Polityka zza węgła

0
140

Rządzący wykorzystują pandemię do wprowadzania korzystnych dla siebie ale budzących społeczne konflikty rozwiązań. Zaś regulacje przewidziane jako środki bezpieczeństwa przeciw COVID-19 służą władzy jako alibi do tłumienia siłą protestów.

Wobec rolników i hodowców, demonstrujących przeciwko “piątce Kaczyńskiego” która bardziej godzi w ich interesy niż chroni zwierzęta – stosuje się zarówno demonstrację siły jak bezpośrednią przemoc ze strony funkcjonariuszy. Lider AgroUnii Michał Kołodziejczak został w ubiegłym tygodniu zatrzymany w trakcie jednego z protestów. Ilekroć chłopi podchodzą pod gmach parlamentu – ten zamienia się w twierdzę. Nie ulega wątpliwości, że użytych do ochrony budynku funkcjonariuszy… brakuje w innych miejscach, gdzie mogliby posłużyć do egzekwowania przepisów porządkowych, związanych z pandemią. W ciepłe październikowe noce młodzież masowo obozowała bowiem w parkach, gdzie wprawdzie noszenie masek nie obowiązuje, ale przepisowy dystans łamany był nagminnie choćby… przy okazji picia z jednej butelki, co akurat w parku czy na skwerze nawet bez zaostrzeń pozostaje zakazane. I wystarczy przepisy egzekwować, winnych karać mandatem. Funkcjonariusze w tym czasie jednak fortyfikowali żoliborską willę Jarosława Kaczyńskiego, do zapewnienia któremu spokojnego snu wystarczyłaby wzmożona ochrona, za którą i tak płaci polski podatnik. Pod rezydencją prezesa wszystkich prezesów wykrzykiwali akurat nie hodowcy, tylko przeciwnicy wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Wystarczyło to, żeby władza zablokowała cały Żoliborz, chociaż bez niej… pokrzyczeliby i poszli.

Interwencje przyczyniły się wyłącznie do eskalacji sporu. Jeszcze bardziej jaskrawie widać to przy okazji protestów hodowców, które od początku miały bardziej happeningowy charakter: po sejmowym głosowaniu nad “piątką Kaczyńskiego” likwidującą branżę futerkową i wraz z nią co najmniej 9,5 tys miejsc pracy na wsi  oraz osłabiającą inne hodowle, działacze AgroUnii wystawili przed gmachem parlamentu rząd głów kapusty z  wizytówkami posłów, co poważyli się niefortunną nowelizację ustawy o ochronie zwierząt poprzeć.

Pod koniec lat 80 władza posyłała milicję w pełnym rynsztunku, żeby rozpraszała poprzebieranych za krasnoludków demonstrantów z Pomarańczowej Alternatywy, którzy na wrocławskiej ulicy Świdnickiej rozdawali przechodniom niedostępny wtedy na rynku papier toaletowy.

Skuwanie kajdankami młodego lidera AgroUnii Michała Kołodziejczaka pod pretekstem, że utrudnia interwencję straży pożarnej, która przez niego nie może gasić opon, rozrzuconych przez protestujących rolników na szosie w wielkopolskich Koszutach niebezpiecznie zbliża obecną władzę do tamtej, w jej schyłkowym – przypomnijmy – okresie. Gdy komisje senackie a potem senatorowie w trakcie obrad plenarnych debatowali nad “piątką Kaczyńskiego”, zakazującą hodowli zwierząt futerkowych oraz bydła na ubój rytualny ale niekorzystną również dla właścicieli farm drobiu (odpady stamtąd trafiają jako pożywienie dla norek, na czym hodowcy kur zarabiają, a po zmianach będą zmuszeni dopłacić do ich utylizacji) – Kołodziejczak był obecny w kuluarach, rozmawiał spokojnie z parlamentarzystami, prezentował stanowisko rolników na briefingu dla prasy i żadnych kłopotów straży marszałkowskiej nie przysparzał. 

