Piłka nad przepaścią
Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Do niedawna wykpiwano Grzegorza Latę za zachwalanie “polskiej myśli szkoleniowej”. Teraz prawdziwą kompromitację reprezentacji przeżywamy za sprawą drugiego już portugalskiego trenera: Fernando Santos przegrał mecze z Mołdawią i Albanią, zwykle dostarczycielami punktów, a tym samym eliminacje Euro, podobnie jak wcześniej jego rodak Paulo Sousa finały tej samej imprezy.
Trudno się więc dziwić, że wśród kandydatów na następcę zarabiającego milion euro rocznie selekcjonera wymienia się już wyłącznie przedstawicieli “polskiej myśli szkoleniowej”. To Marek Papszun, który doprowadził zespół Rakowa Częstochowa do europejskich pucharów i mistrzostwa Polski. Także Marek Probierz, odnoszący do niedawna mniejsze ale jednak sukcesy z Cracovią. I wreszcie sam Adam Nawałka, który odszedł z posady trenera reprezentacji, gdy sromotnie przegrał Mundial w Rosji (2018 r.) ale wcześniej jednak w niezłym stylu nas na ten turniej prowadził. Świeżą krew wnieść może 33-letni trener Warty Poznań Dawid Szulczek.
Problem tkwi w tym, że rodzimi selekcjonerzy nie są oceniani wedle osiąganych wyników. Gdy przemawiały na ich korzyść – media głównego nurtu, komentatorzy a także związkowi działacze psioczyli na styl, jakby piłka nożna nie była sportem wymiernym lecz łyżwiarstwem figurowym bądź konkursem skoków narciarskich, gdzie noty przyznają jurorzy. Ale i w tych drugich punktuje się przecież również odległość.
Parę lat temu, osiągnąwszy znakomitą chemię z zespołem reprezentacji, Jerzy Brzęczek musiał odejść po tym, jak wprowadził Polskę na finały Euro 2021. Zwolnił miejsce dla Paula Sousy, który te finały wraz z drużyną przegrał, w trzech grupowych meczach uciuławszy wraz z zespołem jeden dziadowski punkt. Portugalczyka nawet nie zwalniano. Sam porzucił posadę dla bardziej lukratywnej klubowej w Brazylii. A u nas niczym w bajce Ignacego Krasickiego, gdzie “znów wół był ministrem i wszystko naprawił” do nadrabiania straconego czasu zabrał się Czesław Michniewicz. W barażowej walce o Mundial Polska pokonała 2:0 faworyzowaną Szwecję, a drugi gol Piotra Zielińskiego w tym spotkaniu odznaczał się taką urodą, że bez przesady da się powiedzieć, że dla takich trafień ogląda się mecze piłkarskie. W trudny czas wojny za wschodnią granicą i trwającej wciąż pandemii piłkarze dostarczyli społeczeństwu wielu dobrych emocji. Na turnieju w Katarze równe emocje wzbudzał karny Leo Messiego obroniony przez Wojciecha Szczęsnego co zmagania Roberta Lewandowskiego z kolei ze strzelaniem jedenastek.
Na Mundialu 2022 r. pod wodzą Michniewicza zremisowaliśmy z wyżej notowanym Meksykiem, pokonaliśmy tyleż zamożniejszą co grającą niczym u siebie bo zimą niedaleko od ojczyzny Arabię Saudyjską, zaś porażki odnotowaliśmy tylko z przyszłym mistrzem świata Argentyną i wicemistrzem Francją. Miejsce w gronie szesnastu najlepszych w świecie okazało się najlepszym wynikiem od 1982 roku, kiedy to ekipa Antoniego Piechniczka zajęła trzecie miejsce. Wiele byśmy dali, żeby podobną pozycję zajmować w światowej gospodarce czy obronności. Zapraszano by nas wtedy na szczyty G-20 jak obecnie się odbywający.
Komentatorzy utyskiwali jednak na brzydki styl gry – chociaż trudno było bawić się w koronkowe zagrania, gdy w trzecim grupowym meczu z Argentyną nikła porażka 0:2 dawała nam awans i taki wynik padł na boisku.
Chcieli to mają, skonstatować można gorzko. Michniewicz zamiast nagrody za sukces podobnie jak przedtem Brzęczek otrzymał dymisję. Nastał kolejny trener z Portugalii, tym razem Fernando Sousa.
W krótkim czasie przekonaliśmy się, że przyjdzie nam się skarżyć już nie na styl, ale na sam wynik.
“Piłkarski poker” to komedia. A my oglądamy farsę
W słynnej komedii Janusza Zaorskiego “Piłkarski poker” o machinacjach w futbolowym światku oglądamy scenę, gdy szykujący się do transakcji życia przed sędziowską emeryturą arbiter Laguna odwiedza w domu piłkarskiego działacza. A w telewizorze mecz Polski z Albanią. I to rywal właśnie nam bramkę strzela. Podobnie działo się w rzeczywistości: w eliminacjach ostatniego Mundialu (1986 r.) na który pojechaliśmy zanim nastąpiła szesnastoletnia przerwa w naszym udziale w finałach Albańczycy rzeczywiście z nami prowadzili, chociaż skończyło się na remisie. Umieszczając tę scenę w filmie Zaorski chciał pokazać kontrast między futbolowymi interesami i ustawkami na czele z zawiązaną przez Lagunę “spółdzielnią” ustalającą wyniki meczów a realnym poziomem polskiej piłki, na boisku, nie przy zielonym stoliku.
