Wobec bezradności scentralizowanej władzy wobec pandemii i jej niszczących dla gospodarki następstw powraca projekt Polski samorządowej, z silną reprezentacją przedsiębiorców oraz rozległymi uprawnieniami gospodarzy lokalnych i regionalnych “małych Ojczyzn”. Dostrzegają to politycy, czego dowodzi niedawne spotkanie w Senacie, które zgromadziło luminarzy obu izb parlamentu.

Ale to nie oni dadzą impuls do działania, wystarczy, żeby nie przeszkadzali. Nową, lepszą jakość stworzyć może porozumienie odradzającego się powszechnego samorządu gospodarczego, który nie istniał, odkąd zaraz po wojnie zniszczyli go komuniści oraz zakorzenionych od trzech dekad w swoich środowiskach samorządów lokalnych, stawiających dziś opór zakusom polityków, pragnących wszystko podporządkować centrali.

Idea Samorządnej Rzeczypospolitej pozostawała okrętem flagowym projektu pierwszej dziesięciomilionowej Solidarności, potem została zarzucona pomimo zwycięstwa odniesionego pod sztandarami Związku, bo przestały istnieć wielkie fabryki, dawne twierdze ruchu społecznego a samorządy zawodowe poddały się korporacyjnemu egoizmowi. 

Koncepcja zarządzania zakładami pracy przez załogi pojawiła się w gorących dniach października 1956 r, kiedy to robotnicy oraz studenci podjęli działania na rzecz rozbicia reliktów stalinizmu i poszerzenia suwerenności kraju. Powstałe m.in. w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu autentyczne samorządy nie przetrwały jednak długo, bo partia stopniowo narzuciła im kontrolę i uczyniła fasadowymi. Pewną samodzielność zachowały tylko związki twórcze, zwłaszcza literatów, co objawiło się w latach 1968 oraz 1980-81, ale dla jakości życia zwyczajnego Polaka nie miało wielkiego znaczenia.

Kwestia samorządności powróciła kolejnej gorącej jesieni 1981 r. Jak opisywał Jerzy Holzer w książce “Solidarność” 1980-1981. Geneza i historia”: “Po rozmowach prowadzonych (..) z komisjami sejmowymi 18 IX zarysowały się możliwości kompromisu w sprawie samorządu pracowniczego. 22 IX wynegocjowany kompromis został zaakceptowany przez prezydium KKP [Krajowej Komisji Porozumiewawczej – przyp. ŁP]. W najbardziej kontrowersyjnej kwestii powoływania i odwoływania dyrektorów przedsiębiorstw uchwalone przez Sejm 25 IX ustawy o samorządzie pracowniczym i o przedsiębiorstwach unikały ostatecznego rozwiązania.

Zostawiono możliwość podejmowania decyzji bądź samorządowi bądź organowi założycielskiemu (a więc administracji państwowej). Dopiero w przyszłości rząd w porozumieniu ze związkami zawodowymi ustalić miał listę przedsiębiorstw, w których będzie stosowane drugie rozwiązanie” [1]. Przyjęty na zakończenie I Krajowego Zjazdu Delegatów w gdańskiej Hali “Olivia” 7 października 1981 r. program “Samorządnej Rzeczypospolitej” zakładał, że gospodarzem zakładów pracy stanie się samorząd pracowniczy. Przewidywał też powołanie obok Sejmu drugiej izby parlamentu: samorządowej lub “społeczno-gospodarczej”.

Jerzy Holzer ujmował to w ciekawy sposób: “Dla perspektywicznych planów Solidarności największe znaczenie miały koncepcje “samorządnej Rzeczypospolitej”. Wykraczały one daleko poza reguły “realnego socjalizmu” ale odmienne były też od reguł zachodnich systemów kapitalistycznych” [2]. Nad wypracowaniem związkowych koncepcji pracowali wtedy prospołeczni ekonomiści jak Tadeusz Kowalik, Stefan Kurowski czy Ryszard Bugaj. Kres marzeniom położyło wprowadzenie przez komunistów stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. zaś odrodzona po ośmiu latach Solidarność przystała już na stopniową likwidację stanowiących wcześniej jej społeczną bazę wielkich fabryk, co kwestię zarządzania nimi uczyniło bezprzedmiotową.   

Obecna dramatyczna sytuacja wskazuje na potrzebę powrotu – choć już nie w zarządzaniu zakładami pracy – do koncepcji samorządowej, zarzuconej za sprawą egoizmu polityków w tym “wysferzenia się” samych związkowców, gdy tylko poczuli się panami nowej Polski. Wspólnota myślenia i działania zanikła w skali instytucji publicznych, swoją przedsiębiorczość ludzie objawiali przeważnie w sektorze prywatnym. Przeważyła praktyka pozostawienia życia publicznego zawodowym politykom, co wzmogło pewność siebie tych ostatnich. Z fatalnym skutkiem. 

