Brutalizacja życia publicznego, bo nie samej polityki nawet – to fakt, a nie frazes. Nawet kataklizm powodzi, która Polaków zmusza do skupienia uwagi na pomocy poszkodowanym, nie łagodzi ostrych swarów klasy politycznej. Tyle, że mniej zwracamy na nie uwagę. I może niech tak zostanie, gdy powódź przeminie.
W trakcie demonstracji PiS w sobotę 14 września pod Ministerstwem Sprawiedliwości ekipa telewizji publicznej nie miała łatwo. Ktoś napierał bezpardonowo na operatora, chociaż zarazem zarzekał się, że TVP kocha. Inny za jego zachowanie przeprosił. Jeszcze inny pytał dziennikarza Info Huberta Kowalskiego czy jest Polakiem i czy wie, po co oni tu przyszli I dorzucił już całkiem wulgarnie: sp…j. A następny z demonstrantów wysuniętym palcem pokazał do kamery “gest Lichockiej” zwany tak od czasów, gdy podobny w sejmowej sali wykonała zaraz po głosowaniu posłanka PiS Joanna o tym właśnie nazwisku .
– Padało dużo wyzwisk, że jesteśmy Niemcami albo im służymy. Dostałem parasolką w obiektyw. Atakowano nawet chorągiewką biało-czerwoną, jak jeden starszy mężczyzna – zapamiętał i opowiedział PNP 24.PL operator telewizji publicznej Bartosz Kłys pracujący dla topowego programu “Bez trybu” Justyny Dobrosz-Oracz.
Biją już nawet drzewcem flagi
Wcześniej opisywaliśmy ze smutkiem w PNP 24.PL jak podczas filmowania innej propisowskiej demonstracji sygnowanej przez NSZZ “Solidarność” w maju br. też w Warszawie na placu Zamkowym ten sam operator Bartosz Kłys został zaatakowany, uderzony drzewcem flagi, popchnięty i przewrócony. Jak również to, że inny uczestnik tej samej manifestacji podał mu rękę i pomógł wstać [1].
Poza wszystkim innym – uderzenie kogokolwiek drzewcem biało-czerwonego sztandaru wyczerpuje znamiona nie tylko naruszenia nietykalności cielesnej ale również przestępstwa znieważenia flagi narodowej. Wszyscy, co deklarują się jako patrioci, powinni o tym pamiętać. Pomimo to nie słychać o żadnym postępowaniu w tej sprawie.
W trakcie wcześniej wspomnianej demonstracji PiS, tej wrześniowej, pod resortem sprawiedliwości, jeden z uczestników wykrzykiwał do eurodeputowanego dawnej partii rządzącej Mariusza Kamińskiego, że należy zabić Donalda Tuska.
Wet za wet… aż zostanie bzdet
Eksportujemy przemoc. Podczas spotkania w nowojorskim konsulacie z prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim jeden z jego oponentów dorwał się do mikrofonu i nie chciał go oddać. Perorował w kółko, że Koalicja Obywatelska opowiada o “dorzynaniu watahy” (to słowa ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego) a w stolicy brakuje ulicy Lecha Kaczyńskiego. Zarówno w Polsce jak jej placówkach dyplomatycznych za granicą obowiązuje wolność słowa, więc miał prawo to powiedzieć. Tyle, że przetrzymując mikrofon, skutecznie uniemożliwił wypowiedzi i zadawanie pytań innym, więc tym samym wolność słowa pogwałcił [2].
Zła karma, można podsumować, wróciła tym samym do Trzaskowskiego, skoro wcześniej podczas organizowanego przez niego partyjnego super – pikniku na olsztyńskim Kortowie Campus Polska Przyszłości, wbrew szczytnej nazwie, zdarzyły się co najmniej trzy nacechowane werbalną przemocą incydenty. Zawinione przez akredytowanych tam uczestników a nawet oficjalnego gościa.
Osobnicy przedstawiani przez życzliwe organizatorom media jako działacze młodzieżówki Koalicji Obywatelskiej zakrzyczeli i nie pozwolili mówić wicepremierowi ich własnego rządu Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi. Prezesa PSL można lubić, bądź nie, ale zawsze uchodził za polityka umiarkowanego i tolerancyjnego. I właśnie dlatego został wybuczany przez podchmielonych radykałów. Wytłumaczenie, że krzykacze w ten sposób walczyli o prawa kobiet (lider ludowców sprzeciwia się aborcji na życzenie) urąga zdrowemu rozsądkowi i zwykłej przyzwoitości.