Teraz dzieje się dużo gorzej. Z Albanią już nie remisujemy, lecz przegrywamy – 0:2. A wcześniej mecz z Mołdawią w Kiszyniowie, chociaż do przerwy prowadziliśmy 2:0, zakończyliśmy też porażką 2:3. W futbolu niezwykle rzadko zdarza się, że zespół wyżej notowany zyskuje na boisku bramkową przewagę, którą później trwoni. Z reguły to faworyt goni wynik… i dogania. Ale polska drużyna narodowa pod batutą (to cyrkowe określenie wydaje się zasadne w tym kontekście) Portugalczyka Santosa przełamuje wszystkie schematy. Tyle, że nie są to pozytywne zaskoczenia, jakimi cieszyły nas w latach 70. zespoły Kazimierza Górskiego i Jacka Gmocha zaś w jeszcze trudniejszych latach 80. ekipa Antoniego Piechniczka. Dość powiedzieć, że przed hiszpańskim Mundialem nikt nie chciał grać z nami towarzysko.
W 1982 r. kraje zachodnie bojkotowały “juntę” gen. Wojciecha Jaruzelskiego zaś socjalistyczne obawiały się prosolidarnościowych demonstracji na trybunach. Te ostatnie, gdy zagraliśmy od razu o punkty, w Hiszpanii rzeczywiście miały miejsce: w trakcie meczu z ZSRR na widowni emigranci wywiesili pisane “solidarycą” transparenty. Zwycięski bezbramkowy remis dał nam awans do czwórki najlepszych. Na koniec wygraliśmy z Francją. Po powrocie do kraju Piechniczek wspólnie z żoną otrzymane od kibiców kwiaty położył na płycie warszawskiego placu Zwycięstwa, gdzie w ten sposób czczono poległych w obronie własnej kopalni oraz praw i swobód obywatelskich górników z katowickiego “Wujka”.
Pozytywne emocje, związane z futbolem nie wygasły. I wciąż stanowią dowód, że warto starać się o odrodzenie polskiej piłki nożnej.
Gdy skończył się mecz na warszawskim Narodowym, marny zresztą, bo wygrany ledwie 2:0 z amatorami z Wysp Owczych, na boisko wbiegł myląc czujność porządkowych dziesięcioletni chłopak. Gdy zbliżył się do Roberta Lewandowskiego, mistrz gestem nakazał ochroniarzom, żeby dali dzieciakowi spokój. I wręczył mu swoją meczową koszulkę. Obdarowany to Timofiej Naumow, jedno z kilkuset tysięcy ukraińskich dzieci, które w Polsce znalazły schronienie przed wojną. Gra już jako trampkarz w słupskim Gryfie. Jeśli weźmie przykład z idola, w przyszłości sam rozstrzygnie czy chce występować dla Polski jak Lewandowski czy dla Ukrainy jak tamtejsza ikona Andrij Szewczenko przez chwilę zresztą wymieniana też… jako kandydat na selekcjonera polskiej reprezentacji.
Czas na Piasta u steru
Teraz jednak, po egzotycznych pomysłach Zbigniewa Bońka – ich owocem stał się Sousa, oraz obecnego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Cezarego Kuleszy – to on wymyślił Santosa, zapewne czas na trenera z kraju.
Znów zatriumfuje polska myśl szkoleniowa. Grzegorz Lato, król strzelców mistrzostw świata w Niemczech w 1974 r. gdzie Polska pod wodzą Kazimierza Górskiego po raz pierwszy zajęła trzecie miejsce, miał rację, gdy ją zachwalał. Choć prezesem PZPN był kiepskim.
Bo przecież sukcesy odnosiły drużyny narodowe prowadzone przez Górskiego, Gmocha i Piechniczka a nie Leo Beenhakkera (holenderski szkoleniowiec przegrał finały Euro a na Mundial w ogóle nie awansował) i obu Portugalczyków: Sousy i Santosa.
Podobnie jak po ucieczce Sousy porównywano go do Henryka Walezego, co od korony polskiej wolał francuską, tak teraz przypomina się postawa szlachty, co po nieudanych władcach elekcyjnych z zagranicy odrzucała kolejnych obcych kandydatów i zaczęła domagać się “Piasta”. Z tego równania – jeśli wciąż trzymać się historii – wyłonić się mógł zarówno władca słaby (Michał Korybut Wiśniowiecki) jak wybitny (Jan III Sobieski).
Kibice zgodzą się jednak z pewnością, że tym razem następcy wiele kosztującego nie tylko budżet Polskiego Związku Piłki Nożnej ale i nasze nerwy zagranicznego nieudacznika, nie warto szukać zbyt daleko.