Z Pawłem Soroką, politologiem, poetą i dziennikarzem, współtwórcą i koordynatorem Polskiego Lobby Przemysłowego rozmawia Łukasz Perzyna
– Panie Profesorze, czy Pana zaangażowanie w ideę odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego oznacza, że pandemia doprowadziła przedsiębiorców i specjalistów od zarządzania do przekonania, że ich sprawy załatwić mogą wyłącznie oni sami, bo nie ma co liczyć na zawodowych polityków?
– Dużo więcej aspektów sprawiło, że zainteresowałem się tą inicjatywą. Staram się ją wspierać. Uważam, że to instytucja bardzo potrzebna nie tylko w czasach pandemii – tym bardziej, że jej brak uznaję za niewykorzystaną szansę transformacji. Mam doświadczenie w budowaniu ruchu robotniczych stowarzyszeń twórców kultury i przedsięwzięć związanych z podmiotową partycypacją
– Ruch RSTK zainicjowany został we wrześniu 1980 r. zaraz po podpisaniu porozumień sierpniowych w Stoczni Gdańskiej, a jego pismo dwutygodnik „Twórczość Robotników” powstało w połowie 1981roku , a już w drugiej połowie lat 80-tych na polonistyce UW, gdzie wtedy studiowałem prof. Roch Sulima prowadził konwersatorium poświęcone literaturze tworzonej przez niezawodowych autorów, w tym twórców ze środowiska robotniczego…
– Budując ten ruch, rozwijaliśmy także nurt kultury pracy obok twórczości artystycznej. Promowaliśmy pomysły i projekty, wiążące się z organizacją pracy upodmiotawiającą pracowników. Z inicjatywy Henryka Martyniuka, dyrektora zakładów produkujących silniki lotnicze w Rzeszowie pojawiła się idea nowego rodzaju brygad w postaci grup partnerskich, stwarzających warunki do samorządności na poziomie warsztatów pracy. W tych grupach nie było brygadzisty tylko lider, demokratycznie wybrany przez członków brygady. Głosiliśmy upowszechnienie pomysłów wspólnego działania na rzecz tego, żeby pracować bardziej innowacyjnie i efektywnie, ale z rodzącą się inicjatywą stało się w ówczesnych warunkach politycznych to samo, co wcześniej z ruchem przodowników pracy, którego los znamy z filmu “Człowiek z marmuru” Andrzeja Wajdy. W kilkudziesięciu zakładach tworzyły się struktury samorządnych grup partnerskich Powstawały kluby lidera, wyłanianego na zasadzie kompetencji i cech osobistych. Podobne grupy w Szwecji stały się przejawem i filarem demokracji przemysłowej. Gdy zaczęła się transformacja i powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego, zaś ministrem pracy został Jacek Kuroń, liczyliśmy na możliwość działania bez blokad. Próbowaliśmy do Kuronia dotrzeć, żeby ideę wspólnego działania upowszechnić w nowych warunkach i upodmiotowić pracownika. Kuroń oznajmił jednak, że z propozycji nie skorzysta, bo mu się to kojarzy z czasem komunizmu. Szkoda, ze tak się stało, ponieważ w oparciu o grupy partnerskie proponowaliśmy również oddolne uwłaszczenie pracowników, koncepcję takiego uwłaszczenia opracowaliśmy. Politycy poparli wtedy inny model prywatyzacji-tzw. prywatyzację kapitałową, która początkowo doprowadziła do uwłaszczenia nomenklatury z poprzedniego systemu, a później przejęcia pakietów własnościowych w najlepszych, dochodowych polskich przedsiębiorstwach przez kapitał zagraniczny.
– W istocie było odwrotnie, w PRL działania samorządowe w zakładach pracy kształtowały się w opozycji do panowania nomenklatury? Wspomniał Pan o zasadzie wyłaniania liderów w oparciu o kompetencje i posłuch, jakim się cieszyli w macierzystym środowisku?
– Istniały w PRL samorządy pracownicze. W Fabryce Samochodów Osobowych na warszawskim Żeraniu na fali Polskiego Października 1956 r. rozwinął się samorząd robotniczy. W latach 1980-81 pojawiła się w czasach legalnego działania pierwszej, dziesięciomilionowej Solidarności “Sieć”, skupiająca największe zakłady pracy, głosząca idee samorządności pracowniczej. Szansa powrotu do tych doświadczeń okazała się nie wykorzystaną możliwością transformacji ustrojowej. Postawiono na wielki kapitał, kalkulowano że to on stanie się fundamentem zmieniającej się gospodarki, inaczej niż w Szwecji gdzie wszelkie formy samoorganizacji ceni się szczególnie, analizują je i wspierają ośrodki akademickie. Wiem, że na Uniwersytecie Sztokholmskim z uwagą przyglądano się temu, co w kraju robimy. Mam za sobą wieloletnią działalność w organizacjach pozarządowych, to również przejaw samorządności, zwłaszcza, że wiele z nich nie ma co liczyć na podobny jak w państwach skandynawskich system bodźców i zachęt ze strony państwa.
