Prawda więcej niż więzienna

0
470

“Punkt odniesienia” Jana Sznajdera stanowi nie tylko kolejne niezwykłe świadectwo stalinowskich a ściślej bierutowskich represji, ale też odpowiada na pytanie, jak to się stało, że wobec pragnienia wolności okazały się nieskuteczne.

Świadczy o tym dobitnie los autora tych opowiadań, z pięcioletnim więziennym stażem we Wronkach, Rawiczu i Potulicach. O witalnej sile dziewięćdziesięcioletniego twórcy, pisarza i artysty- malarza świadczy fakt, że latem tego roku jego prace w ramach akcji promocji sztuki ozdobiły przystanki miejskich autobusów w rodzinnym Koninie. Nie powinno to szokować, zważywszy, że Joe Biden, co niedawno obchodził 81. urodziny, nie tylko okazuje się najlepszym prezydentem Stanów Zjednoczonych od czasów Billa Clintona, który wpuścił nas do Sojuszu Atlantyckiego, ale ma wszelkie dane zostać nim również na kolejne cztery lata. Jeśli zaś do sfery kultury się ograniczyć, to wystarczy przypomnieć, jak u schyłku PRL Igor Newerly dwie najlepsze swoje powieści ogłosił już po osiemdziesiątych urodzinach: symetrycznie zresztą w obu obiegach, w oficjalnym “Wzgórze błękitnego snu” o zesłańcach syberyjskich z carskich czasów, zaś w niezależnym “Zostało z uczty bogów” o antykomunistycznej młodzieży w bolszewickiej Rosji.

Mróz od Wschodu i odwilż

Druga z nich stanowi także naturalny punkt odniesienia dla… “Punktu odniesienia” Sznajdera, bo zbuntowany komsomolec Newerly podobnie jak jego bohater za organizowanie nielegalnego kółka socjaldemokratycznego trafił do transportu na Sołowki, skąd uciekł i trafił do Polski, natomiast sam Sznajder – wobec komunizmu nigdy nie mający złudzeń – za udział w Konspiracyjnym Wojsku Polskim powędrował w 1950 r. do więzienia z dwunastoletnim wyrokiem sam mając lat zaledwie siedemnaście.  Odsiedział z tego nieco mniej niż połowę, bo po mrozie ze Wschodu przyszła odwilż.  

Dar długiego życia i niezmiennie twórczej aktywności Sznajder spłaca z nawiązką. Chociaż jego rola jest więcej niż tylko statusem świadka historii. Wnioski z tej ostatniej wyciąga całkiem niebanalne. Pouczają, jak nie stać się jej niewolnikiem. 

Nie ma, jak się wydaje uniwersalnej recepty. Człowiekowi pozwalają przetrwać i zachować godność jego własne pasje i umiejętności. Jak w odpowiadaniu “Tabliczka mnożenia”, gdy bohater, nie mogąc zasnąć w smrodliwej więziennej celi, mnoży w pamięci kolejne wielocyfrowe liczby a sprawność tych działań utwierdza go w przekonaniu, iż pozostaje przy zdrowych zmysłach.

Wacławowi Felczakowi, organizatorowi podziemnej siatki przerzutowej państwa podziemnego, którego podwładnym był m.in. legendarny kurier tatrzański i wicemistrz świata w skokach narciarskich Stanisław Marusarz (także pierwowzór bohatera cenionej przez kolejne już pokolenie nastolatków “Trzeciej granicy” Adama Bahdaja) współwięzień w Rawiczu opowiadał, że dopóki w więziennym karcerze nie słyszy się bicia dzwonów – stanowi to znak, że wciąż wszystko jest w porządku.   

Nie trzyma się autor sztywnych wymogów realizmu, na czym narracja raczej zyskuje, jak w opowiadaniu, w którym bohater w więziennym karcerze spotyka młodą dziewczynę i nawzajem ogrzewają się ciepłem własnych ciał, wychłodzonych wprawdzie, ale cieplejszych jednak jak mróz od Wschodu wokół. Wprawdzie niełatwo uwierzyć, że w bierutowskim więzieniu karcery były koedukacyjne, ale jeśli się zna bałagan, panujący w ustroju, który je wykorzystywał – można sobie wyobrazić, że kończąca pracę zmiana klawiszy nie powiadomiła zmienników, kogo w betonowej celi umieściła. Nie to okazuje się zresztą najważniejsze. Może to po prostu senne marzenie więźnia.