Samo zaś porównanie mikrej postury lidera AgroUnii z masywnymi funkcjonariuszami, którzy go w trakcie chłopskiej blokady poskramiali świadczy jednoznacznie o rachunku sił i środków w tym wypadku zastosowanych. Przypomina się anegdota o wiedeńskim bankierze, który miał udzielić kredytu rządowi Austro-Wegier. Już po dobrze rokujących wstępnych rozmowach z ministrami, syn niedoszłego wierzyciela został zatrzymany i poturbowany przez policję w trakcie ulicznej demonstracji socjalistów. Bankier niespodziewanie pożyczki odmówił. 
– Jak ja mam wierzyć potężnej monarchii austro-węgierskiej skoro ona się boi mój jeden mały Morycek – uzasadnił. 

Sposób użycia policji przeciwko rolnikom dokumentuje wzmożony egoizm tej władzy. Skorzystała ona z pandemii, aby przepuścić przez Sejm i Senat ustawę od początku kontrowersyjną i wzniecającą napięcia. Sami posłowie PiS przyznawali, że napisana jest fatalnie, nazywali ją prawniczym bublem.

Zaś najlepszy komentarz do sposobu obejścia przez PiS parlamentu przy wprowadzeniu regulacji, zakazujących przerywania ciąży w dozwolonych dotychczas wypadkach dał senator tej partii Jan Maria Jackowski, autor poświęconej aktywności katolików w życiu publicznym trzytomowej “Bitwy o Prawdę”, który stwierdził, że chętnie zagłosowałby za porządną ustawą antyaborcyjną. Ale żaden jej projekt przez 5 lat do Senatu nie wpłynął. O przyczyny zaś pytać trzeba szefów klubu parlamentarnego. 

Termin na ogłoszenie “wykładni Przyłębskiej” również wybrano w ten sposób, żeby wiadomości o tym konkurowały w serwisach informacyjnych ze statystykami pandemii. Oczywiste, że przegrają, bo aborcja interesuje tylko niektórych z nas, a zdrowie własne i publiczne – wszystkich, zwłaszcza w warunkach utrzymującej się od ponad półrocza katastrofy.

PiS ma w Sejmie większość, rządzi od pięciu lat, w największym klubie parlamentarnym różnic zaznacza się wiele, ale akurat zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej się do nich nie zalicza. W tej kwestii zgadzają się z “partią-matką” Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry oraz Porozumienie Jarosława Gowina, nie buntuje się nawet piętnastka posłów i siódemka senatorów PiS, którzy wzniecili rokosz przy okazji “piątki Kaczyńskiego”, bo liczą się ze swoimi wyborcami na wsi, którzy nie bez racji czują się pokrzywdzeni jej rozwiązaniami, zwłaszcza, że rolnicy przyczynili się zarówno do obu zwycięstw PiS w głosowaniach do Sejmu jak do wyboru Andrzeja Dudy na prezydenta.

Partia rządząca mogła więc wystąpić z projektem i przeprowadzić go przez parlament, licząc również na rozdźwięki w obrębie demokratycznej większości w Senacie, która akurat w kwestii przerywania ciąży na żadne wspólne stanowisko się nie umawiała. PiS woli jednak uprawianie polityki zza węgła, dlatego decyzję scedował na Trybunał Konstytucyjny, żeby wprowadzić ją bocznymi drzwiami, z pominięciem tradycyjnej w demokracji drogi parlamentarnej.

Jarosław Kaczyński, wtedy jeszcze oddany “kapciowy” Lecha Wałęsy korzysta tu z doświadczeń oponenta swojego idola sprzed 30 lat Tadeusza Mazowieckiego, który w okresie wojny na górze i przed wyborami prezydenckimi wprowadził religię do szkół bocznymi drzwiami – również z pominięciem drogi parlamentarnej, rozporządzeniem ministra edukacji Henryka Samsonowicza. Służyć to miało zapobieżeniu publicznym sporom, a samemu premierowi zapewnić życzliwą neutralność Kościoła w kampanii wyborczej. Żaden z tych dwóch celów nie został zrealizowany. Księża zwykle wspierali Wałęsę, zaś religia w szkole przyczyniła się do uwiądu wspólnot parafialnych, których rozkwit w Polsce lat 80. budził niekłamany podziw w katolickiej Europie. Parafie stały się wówczas nie tylko ośrodkiem życia  religijnego, ale społecznego i formacyjnego, czasem wystawiano w nich sztuki teatralne i odbywały się wieczory pisarzy, a przez cały czas kryzysu stanowiły również centrum akcji dobroczynnej w związku z napływającymi z Zachodu darami. Przeniesienie religii do szkół ten ożywczy rozwój zastopowało.

