Niewiele ponad pół wieku temu oficerowie komunistycznej służby bezpieczeństwa z całą powagą raportowali, że Karol Wojtyła, wtedy już kardynał i arcybiskup krakowski, nie ma talentu przywódcy ani nawet umiejętności organizacyjnych. Powiedzieć, że przebieg późniejszych wydarzeń ich opinii nie potwierdził – to łagodny eufemizm.
Elaborat, napisany przez esbeków w 1967 r, który niezawodnie trafił wtedy na biurko ówczesnego ministra spraw wewnętrznych gen. Mieczysława Moczara, odnaleziony po latach przez Tada Szulca i cytowany przez biografów Jana Pawła II: demaskatora amerykańskiej afery Watergate Carla Bernsteina oraz watykanistę Marco Politiego (“Jego Świątobliwość…”) zawiera też wiele ocen zapewne dla władzy bardziej przydatnych niż przytoczona na wstępie. Oficerowie tajnej służby PRL przyznają bowiem w sporządzonej przez siebie charakterystyce Wojtyły: “Nie ulega wątpliwości, że niewielu jest tej klasy intelektualistów w polskim episkopacie. W przeciwieństwie do Wyszyńskiego umiejętnie łączy tradycję ludowej wiary z intelektualnym katolicyzmem. Szanuje i jedno i drugie” [1]. Trudno się z tą oceną także po upływie 56 lat nie zgodzić, nawet jeśli pochodzi ona z jaskini zła.
Za to inne elementy portretu krakowskiego kardynała wystukanego na resortowej maszynie do pisania zapewne enerdowskiej produkcji wzbudzają po latach politowanie. Esbecy piszą dalej o Wojtyle: “Nie ulega wątpliwości, że polityka nie jest jego namiętnością. Jest zbyt intelektualny… W porównaniu z Wyszyńskim nie ma wybitniejszych umiejętności organizacyjnych i talentu przywódcy” [2].
Tego, że bohater analizy w jedenaście lat później obejmie Stolicę Piotrową jako pierwszy od ponad 400 lat Ojciec Święty nie wywodzący się z Włoch i wyśniony przez Juliusza Słowackiego papież słowiański – zapewne nie dało się wówczas przewidzieć. Istniały jednak poważne przesłanki, żeby zdolności a tym bardziej zainteresowań politycznych Karola Wojtyły w wątpliwość nie podawać.
Opublikowany dwa lata wcześniej słynny list biskupów polskich do niemieckich, z historycznymi słowami “Przebaczamy i prosimy o wybaczenie”, które tak mocno zbulwersowały władzę, że wysyłała demonstrantów z kontrolowanych przez resorty siłowe organizacji pod siedzibę prymasa Stefana Wyszyńskiego – interpretowany jest przez znawców historii Kościoła polskiego jako dzieło Karola Wojtyły. Już w trzy lata po sporządzeniu przez bezpiekę omawianego raportu okazało się, że list biskupów utorował drogę do uznania przez ówczesną Niemiecką Republikę Federalną sprawiedliwych powojennych polskich granic zachodnich i północnych na Odrze, Nysie Łużyckiej i Bałtyku.
W trakcie wieńczącej udział polskich biskupów w pracach Soboru Watykańskiego Drugiego audiencji prymas Wyszyński ciężko naraził się papieżowi Pawłowi VI, gdy wskazał, że wdrażanie nauk i decyzji Vaticanum Secundum przez polski Kościół będzie musiało odbywać się z uwzględnieniem jego specyficznych warunków działania. Paweł VI potraktował to jako ciężki afront i wyraz niesubordynacji. Za to Wojtyła rychło stał się kardynałem z Polski, na którego stawia Stolica Apostolska. Jeszcze w trakcie prac soborowych uformowała się specyficzna koalicja, m.in. z udziałem niemieckich kardynałów, która po latach doprowadziła do wyboru na Piotrową Stolicę pierwszego w historii Polaka. W pracach Vaticanum Secundum jej uczestnicy zgadzali się co do potrzeby unowocześnienia Kościoła oraz podejmowania przez jego pasterzy wyzwań współczesnego świata ale skutecznie sprzeciwili się włączeniu do dokumentów soborowych argumentacji o potrzebie dialogu z marksizmem-leninizmem, słusznie uznając, że tam, gdzie ideologia ta rządzi, administracyjnie zakazuje podobnej rozmowy z katolikami właśnie.
Wszystko to działo się jeszcze przed publikacją esbeckiego raportu o Wojtyle.
Po co wracać do elaboratu z odległych jednak czasów? Jakość produkowanych przez resort materiałów okazuje się istotna dla oceny korzystania z esbeckich źródeł na użytek obecnych ataków na Karola Wojtyłę za rzekome tolerowanie pedofilii wśród podległych mu księży diecezjalnych – co w oczywisty sposób czyni zarówno stacja TVN jak inni oskarżyciele Jana Pawła II.
Pamiętacie Państwo z pewnością cykl “Prawda czasu, prawda ekranu” w latach 70. w telewizji prezentujący filmy radzieckie zaraz po Dzienniku: a nigdy nie były to dzieła krytycznych wobec ustroju twórców jak Andriej Tarkowski, zwykle raczej produkcyjniaki i patetyczne kino wojenne.
Skoro prawda esbeckich teczek staje się współczesną prawdą ekranu – warto zawsze przypomnieć, ile warta była ta pierwsza.
[1] Carl Bernstein, Marco Politi. Jego Świątobliwość… Amber, Warszawa 1997, s. 95
[2] ibidem