Powrót PiS na pierwsze miejsce w zwykle miarodajnym sondażu United Surveys to wcale nie zasługa partii Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli bowiem spojrzeć na przekazy z ostatnich tygodni – Prawo i Sprawiedliwość się nie przemęcza. Zyskuje za to na zaniechaniach i nerwowości władzy.

PiS może teraz liczyć na poparcie 32 proc Polaków,  podczas gdy Koalicja Obywatelska (czyli PO z przyległościami) – zaledwie 29 proc. Na Konfederację byłoby gotowych oddać głos 13,5 proc z nas. Trzecią Drogę wsparłoby 9 proc, zaś Lewicę – 7 proc Polaków. Zaś odłam tej ostatniej, partia Razem z 2 proc do Sejmu by nie weszła  [1].

Za wcześnie, żeby prognozować powtórzenie się efektu, który poprzedzał podwójne zwycięstwo PiS w 2015 r, kiedy nastąpiła pewna negatywna kumulacja: podniesienie przez PO-PSL wieku emerytalnego, nagrania gorszących rozmów ze spelunki Sowa i Przyjaciele, jakie prowadzili tam prominenci Platformy Obywatelskiej (w tym Radosław Sikorski) a także wyjazd Donalda Tuska do Brukseli zaowocowały pewną  lawinową reakcją. Nie ulega jednak wątpliwości, że dla władzy okres ochronny się skończył.      

Jasna prognoza na wybory prezydenckie

Przy czym ponieważ do wyborów parlamentarnych pozostaje dwa i pół roku, a możliwość ich przyspieszenia maleje wprostproporcjonalnie do spadku notowań trzech formacji tworzących rządzącą dziś Koalicję 15 Października – dla partii Donalda Tuska niepokojący zwrot w badaniach opinii publicznej okazuje się alarmem przede wszystkim istotnym w kontekście wyścigu prezydenckiego.   Oznacza bowiem, że jego faworyt Rafał Trzaskowski rychło może… przestać nim być. Nie ma znaczenia, że zadawane w sondażu pytanie dotyczy preferencji partyjnych. Prezydent Trzaskowski nie jest się bowiem w stanie wykazać charyzmą ani nawet takimi cechami osobowościowymi, które dałyby mu pewną nadwyżkę wobec urobku partii władzy w badaniach opinii. Jeszcze trudniej wskazać indywidualne jego sukcesy na stanowisku, które pełni od sześciu i pół roku. Widać już po tym czasie,  że Trzaskowski nie tylko nie jest Stefanem Starzyńskim ale nawet Pawłem Piskorskim, który budował Most Świętokrzyski i walczył z władzą centralną o środki na dokończenie metra: jak wtedy, gdy w tunelu kolei podziemnej pokazał premierowi Jerzemu Buzkowi “ścianę możliwości finansowych miasta”. Na razie Trzaskowski nie zrealizował jednej choćby inwestycji, która mogłaby się kojarzyć z jego nazwiskiem. Chyba, że uznać za nią most pieszo-rowerowy na przedłużeniu Karowej, ale jeśli tak postąpimy,  wkroczymy już  sferę politycznej burleski i nie rozśmieszymy na pewno tym konceptem mieszkańców wiecznie zakorkowanej stolicy. Zasadnie utyskujących na zwężanie ulic, wieczne remonty, po których reprezentacyjne części miasta wyglądają gorzej niż przedtem (jak Plac Trzech Krzyży czy okolica Domu Braci Jabłkowskich), wreszcie pogarszający się komfort życia, związany ze slumsowaniem sporej części warszawskiego śródmieścia (nadmiar pustostanów i panoszenie się bezdomnych).

                                                 Czerwony alert już się świeci

Jak się wydaje – dla koalicji rządzącej właśnie zapalił się sygnał alarmowy. Chyba, że Donald Tusk pogodził się już z faktem,   że tak jak dotychczas obecność Andrzeja Dudy w Pałacu Prezydenckim stanowiła doskonałe alibi do uchylania się od realizacji obietnic złożonych przed magiczną datą 15 października 2025 r. – tak za pół roku tłumaczyć się będzie można, że nie ma po co dobrych ustaw uchwalać, bo przecież i tak z pewnością zawetuje je prezydent Karol Nawrocki.                   

Nieśmieszny to żart? Nie da się jednak ukryć, że kampania Trzaskowskiego coraz bardziej przypomina tę z 2015 roku, kiedy murowany z pozoru faworyt Bronisław Komorowski słabnął ze swoim przekazem niemal z dnia na dzień. Pomimo znanej sarmackiej bezpośredniości i mnóstwa cenionych artystów w komitecie poparcia. Trzaskowski pozbawiony jest nawet cechującego prezydenta z lat 2010-15 uroku osobistego, za to w coraz poważniejszym stopniu obciążają go błędy i zaniechania władzy. Jak widać też, tłumaczenie ich blokadą ze strony Dudy, chociaż niewątpliwie rzeczywiście ma ona miejsce, nie przemawia do wyobraźni obywateli. Oczekujących poprawy jakości życia publicznego a nie wiecznej pogoni za aferzystami. I obiecanego dobrostanu zamiast narastającej drożyzny w sklepach. 

W drugiej turze wyborów prezydenckich – jak pamiętamy – decyduje większość. A ta, o czym również już z badań wiemy, uznaje, że za rządów Donalda Tuska żyje się jeszcze trudniej niż w czasach Mateusza Morawieckiego. I negatywnie ocenia dokonania obecnego gabinetu. Nie widać też u rządzących cienia pomysłu, jak złą tendencję, na razie zobrazowaną w badaniach opinii, odwrócić. Zanim ludzie pójdą do urn ponownie, zapewne nie tak tłumnie jak półtora roku temu na wrocławskim Jagodnie.     

[1] badanie United Surveys dla Wirtualnej Polski z 10-12 stycznia 2025

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 7

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here