prokuratury Krajowej – co po działaniach,  mających charakter ozdobnika, jak wysłanie na krótko za kraty pisowskich prominentów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika czy spektakl, towarzyszący rozliczaniu zastępcy Zbigniewa Ziobry w resorcie sprawiedliwości Marcina Romanowskiego. W jego historii zawiera się już wszystko, co zawierać powinien pośledniego gatunku film: zaginięcie bez wieści, tajemnicze przeszukanie klasztoru, ucieczka z kraju, azyl polityczny za granicą i spór dyplomatyczny nim spowodowany. Nie da się w tym wypadku powiedzieć: miało być poważnie, a wyszło  jak zawsze. Tusk doskonale wiedział, na co się decyduje, stopniując napięcie, ale w konwencji popularnego serialu typu mydlanej opery. Najtrudniej uwierzyć w samodzielność następcy Ziobry w resorcie, Adama Bodnara, skoro nie objawia jej przy innych okazjach.

Jednym z wytłumaczeń mogłaby stać się odpowiedź, że Tusk inaczej niż od kryzysu do kryzysu – w znacznej mierze przez siebie wywołanego – zwyczajnie działać nie potrafi.   Ale zaprzecza temu codzienność jego pierwszych siedmioletnich rządów (2007-14). Wtedy była ciepła woda w kranie, budowano w terenie użyteczne boiska “orliki” i pomiędzy największymi miastami autostrady, zorganizowaliśmy też udane Piłkarskie Mistrzostwa Europy wraz z Ukraińcami (2012 r.). Poparcie dla PO w niektórych sondażach sięgało 60 proc. Nikt nie zwracał uwagi na opozycję, zresztą PiS po porażce na własne życzenie (przyspieszyli wybory w 2007 r… po to tylko… żeby je przegrać) popadł z kolei w zbiorowy obłęd posmoleński, całymi tymi jasełkami skutecznie odgradzając się do sposobów odczuwania rzeczywistości przez normalnego Polaka.  Aż przyszła afera taśmowa i wraz z ujawnieniem nagrań, dokumentujących arogancję władzy, dokonanych w spelunce “Sowa” – wszystko się zmieniło. Tusk zdążył jeszcze oznajmić, że scenariusz afery napisano cyrlicą, po czym sam udał się na prezydencką posadę do Brukseli, kłopot w postaci Polski pozostawiając Ewie Kopacz.

Lepszym uzasadnieniem obecnego sposobu sprawowania władzy wydaje się raczej przeświadczenie, że się on opłaca. Wieczne zwarcie czy nawet “demokracja walcząca” zrażą wprawdzie część wyborców, za to szarpanina zmęczy PiS. Wszystko wskazuje jednak, że to założenie fałszywe. PiS ani myśli się rozpadać, na co liczyli domorośli, życzliwi obecnej władzy komentatorzy. Kaczyński nawet przemieszczający się w kawalkadzie już nie ochroniarzy ale nieprzyjaznych mu ludzi mediów, odprowadzających go na korytarzu sejmowym dokądkolwiek tylko się udaje – zawsze i bez wyraźnego trudu znajduje odpowiedzi, satysfakcjonujące jego elektorat. Tym bardziej, że jak doskonale wiemy, wyborca pisowski nie jest zbyt wymagający. Co nie oznacza, że usprawiedliwi każde pisowskie działanie: z aferą wizową tak się nie stało,  ani wcześniej z werdyktem neosędziów w sprawie aborcji.

To Koalicja 15 Października  ma wyborcę bardziej wymagającego, lepiej też wykształconego i obytego w świecie. Z początku być może Tusk zakładał, że w wyniku  nerwicowych działań nowej władzy starci nie KO, lecz jej mniejsi koalicjanci: Trzecia Droga i Nowa Lewica. Przez pewien  czas rzeczywiście tak się działo, przełożyła się ta tendencja na wyniki wyborów samorządowych i europejskich. Teraz – jak się wydaje – dotyka samą  Koalicję  Obywatelską. Trudno przejść do porządku dziennego nad przekonaniem ponad połowy Polaków, że za rządów Donalda Tuska żyje im się gorzej niż za Mateusza Morawieckiego. W ostatnim tygodniu przed Świętami Bożego Narodzenia 53 proc z nas uznało, że po zmianie władzy życie stało się trudniejsze [1].  

Przypomina to raczej znane z czasów PRL gorzkie powiedzenie: Polakom dno ukradli…                                     

Odnosi się ono, jak wiemy, do sytuacji, w której nie ma się już nawet od czego odbić…

[1] sondaż United Surveys dla Wirtualnej Polski z 20-22 grudnia 2024 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here