W obliczu oczywistego kryzysu państwa, objawiającego się jego niezdolnością do realizowania konstytucyjnie gwarantowanej troski o zdrowie obywateli (przekładanie zabiegów planowanych, niedobory towarzyszące akcji szczepień i pospolite nadużycia towarzyszące walce z pandemią od afery respiratorowej po celebryckie zabezpieczanie się poza kolejnością) ale też braku respektowania innej, równie ważnej i także zapisanej w ustawie zasadniczej zasady wolności gospodarowania – liderzy lokalni oraz pomysłodawcy odrodzenia samorządu gospodarczego stają się coraz częstszymi gośćmi w parlamencie i rozmówcami polityków, przede wszystkim przedstawicieli opozycji.

 Rada cenna, ale… wszystkiemu nie zaradzi

Wspólnota Przyszłości w gmachu Senatu w środę 10 marca zainaugurowała działalność, na czele jej rady stanął prof. Jerzy Stępień, jeden z głównych twórców obu reform samorządu terytorialnego z lat 90. Inicjatorem wspólnoty jest wicemarszałek Sejmu z PSL Piotr Zgorzelski, rolę gospodarza spotkania wziął na siebie marszałek Senatu z Koalicji Obywatelskiej Tomasz Grodzki.

Ludowcy, zarówno Zgorzelski jak prezes Władysław Kosiniak-Kamysz wskazywali na potrzebę współdziałania polityków nie tylko z gospodarzami Małych Ojczyzn ale również powszechnym samorządem gospodarczym, który się odradza. Opowiedzieli się za przekształceniem Senatu w izbę samorządową, co łączyć się powinno z powrotem do zgody na łączenie mandatu senatorskiego z samorządowym, jak przed wojną, kiedy to w izbie refleksji zasiadali również prezydenci polskich miast. 

Samorządowcy mówili przede wszystkim o konkretach, zwłaszcza groźbie odebrania im szpitali przez władzę, która wszystkim chce zarządzać z centrali.

Odpowiedzią, w opinii uczestników spotkania, powinno być w przyszłości utrwalenie zmian poprzez przeprowadzenie trzeciego etapu reformy samorządowej (na poziomie gmin dokonanej w 1990 r. zaś powiatów i województw w 1998 r.) – poprzez utworzenie najbliższego mieszkańcom szczebla samorządowego drogą rozszerzenia uprawnień rad osiedli i rad sołeckich. O tym również najwięcej mówili ludowcy, ale nikt nie oponował.  
Adam Porawski ze Związku Miast Polskich powiadomił, że zrzeszeni w nim samorządowcy już w grudniu ub. r. wystąpili do Komisji Europejskiej w sprawie naruszania przez władzę centralną w trakcie podziału środków z Unii Europejskiej zawartej w Traktacie Rzymskim zasady równości i przejrzystości. Wiele razy alarmowano, że pieniądze płyną głównie do samorządów zdominowanych przez PiS.
– Udział obywateli oznacza większą aktywność – podkreślał Porawski. 


Powszechnie akcentowano, że samorząd różnych szczebli, terytorialny i branżowy, budujewspólnotę, bez której zwykłemu człowiekowi pozostaną jak w czasach PRL tylko dwa układy odniesienia: rodzina i naród. I nic pośrodku, pomiędzy nimi. 
Lider lokalny to ktoś, kto bierze odpowiedzialność za wspólnotę – zdefiniował Adam Porawski: – A menedżera do wykonywania szczegółowych zadań zawsze może sobie zatrudnić.

Od dawna już w jednej sali parlamentu – naprawdę nie tylko z powodu ograniczeń związanych z pandemią – nie zgromadziło się tak liczne grono politycznych luminarzy, wyraźnie zabiegających o względy zaproszonych samorządowców. Tylko z KO przyszli zarówno szef partii Borys Budka jak klubu Cezary Tomczyk, wspomniany już Grodzki, również była kandydatka na prezydenta Małgorzata Kidawa-Błońska i dawny bohater opozycji wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Z Polskiego Stronnictwa Ludowego byli Zgorzelski i prezes Kosiniak-Kamysz, z Lewicy wicemarszałek Senatu Gabriela Morawska-Stanecka, nawet z mającej szczątkową tylko załogę w parlamencie, bo powstałej już po wyborach Polski 2050 Szymona Hołowni pofatygowała się Joanna Mucha, która do Sejmu tej kadencji dostała się jeszcze w barwach KO. Lista obecności zwykle nuży, ale tym razem odzwierciedla powagę, z jaką temat traktują opozycyjni politycy. Nie oznacza to jednak ich bezinteresowności: wobec krachu rozmaitych opozycyjnych koncepcji (“ulica i zagranica” Grzegorza Schetyny) i w obliczu chwiejących się wprawdzie, bo balansujących na krawędzi większości w Sejmie ale wciąż trwałych od pięciu i pół roku rządów PiS – politycy niechętni obecnej centralistycznej władzy popatrują na falę, na której z przyjemnością zwodowaliby własny okręt, żeby nim popłynąć po zwycięstwo.