– Robotnicy tej samorządowej szansy się nie doczekali. A pracujący na swoim i tworzący miejsca pracy dla innych?
– Klasa średnia pięknie zaczęła się tworzyć na początku transformacji ustrojowej w Polsce. W ślad za tym nie poszła jednak od razu tendencja do jej upodmiotowienia. Wyłaniające się od początku liczne organizacje pracodawców są potrzebne i pełnią pożyteczną rolę, ale takiej samoorganizacji nie zastąpią. Klasa średnia, wykorzystując swój dynamizm, powinna się sama zorganizować, powołać własny samorząd. Z pożytkiem dla gospodarki, bo przecież nie tylko dla własnych interesów. Żadne systemowe struktury nie reprezentują dziś bowiem ludzi, którzy poświęcają zdrowie i wiele ryzykują, żeby otwierać miejsca pracy dla innych, unowocześniać produkcję i usługi, testować, forsować i upowszechniać nowatorskie rozwiązania. Dlatego ruch na rzecz odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego, podobny do tego jaki istniał w Polsce przed wojną, a dzisiaj go brakuje – powinien spotkać się z życzliwością ze strony władzy i sejmowej większości, bo wymaga rozwiązań ustawowych. Zręby organizacji sami przedsiębiorcy stworzą bez trudu, ale ustawy przecież nie uchwalą, bo ich klubu nie ma w Sejmie.
– Pandemia pokazała też, że nie ma własnej reprezentacji również klasa kreatywna. Obok przedsiębiorców to kolejna grupa najmocniej poszkodowana za sprawą związanych z COVID-19 ograniczeń. Niewielu jej przedstawicieli pracuje na etatach, może liczyć na osłonę zusowską lub podłączenie się do skromnych zresztą programów ratunkowych, z których znajomi przedsiębiorcy żartują, że kryteria pozyskania pomocy spełnia wyłącznie ten, kto… jej nie potrzebuje?
– Znam te sprawy doskonale, bo z ruchu pasjonatów ukształtowanego wokół pisma “Twórczość Robotników”, które przed laty stworzyliśmy, a teraz od 1990 roku kontynuuje je ogólnopolskie czasopismo „Własnym Głosem wyłoniło się czołówka artystów, licząca ok 150osób, należących później do Związku Literatów Polskich czy Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i profesjonalnych organizacji plastyków, lub tych nigdzie wprawdzie nie zapisanych ale stale w kulturze obecnych. Dobrze, że porusza Pan ten problem, bo rzeczywiście ich zabezpieczenia wobec strat związanych z ograniczeniami podczas pandemii nie okazują się wystarczające. Klasę kreatywną pojmuję zresztą szeroko, tak jak rozległe znaczenie ma samo słowo “twórczość”. Oprócz twórców kultury zaliczam do tego grona inżynierów i techników, dążących do zmiany na lepsze warunków w jakich pracują, wszystkich racjonalizatorów pracy i innowatorów. Ci ludzie również okazują się twórcami, gdy wytyczają nowe szlaki sobie i innym. Kto przyczynia się do produkcji nowych wyrobów także jest twórcą, podobnie jak artysta czy dziennikarz. Nie tylko zawodowych humanistów to dotyczy. W kampaniach wyborczych jednak o kulturze się nie mówi, chyba, że polityk, który kandyduje zapragnie pokazać się z kimś znanym, zazwyczaj celebrytą, żeby zyskać na popularności za sprawą jego rozgłosu. W praktyce nawet PEN-Club czy Związek Literatów Polskich nie ma wiele do powiedzenia, także wszystkie związki twórcze to raczej marginalizowane przez polityków i zamknięte grupy, a powinny opiniotwórczo oddziaływać na środowisko społeczne, zwłaszcza gdy skarżymy się na niskie standardy życia publicznego. Paradoksalnie nawet w PRL, chociaż przeciwstawiających się jej artystów władza zwalczała, pozostali mogli liczyć na sfinansowanie publikacji i honoraria za nie czy zorganizowanie wystawy lub spektaklu. W PRL były etaty w wydawnictwach lub czasopismach, obecnie twórcy muszą dorabiać lub żyć z emerytury. Ich status materialny się pogorszył, chyba, że zaliczają się do niewielkiego grona autorów najbardziej poczytnych kryminałów lub przedstawicieli komercyjnej kultury masowej. Teraz coraz więcej autorów zmuszonych jest wydawać książki własnym sumptem, wcale nie dlatego, żeby były niskiej wartości literackiej. Wielki potencjał pozostaje nie wykorzystany. Smutne to, jeśli zważyć, że Polska odzyskała niepodległość po I wojnie światowej, ponieważ zawczasu umysły Polaków przygotowali do tego celu twórcy, zarówno romantycy jak pozytywiści, bez różnicy szkoły literackiej. Niełatwą sytuację twórców łagodzi fakt przyznawania, spełniającym kryteria, stypendiów przez Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu oraz władze lokalne np. prezydentów miast. Pisma wydawane pod auspicjami ministerstwa (jak “Dialog” i “Twórczość”) oraz najważniejsze dofinansowane przez ministerstwo zapewniają honoraria.