W niejednej śródmiejskiej parafii do mszy służą teraz dorośli mężczyźni, bo nastoletni chętni na ministrantów zgłaszali się zwykle w trakcie katechezy parafialnej. A wraz z nią i ich zabrakło… Po raz kolejny okazuje się, że PiS nie umie czytać historii najnowszej, ani Jarosław Kaczyński wyciągnąć  wniosku ze zdarzeń, których był beneficjentem.

Kolejna gorliwa akcja Julii Przyłębskiej – prezeski Trybunału Konstytucyjnego określonej przez samego Kaczyńskiego mianem “odkrycia towarzyskiego” wiąże się ze zgorszeniem publicznym. Łatwo podważyć legalność każdej decyzji posklejanego z sędziów-dublerów TK, nie tylko aborcji problem dotyczy. W dodatku wyrokowanie przez kogokolwiek z rodziny Przyłębskich w sprawach, w których tle pozostaje moralność publiczna lub prywatna wydaje się obarczone największym ryzykiem błędu. Mąż pani Julii jako tajny współpracownik Wolfgang podjął w latach 70 współpracę z komunistyczną służbą bezpieczeństwa: obecnie ten sam pan Andrzej jest ambasadorem RP w Berlinie. Wszędzie w świecie sędzia z takim bagażem podaje się do dymisji albo przynajmniej z rozprawy, gdzie w grę wchodzą argumenty moralne, skutecznie się wyłącza. W tym wypadku Przyłębska zachowała się nie jak prawniczka, tylko jak odkrycie towarzyskie.

Dla ludzi zaś sytuacja jest jasna: kto nie potrafił na użytek własny i najbliższych rozstrzygnąć jednego z najboleśniejszych problemów związanych z naszą historią, próbuje teraz udrapowany w togę meblować życie innych. Starożytne porzekadło o żonie Cezara ma sens oczywisty.

Nie wiadomo, co jeszcze PiS przeforsuje za dogodną choć złowrogą zasłoną pandemii: najczęściej mówi się w jego szeregach o podziale Mazowsza na dwa województwa. Kolejny niepopularny projekt (bo osłabi zarówno Warszawę jak pozornie zyskujące wyższy status inne miasta, które po zmianie zubożeją) trafić ma do Sejmu w listopadzie. Wciąż nie rozstrzygnięto, gdzie będzie siedziba wojewody a gdzie sejmiku nowego nadwyżkowego “Mazowsza bez Warszawy”: politycy PiS obietnice w tej kwestii składali zarówno w Radomiu jak Płocku, Siedlcach i Ciechanowie, pewne więc tylko pozostaje, że… wszystkich dotrzymać nie sposób.

PiS ma, na co zasłużył

To kumulacja, chociaż nie w Lotto – analogię z grami losowymi nasuwa bowiem tylko przeświadczenie PiS, że władza jest wygraną na loterii, z której trzeba dla przyjemności korzystać, aż się ją do szczętu zmarnotrawi, a nie misją i zobowiązaniem wobec wyborców, które trzeba wypełnić.

Read more

Pochłonięta pandemią opinia publiczna nie reaguje tak stanowczo, jak działo by się to w zwyczajnych warunkach. Ale też ludzie nie przestają myśleć ani oceniać. Zwłaszcza, gdy państwo zawodzi ich w podstawowych kwestiach ochrony zdrowia publicznego i przeciwdziałania klęsce żywiołowej, najgorszej w powojennej Polsce.

Kto sieje wiatr, zbiera burzę. A tej ostatniej nie da się zagłuszyć ani optymistycznym komunikatem meteo, jak przed lipcowymi wyborami prezydenckimi, ani nadawaniem przez megafony gromkiego “wszystkie ręce na podkład” w sytuacji, gdy samemu trzyma się rękę w kieszeni podatnika, jak choćby w wypadku niefortunnej nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt czy przyszłego krojenia Mazowsza, wprawdzie bez ładu i składu, ale na nasz rachunek.

Czołowy polityk PiS Marek Suski opowiadał mi przed kilkunastu laty anegdotę o starych warszawskich doliniarzach, którzy złapani za rękę, gdy ta tkwi w cudzej kieszeni, ze spokojem oznajmiają:
– To nie moja ręka.
Wtedy miał na myśli rządzących. Tyle, że wówczas u władzy było jeszcze SLD…

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here