Pierwsze od dziesięciu lat, jeśli nie liczyć pyrrusowego, jakim okazało się uzyskanie przez demokratycznych polityków większości w Senacie jesienią 2019 r, co bardziej niż ich mądrości przypisać można efektowi euforii po uzyskaniu, w czwartek tuż przed wyborami, literackiej Nagrody Nobla przez Olgę Tokarczuk, której wolnościowe przekonania nie stanowiły tajemnicy dla głosujących w tamtą niedzielę Polaków. Przeciąganie procedury wyboru Rzecznika Praw Obywatelskich pokazuje jednak jak PiS potrafi tę jedyną porażkę zneutralizować.

Złośliwości wobec polityków można pewnie mnożyć, jednak rozbieżność ich interesów oraz celów i możliwości samorządu tak terytorialnego jak gospodarczego, gdy ten drugi powstanie i okrzepnie – pozostaje oczywista. Chociaż trudno mieć – przynajmniej do tych z opozycji – pretensje, gdy samorząd terytorialny i rodzącą się reprezentację przedsiębiorców komplementują i deklarują chęć współpracy.

 Ważkim elementem środowego spotkania w Senacie okazało się przytoczenie przez obecnego tam Rzecznika Praw Obywatelskich prof. Adama Bodnara wyników sondaży: samorząd w Polsce cieszy się zaufaniem 74 proc obywateli, co lokuje go w czołówce tego rankingu pomiędzy… PCK a Unią Europejską. Rzecznik nazwał samorządy ostoją praworządności, czego w ubiegłym roku dowiodły, sprzeciwiając się zamiarom władzy centralnej przeprowadzenia w szczycie pandemii wyborów “kopertowych” za pośrednictwem poczty. Za ich sprawą głosowanie odbyło się w późniejszym terminie, w formie zarówno bezpośredniej jak korespondencyjnej do wyboru.  

Racja stanu i mądrość kadencji

Jednak samorządy zrealizują swój cel reprezentowania polskich interesów nie tylko w regionach i branżach ale w skali znękanego pandemią społeczeństwa tylko wówczas, gdy nie dadzą się zdominować politykom. Tym ostatnim z racji ich zawodu chodzi o pospieszne zmontowanie skutecznych wehikułów wyborczych, co istotne w sytuacji, gdy terminu głosowania nie znamy, bo PiS może uciec od spadku popularności spowodowanego nieudolnością wobec pandemii i aferami w wybory przed terminem, za którymi głoszącej konieczność zakończenia rządów Jarosława Kaczyńskiego Koalicji Obywatelskiej pozostanie tylko zagłosować.

Dlatego gdy myślenie w kategoriach niepewnego końca obecnej kadencji i równie nieodgadnionej następnej cechuje polityków z parlamentu, rolą twórców samorządu pozostaje kierowanie się racją stanu, bo zwykle inwestycje regionalne czy gminne ale też projekty przedsiębiorców nie dają się zamknąć w ramach kalendarza politycznego. Wiele z nich mierzyć trzeba w kategoriach pokolenia nie kadencji. Żaden rozwój nie dokonuje się z dnia na dzień. Upadkowi komunizmu w Polsce a wcześniej karnawałowi pierwszej, masowej Solidarności towarzyszyła bezprzykładna zapaść ekonomiczna. Pierwszy wzrost gospodarczy osiągnął dopiero w kwietniu 1992 r. premier Jan Olszewski, którego ministrem pracy był Jerzy Kropiwnicki, finansów Andrzej Olechowski a doradcą gospodarczym Dariusz Grabowski.

Odbudowa kraju po pandemii wymagać będzie podjęcia wyzwań podobnych, jakie towarzyszyły sytuacji ustrojowej zmiany. W tym względzie nie kończąca się a nawet nie mająca celu wieczna transformacja pozostaje fatalnym wzorcem, bo po wygaśnięciu zagrożenia epidemiologicznego Polaków nie zadowolą z pewnością ogólniki o dobroczynnych środkach pomocowych pozyskanych przez władzę, których dziś muszą wysłuchiwać. W czasach gdy o losie kraju decydowała topografia wpływów rywalizujących frakcji w PZPR mówiono o mądrości etapu, dziś światem polityki wydaje się rządzić… mądrość kadencji. Widać nie tak wielka, skoro liczni aktorzy życia publicznego nie wiedzą nawet, kiedy się ona zakończy.