Kto mieszkańców Jagodna przeprosi za Kortowo
Tak jednego jak drugiego trudno się doszukać w innym zachowaniu klakierów z młodzieżówki KO gdy w trakcie silent disco (dyskoteki cichej, bo każdy ma słuchawki na uszach z muzyką jaką chce) zaczęli skandować hasło, które przedstawić można w formie rebusu “pięć gwiazdek PiS”, chociaż oczywiście naprani młodzi demokraci nie są miłośnikami szarad, więc odnośny wulgaryzm głośno wywrzaskiwali. Bez protestów występujących w roli didżejów ministra sportu Sławomira Nitrasa i ministra do spraw – a jakże – europejskich Adama Szłapki. Ryczących plugawe hasło harcowników wzięła w obronę na łamach “Gazety Wyborczej” Agnieszka Kublik. A sam pamiętam, jak jej redakcyjny kolega Mirosław Czech jeszcze jako sekretarz generalny Unii Wolności przed niemal ćwierćwieczem skarżył się, że “potraktowałem go z buta” kiedy na łamach “Życia” po tym, jak doprowadził do odwołania z funkcji wiceprzewodniczącego klubu Pawła Piskorskiego za inicjatywę wspólnej listy UW z Akcją Wyborczą Solidarność, nazwałem go “macherem od nieudanych kampanii wyborczych”, całkowicie zresztą zgodnie z prawdą, bo zawinił przegraną swojej partii w wyborach samorządowych. Gdyby inicjatywa Piskorskiego przeszła, UW razem z AWS weszłaby do kolejnego Sejmu, a tak obu rządzących partii w nim zabrakło. Nie chodzi nawet o to, kto miał wtedy rację, lecz o zmianę poziomu i tonu politycznych polemik. Kiedyś poseł obrażał się o brzydkie słowo “macher”, dzisiaj żurnalistka jedynej profesjonalnej gazety w Polsce zachwyca się publicznie wrzaskami partyjnej młodzieży, że trzeba “j..ć PiS” [3]. A przecież ocena tej degrengolady nie ma nic wspólnego z rachunkiem wystawionym partii Jarosława Kaczyńskiego za osiem lat rządów.
To, co się działo na Kortowie, pokazało, że jak u Alberta Camusa bakcyl nie umiera. Chociaż pandemię – na której liczni pisowscy politycy zrobili doskonałe bo milionowe, chociaż lewe interesy kosztem cierpiących współobywateli – dawno mamy już za sobą. Zamiast niej grozi nam powódź. I z jej przyczyny mieszkańcy legendarnego już Jagodna wrocławskiego mają poważniejsze problemy, niż domaganie się od tych, którzy dzięki nim wygrali wybory 15 października ub. r. przeprosin za Kortowo.
W Kortowie miał miejsce wspomniany już pierwszy występ rządowych prominentów jako discjockeyów, za to ostatni ukraińskiego polityka Dmytro Kułeby w roli ministra spraw zagranicznych. W pospolity sposób nadużywając znanej polskiej gościnności, zestawił on rzeź wołyńską – czystkę etniczną dokonaną przez faszystów z Ukraińskiej Powstańczej Armii, którzy zamordowali kilkaset tysięcy Polaków, z przeprowadzoną po wojnie przez komunistów rządzących Polską akcją Wisła, polegającą na masowych wysiedleniach ludności ukraińskiej za współpracę z UPA, na odzyskane ziemie zachodnie i północne. Chociaż brutalna i połączona z niszczeniem cennych zabytków kultury (palono lub dewastowano piękne cerkiewki ukraińskie, które przetrwały wojnę) – nie da się ona w żaden sposób zestawić z ludobójstwem UPA na Wołyniu. W dodatku już w 1990 r. potępił ją Senat wolnej Polski. Kto zaś się pochopnie ucieszy, że Kułaba już “w Ukrainie” ministrem nie jest, powinien się zmartwić, że odwołano go z zupełnie innego powodu niż nienawistny kortowski występ. Który nie spotkał się ze strony gospodarzy partyjnego spędu z należytą repliką ani odprawą.