– Regres w sferze idei wiąże się jakoś z realną gospodarką? Przed laty działające do dziś Polskie Lobby Przemysłowe, które Pan współtworzył upomniało się o interesy tych, którzy coś wytwarzają, w czasach, gdy zarabiało się tylko na handlu, począwszy od sprzedaży ze słynnych łóżek, wystawianych na ulicach?
– Wypowiadamy się jako PLP w imieniu tych, dla których pojęcie polskiego produktu nie jest tylko frazesem. Nasza inicjatywa ma już 28 lat. Polskie Lobby Przemysłowe nie prowadzi działalności gospodarczej, dzięki temu nie wikła się w żadne nieprzejrzyste interesy, w komercyjnie pojmowany lobbing. Opieramy się na działalności społecznej. Staramy się być opiniotwórczymi, funkcjonujemy jako organizacja ekspercka. To lepsze niż konwencjonalny think tank, który pozostaje zależny od komercyjnych zamówień, co przesłania obiektywizm ocen. Współpracujemy z rozmaitymi organizacjami, doskonale układa nam się współdziałanie ze związkami zawodowymi, niezależnie od żywionych przez nie politycznych sympatii. Patronem Polskiego Lobby Przemysłowego pozostaje Eugeniusz Kwiatkowski, dosłownie, bo nazwaliśmy naszą organizację jego imieniem. W Centralnym Okręgu Przemysłowym, który stworzył w latach 30. powstało w trzy lata 100 tys. miejsc pracy, nie tylko w przemyśle zbrojeniowym ale również w związanych z nim usługach. Zbudowanie COP przez Kwiatkowskiego stało się szansą dla mnóstwa mniejszych firm. Dlatego podkreślamy rolę tej produkcyjnej części gospodarki. Silna gospodarka to ta, która wytwarza produkt końcowy, wysoce przetworzony zbudowany z komponentów, wytwarzanych w kraju. Na zbudowanie nowoczesnego statku składa się praca nawet tysiąca kooperujących ze stoczniami firm; każda z nich stwarza miejsca pracy i płaci podatki, podobnie jest z samolotami w przemyśle lotniczym. W miarę postępującej dezindustrializacji problemy społeczne narastają. Z naszych badań wynika, że w Polsce jedna trzecia dużych i średnich zakładów przemysłowych zwłaszcza na początku transformacji przestała istnieć. Często tam, gdzie przy nich istniała zakładowa służba zdrowia, domy kultury, szkolnictwo zawodowe. Skupiło się to na mniejszych ośrodkach. W miastach żyje większość Polaków jak wynika ze statystyk, ale nie są to metropolie. Rozwój pozostaje pojęciem wieloznacznym. Teraz rosną głównie wielkie miasta, gdzie w ogromnych biurowcach znajdują się siedziby najczęściej zagranicznych korporacji. Ale warto pamiętać o miastach średniej wielkości, 30- 50-tysięcznych jak Gniezno, gdzie się urodziłem. Wielkie koncerny tam nie trafią ze swoimi filiami. Dlatego należy rozwijać polską produkcję, co nie wyklucza kooperacji z partnerami zagranicznymi. Budująca się wciąż polska klasa średnia zasługuje na własną reprezentację. Tylko Powszechny Samorząd Gospodarczy jest w stanie objąć w całości jej problemy. Z tego powodu popieram tę inicjatywę. Życzę jej sukcesów, bo stwarza szansę, że przerodzi się w trwałe i znaczące przedsięwzięcie. Mam nadzieję, że część polityków, oby ponad podziałami, wesprze rodzący się oddolnie ruch społeczny na rzecz Powszechnego Samorządu Gospodarczego, już pokazujący swoją realną siłę, żeby doszło do przyjęcia ustawy, pozwalającej mu na skuteczne działanie.