W trakcie senackiej debaty – a jak już była o tym mowa stanowi ona tylko wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o wzmożone kontakty polityków ze środowiskami samorządowymi i gospodarczymi – padło wiele ważkich słów i obserwacji. Wyciągnięcie z nich wniosków należy już jednak do praktyków samorządu. Zarówno lokalnego i regionalnego, jak tego, który odrodzony mógłby reprezentować ogół najbardziej aktywnych, bo tworzących miejsca pracy i produkt krajowy brutto Polaków, utrzymujących w dodatku nie tylko parlament przy Wiejskiej ale wszystkie struktury władzy, a także – bez pytania o zdanie – całą jej kosztowną inżynierię społeczną od świadczenia 500 plus począwszy, które nie spełniło swojego głównego oficjalnego celu, jaki stanowić miała poprawa wskaźników demografii w Polsce, za to napędziło rekordowych zysków zagranicznym właścicielom supermarketów oraz sprzedawcom używanych samochodów zwykle tuż za niemiecką granicą.   

Czas gadania i czas działania

Podczas dyskusji zorganizowanej przez Region Mazowsze NSZZ “Solidarność” wkrótce po zmianie ustrojowej jego jedyny doradca żyjący z własnej działalności gospodarczej Dariusz Grabowski skrytykował wobec mocno zszokowanej publiczności na Politechnice Warszawskiej, gdzie debata się odbywała, Jacka Kuronia za rozdawanie bezrobotnym zupy zamiast stwarzania im szansy, żeby sami na nią zarobili.

Nieco wcześniej bo niedługo przed 4 czerwca 1989 r. w nabitej ludźmi auli Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego dwudziestolatek z wydziału historii Manuel Ferreras-Tascon zgorszył zebranych jeszcze bardziej, gdy tego samemu Kuroniowi zadał pytanie z sali, dlaczego totalitarny Komitet Obywatelski zgłasza kandydatów w demokratycznych wyborach. Student z KPN wiedział, o co pyta, zważywszy, że komitetu przy Lechu Wałęsie nikt nie wybierał, źródłem mandatu jego członków nie było społeczne zaufanie lecz nominacja podpisana przez przewodniczącego.

W obu wypadkach widzimy dziś, kto miał wówczas rację. Teraz Grabowski skupia przedsiębiorców wokół idei odrodzenia zniszczonego po wojnie powszechnego samorządu gospodarczego, zaś Ferrerasa spotykam wielokrotnie w gronie dawnych członków KPN, omawiających sprawy ważniejsze niż te, jakimi żyją kombatanccy luminarze, dla których dyskursu fatalnym przykładem pozostają niedawne rozważania, kto, kogo i z jakich powodów nie wpuścił na pogrzeb Jana Lityńskiego, paradoksalnie usuwające w cień nawet wspomnienia o niezwykłej postaci tego wolnego od uprzedzeń i ofiarnego członka dawnego Komitetu Obrony Robotników a potem reprezentanta rzadkiej wśród aktywnych polityków po 1989 r. wrażliwości społecznej.                

Samorządowcy lokalni oraz animatorzy odrodzenia reprezentacji polskich przedsiębiorców pozostają naturalnymi partnerami i sojusznikami. Na politykach zawiedli się jedni i drudzy, przynajmniej na tych z głównego nurtu. Nie oczekują gromkich deklaracji, chociaż ewentualne działania ich wspierające przyjmą z pewnością ze zrozumieniem, zwłaszcza, jeśli nie będą prowadzone pod zużytymi już i źle kojarzącymi się opinii publicznej szyldami. Czas gadania jednak się kończy. Zagrożenia dla polskiej przedsiębiorczości, jakie niosą ze sobą straty, wynikające z pandemii i rozpasanie biurokracji, często zwielokrotnione pretekstem walki z COVID-19 sprawiają, że dłużej czekać się już nie da. Slogany zostaną na Wiejskiej, w walce o utrzymanie miejsc pracy liczą się konkrety.

Z licznych haseł z czasów początku zmian ustrojowych nie zużyło się z pewnością jedno: branie swojego losu we własne ręce. Tyle, że w świetle późniejszych doświadczeń i obecnych zagrożeń warto je skutecznie połączyć z koncepcją dobra wspólnego, którą już Arystoteles definiował uprawianie polityki, racją stanu, którą zawsze mieli na uwadze najwybitniejsi w historii rodacy oraz dbałością o innych, o której z fatalnym dla wszystkich skutkiem zapomnieli zwycięzcy z 1989 r. 

[1] Jerzy Holzer. “Solidarność” 1980-1981. Geneza i historia. Wyd. Rytm, warszawa 1986, s. 274-275
[2] Holzer, “Solidarność”… op. cit, s. 292

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here