Jak się więc okazało. przemoc werbalną nie tylko eksportujemy, ale i… potrafimy importować. Jak gdyby u nas w kraju było jej za mało.
Nadzieje, że politycy zamiast podsycać negatywne zachowania, zajmą się walką z rzeczywistym kataklizmem powodziowym, na razie się nie spełniły. Pomysłom na powstrzymanie żywiołu towarzyszą niemal obowiązkowo oskarżenia poprzedników lub następców u władzy nie tylko o zaniechania, ale wszelkie możliwe nieprawości. Jedyne szczęście w nieszczęściu w tym, że już to nie rezonuje, bo obywateli interesują poważniejsze sprawy.
Milicja, ochrona i doktor medycyny
Pamiętam jak w przełomowym roku 1989 r. zostałem zaproszony przez Polskie Radio, a konkretnie Annę Maruszeczko, znaną później jako gospodyni TVN-owskiego wyciskacza łez “Wybacz mi” do programu, który nazywał się, ni mniej ni więcej, tylko “Zadzwońcie po milicję”. Wcześniej ściągano tam zwykle skinów i punków, żeby sobie pogadali na antenie, ale wtedy już Czesławowi Kiszczakowi nie udało się utworzyć rządu po przegranych przez komunistów wyborach z 4 czerwca i redaktorka postanowiła zaproszenie wystosować do przedstawicieli młodzieżówek Konfederacji Polski Niepodległej, którą ja reprezentowałem oraz Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, w której imieniu wystąpił Robert Kuraszkiewicz, później prezes Banku Pocztowego a obecnie autor poczytnych książek o geopolityce jak “Polska w nowym świecie”. W studiu dyskutowaliśmy rzeczowo, bez przekrzykiwania się, nie padło też ani jedno słowo wulgarne. Emisja okazała się udana. Z czasem jednak program zdjęto z anteny, bo nazwa przestała być zrozumiała dla młodych słuchaczy, do których miał być adresowany. W Polsce ustanowiono bowiem demokrację w miejsce dyktatury a milicję przemianowano na policję. Do niedawna reżimowa telewizja pokazywała w programach informacyjnych, jak przemalowuje się radiowozy, nanosząc na ich karoserię nową nazwę. Szybko jednak przekonaliśmy się, że na ogłaszanie hollywoodzkiego happy endu za wcześnie… Co potwierdza niedawne zdarzenie za Oceanem, chociaż nie na tym wybrzeżu, gdzie leży Los Angeles.
Gdzie ochrona? – dopytywali się uczestnicy spotkania w nowojorskim konsulacie, gdy Rafała Trzaskowskiego, który dotychczas sam nie odciął się od wrzasków ani wulgaryzmów na Campusie Polska, chociaż aspiruje do prezydentury kraju, zagłuszał rozhisteryzowany krzykacz, nie dopuszczający do mikrofonu innych, co chcieli pytanie zadać.
W powrót normalności w polskim życiu publicznym, także tym na eksport, uwierzę dopiero, kiedy przy podobnej okazji zamiast wołania o interwencję barczystych goryli usłyszę raczej okrzyk: – Lekarza.
Bo ryki i wrzaski uznane zostaną za aberrację, a nie normę.
Na razie jednak niech się politycy i harcownicy przez nich napędzani sami leczą. Zwyczajni Polacy mają problemy znacznie ważniejsze i zapewne jak w pandemii czy akcji pomocy ukraińskim uchodźcom wojennym sobie z nimi poradzą. Dziś naszymi bohaterami są ratownicy z walki z powodzią na południu kraju a nie wiecowi krzykacze i hejterzy.
[1] por. Napaść na operatora PNP 24.PL z 13 maja 2024
[2] por. Rafał Trzaskowski w Nowym Jorku. Pewien mężczyzna zakłócił spotkanie. Angora24.pl z 16 września 2024
[3] por. Agnieszka Kublik. Nauczyli Polaków nienawidzić, a teraz im przykro. “Gazeta Wyborcza” z 31 sierpnia – 1 września 2024