Polska – Francja 1:1; to wynik, którego nie mamy powodu się wstydzić
Warto zapamiętać wszystko, co zdarzyło się w meczu z wicemistrzami świata Francuzami, bo nie wiemy przecież, kiedy ponownie zagramy na wielkim piłkarskim turnieju. Nawet powiększenie Mundialu z 32 do 48 drużyn nie gwarantuje naszej tam obecności. A na trwające wciąż choć dla nas zakończone Euro dostaliśmy się bocznymi drzwiami czy jeśli ktoś woli w trybie last minute jako ostatni jego uczestnik po rzutach karnych w barażowym meczu z Walią.
Chociaż graliśmy po dwóch porażkach i z bez porównania wyżej notowanym rywalem, już w 6 minucie Piotr Zieliński oddał pierwszy celny strzał. W 13 minucie o udany rajd pokusił się Sebastian Szymański. Robert Lewandowski, nieobecny za sprawą kontuzji w pierwszym spotkaniu z Holandią, a w drugim z Austrią na boisku dopiero od 60 minuty – z Francuzami w 33 minucie doszedł do strzału głową, z którego bramka wprawdzie paść nie mogła, ale przynajmniej ta sytuacja okazała się pierwszą choć nie ostatnią wartą zapamiętania z jego udziału w turnieju. Bo przez pół godziny gry z Austrią dał się poznać jedynie z otrzymania żółtej kartki. Zastępujący od pierwszej minuty Wojciecha Szczęsnego w meczu z Francją Łukasz Skorupski bronił pewnie i robił co mógł.
Francuzi zagrali w składzie najsilniejszym, z Kylianem Mbappe w masce osłaniającej złamany nos i z Ousmanem Dembelem.
Bezmyślny faul Jakuba Kiwiora właśnie na Dembelem dał w 56 minucie Francuzom rzut karny, za sprawą którego otworzyli wynik. Egzekutorem – to właściwe słowo – okazał się Mbappe, a Skorupski nie nawiązał do tradycji Szczęsnego, który na katarskim mundialu obronił jedenastkę wykonywaną przez samego Lionela Messiego. Chociaż wcześniej, tuż po wznowieniu gry, bo w 48 min. meczu z Francją dotychczas drugi bramkarz reprezentacji popisał się znakomitą interwencją.
Z Francją zagraliśmy na pewno nie gorszy mecz niż pierwszy z Holandią i – co oczywiste – lepszy niż drugi z toporną Austrią. Żadną wielką drużyną, chociaż wygrała grupę.
Wartością samą w sobie pozostaje, że gramy z najlepszymi. Ostatni wielki turniej w którym nas zabrakło w gronie finalistów to Mundial 2014 r. Później już lepiej czy gorzej, ale zawsze byliśmy obecni.
Wiemy jakie ma to znaczenie. Czarny okres polskiej piłki trwał szesnaście lat, kiedy to od Mundialu w Meksyku w 1986 r. do mistrzostw w Korei i Japonii w 2002 r. ani razu wśród najlepszych się nie znaleźliśmy. Dlatego tak wielką wagę ma teraz to, czy pozostawiony na stanowisku selekcjonera Michał Probierz wprowadzi drużynę na amerykański Mundial za dwa lata. Pozostaje nadzieja, że działacze nie będą już eksperymentować z wynajmowaniem zagranicznych trenerów a media sportowe wybrzydzać jak po turnieju w Katarze, gdzie chociaż znaleźliśmy się w szesnastce najsilniejszych, narzekano na styl gry. Później nie tylko stylu ale i wyniku zabrakło.
Nie brakowało za to dramaturgii. Jak na dwanaście minut przed zakończeniem regulaminowego czasu gry z Francją, kiedy to Robert Lewandowski wykorzystał powtarzany, zupełnie jak na katarskim Mundialu, rzut karny. Remisowy rezultat z wicemistrzami świata nieco komplikuje jednoznaczną ocenę naszego udziału w niemieckim Euro. I rodzi nadzieję na przyszłość.