11 listopada 1918 r. liderzy polskich stronnictw i opinii publicznej znajdowali się nie tyle tam, gdzie rzuciła ich historia, ale z własnego świadomego wyboru w miejscach, gdzie najwięcej mogli dla Polski dokonać.
Nad ranem tego dnia, zanim jeszcze Rada Regencyjna oddała mu komendę nad wojskiem, Józef Piłsudski uzgodnił z Niemcami warunki wycofania ich sił zbrojnych z obszaru b. Królestwa. Nie od rzeczy przypomnieć, że pozostawały… szesnastokrotnie liczniejsze od polskich. Każde inne rozwiązanie groziło więc masakrą.
Również 11 listopada Roman Dmowski, reprezentujący Komitet Narodowy Polski, stał w Białym Domu gościem prezydenta Woodrowa Wilsona. Czas mu poświęcony w dniu zakończenia I wojny światowej przez głównego jej zwycięzcę stał się potężnym argumentem na rzecz sprawy polskiej.
Dzień wcześniej Piłsudski w niedzielny poranek 10 listopada przyjechał z Niemiec, uwolniony z twierdzy magdeburskiej, dokąd trafił po kryzysie przysięgowym, kiedy nie zgodził się na zupełne podporządkowanie Legionów. Na Dworcu Wiedeńskim witali go wyłącznie najbliżsi współpracownicy Adam Koc i Aleksander Prystor, ten drugi też niedługo po wyjściu z więzienia, tyle, że rosyjskiego. W obu zaborczych państwach szalała bowiem rewolucja. Wybuchła w reakcji na straszliwe straty i wyrzeczenia związane z wojną światową, nazwaną później pierwszą. Zaś trzecia monarchia rozbiorowa, Austro-Węgry właśnie przestawała istnieć jako państwo. Na terenie domeny austriackiej najszybciej, bo jeszcze w październiku formować się zaczęły zalążki nowej polskiej władzy. W Krakowie na czele komisji likwidacyjnej stanął Wincenty Witos. Zaś w zimowej a nie historycznej stolicy na czele Rzeczpospolitej Zakopiańskiej pisarz Stefan Żeromski. Obaj później uznali kolejne fakty dokonane, tworzone już w Warszawie i na całej Polski skalę.
Piłsudskiego nie witały tłumy, bo obawiano się prowokacji i rozlewu krwi. Wprawdzie w Warszawie trwało już rozbrajanie niemieckich żołnierzy, jednak sporadycznie przy podobnych akcjach dochodziło do strzelaniny. A zarówno gimnazjaliści i studenci z Polskiej Organizacji Wojskowej jak robociarska milicja Polskiej Partii Socjalistycznej nie bardzo mogły się otwarcie przeciwstawić doskonale wyszkolonym i otrzaskanym w bojach weteranom wielu frontów wielkiej wojny.
Załatwił to dopiero Piłsudski. Niemcy bowiem chcieli już wrócić do domów. Jadąc jeszcze na dworzec w Berlinie, widział po drodze automobile z czerwonymi sztandarami. A w Warszawie głównodowodzący Hans Beseler uciekł sromotnie statkiem w dół Wisły. Władzę w mieście realnie sprawowały zrewoltowane rady żołnierskie, składające się z wyłonionych spośród niższych szarż delegatów.
W nocnych negocjacjach z 10 na 11 listopada 1918 r. wywodzący się z socjalistycznej Organizacji Bojowej PPS Piłsudski posługiwał się zrozumiałym dla nowych niemieckich partnerów językiem. Zanim więc – jak rzecz ujęli później historycy – wysiadł z czerwonego tramwaju na przystanku niepodległość – po raz ostatni wystąpił w roli lidera lewicy.
Tym łatwiej, że wyłoniony też w nocy, tyle że z 6 na 7 listopada w Lublinie Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej pod kierownictwem socjalisty Ignacego Daszyńskiego rychło mu się podporządkował. Tymczasowy premier nie uległ pokusie rewolucji społecznej. Przeciwnie, z dumą przemawiał na wiecu w Lublinie, że przy tej okazji nie została przelana nawet kropla krwi polskiej.
Rację stanu uznali też arystokraci. Zdzisław Lubomirski powitał Piłsudskiego na Dworcu Wiedeńskim wraz z jego dawnymi kolegami z OB PPS. Pojechali do pałacyku na Frascati. Uzgodniono, co trzeba. To w wyniku tej rozmowy dzień, później dotychczas uległa wobec niemieckiego okupanta Rada Regencyjna z Lubomirskim w składzie przekazała Piłsudskiemu zwierzchnictwo nad polską siłą zbrojną. Lubomirski wiedział, że upór nie ma sensu, da tylko pretekst rządzącym na wschodzie bolszewikom, a w kraju nikt za “pańską Polskę” nie zamierza umierać.
Powstawała bowiem, bez zbędnego przelewu krwi Polska nie tylko niepodległa ale i demokratyczna. Mianowany rychło premierem, po nieudanej misji Daszyńskiego, raczej taktycznie tylko przez Piłsudskiego mu powierzonej, inny socjalista Jędrzej Moraczewski wprowadził ośmiogodzinny dzień pracy, prawo zrzeszania się w związki zawodowe oraz powszechne prawo wyborcze w tym dla kobiet: Francuzki musiały na nie czekać aż do 1946 r.
Piłsudski uzgodnił z niemiecką radą delegatów zasady wycofania 80 tys żołnierzy z ziem Królestwa, ale pomimo pobytu za kratami w Magdeburgu dla zwycięskiej w I wojnie światowej Ententy pozostawał wciąż jeszcze sojusznikiem pokonanych państw centralnych. Pierwsza Kadrowa wyruszyła przecież 6 sierpnia 1914 r. z krakowskich Oleandrów jako sprzymierzeniec Austriaków. Pamiętano o tym w zachodnich stolicach.
Tym większe znaczenie miał fakt, że już w dniu zawieszenia broni, podpisanego po piątej rano w wagonie kolejowym w Compiegne we Francji, 11 listopada 1918 r. jeden ze zwycięskich przywódców, prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson znalazł czas dla reprezentującego Komitet Narodowy Polski uznawany przez aliantów, Romana Dmowskiego. Uzgodnienia z ich rozmowy w Białym Domu zaprocentowały w ponad pół roku później w Traktacie Wersalskim. Ciężar poprzedzających go negocjacji na pokojowej Konferencji Paryskiej wzięli na siebie przedstawiciele Narodowej Demokracji z Romanem Dmowskim na czele, bliski im wielki pianista i patriota Ignacy Paderewski oraz geograf Eugeniusz Romer, autorytet w kwestii atlasów, który wziął na siebie nanoszenie na mapy proponowanych granic państwa.
Po krótkim okresie premierostwa umiarkowanego socjalisty Moraczewskiego, Naczelnik Państwa Piłsudski powierzył misję formowania kolejnego rządu Paderewskiemu. Ani Piłsudski nie uległ pokusie dyktatury, ani Dmowski – podpowiedziom, by zorganizować gwałtowne i koordynowane przez endecję wystąpienia przeciw “rządom ludowym”. Podczas posiedzenia KNP już w Paryżu Roman Dmowski kategorycznie się podobnym sugestiom przeciwstawił.
Polska powróciła na mapę świata również dzięki temu, że działania jej przywódców się sumowały, chociaż nie zawierali formalnych porozumień.
Już 26 stycznia 1919 r. Polacy poszli na pierwsze w naszej historii wolne wybory do Sejmu Ustawodawczego. Pomimo siarczystego mrozu i szalejącej wciąż epidemii grypy hiszpanki jeszcze groźniejszej niż znana nam pandemia koronawirusa, frekwencja przy urnach sięgała prawie 80 proc. Okazała się więc większa niż w wyborach z 15 października ub. r, kiedy zasadnie przecież zachwycaliśmy się odpowiedzialnością Polaków. A wtedy, w 1919 r, głosowały pokolenia, które wcześniej wolnej Polski nie znały.