Bohaterowie, a nie nawóz historii

Zapada raczej w pamięć opowieść o chłopie z Kresów, zmobilizowanym do armii Berlinga a potem na jej szlaku bojowym ciężko rannym w głowę. Zamiast dostać za to order, ten bohater wojenny trafia za kraty za propagandę szeptaną. Towarzysze niedoli pod celą naigrawają się z niego, że jak to miał szeptać, skoro mówi głośno, wprost “buczy”. Kiedy jednak on z kolei powie to funkcjonariuszom, zostanie tylko ciężko pobity. Logika nie rządzi bowiem w tym najlepszym z ustrojów, a w więzieniu objawia się ona jak w pigułce.

Tytułowy bohater opowiadania “Władek” ma za sobą ciężkie śledztwo i wiele lat odsiadki. Aż dzieje się nagle to, co Zbigniew Hołdys w “Autobiografii” Perfektu oddał niezapomnianymi słowami: “Wiatr odnowy wiał, darowano reszty kar”. Zwolniony przed terminem z odbywania kary bohater idzie na dworzec. Ale zamiast stamtąd pojechać do domu – rzuca się pod pociąg. Ilustruje to trochę znane porzekadło Władimira Bukowskiego, że wyjście z więzienia nie oznacza jeszcze wolności.

Nie każde z opowiadań rozgrywa się zresztą za kratami. W jednym z nich dziewczyna więźnia uczestniczy w wigilijnej kolacji z jego rodziną. Tak krótko byli ze sobą. A listy nadchodzą rzadko. Na nadzieję jeszcze za wcześnie.

Źródłem tej ostatniej okazują się charaktery i osobowości, oryginalność i niepowtarzalność – wszystko, co zaprzecza tendencji do ujednolicenia świata. Każdy niemal szuka własnej niszy, niejeden ją znajduje. Wszyscy pozostajemy różni – zdaje się przekonywać narrator tych opowiadań.

Kryminalni uważają wprawdzie politycznych za frajerów, ale nie czynią im wstrętów. Nawet Niemcy okażą się odmienni: dawny komendant policji Kripo z arystokratycznym “von” przed nazwiskiem otwarcie objawia pogardę wobec tępego esesmana, a nawet zaręcza w rozmowach z Polakami, że żadnego z nich by nie pozwolił uderzyć w swojej obecności, przez co sam zresztą mało co nie zostaje pobity przez współwięźniów jako kłamca, skoro chłopaki z konspiracji mają z jego rodakami zupełnie odmienne doświadczenia.

Społeczność za kratami rządzi się wedle własnego niepisanego kodeksu, ale nie są to na pewno reguły komunistycznego świata, jakie chcą narzucić dyrektorzy więzień. Przesłanie Sznajdera okazuje się więc przeciwne opowiadaniom oświęcimskim Tadeusza Borowskiego, gdzie rządzi człowiek “zlagrowany”, czyli uznający obozowe zasady za własne, a dla siebie zostawiający tylko margines walki o przeżycie czy nawet względną wygodę. Bohaterowie “Punktu odniesienia” zachowują reguły własne, te więzienie przyjmując wyłącznie wówczas, kiedy to nieodzowne, żeby przeżyć.

Jeden z bohaterów wpada w panikę, że zapomniał własnego nazwiska. Chociaż brzmi ono Kowalski, więc trudne nie jest. Wypuszczony zostaje na październikowej fali z obowiązkiem meldowania się na milicji. Idzie więc tam i służbiście jak przed klawiszem pod celą składa raport znudzonemu już milicjantowi. Całkiem jak ten niedźwiedź z poradzieckiego ogrodu zoologicznego, który gdy otrzymał po upadku komunizmu od sponsorów nową klatkę, dalej drobił kroki po staremu: dwa naprzód, potem dwa w tył. I tak przez cały dzień. Na tyle pozwalały przecież stare kraty…        

Jan Sznajder. Punkt odniesienia. Wyd. Setidava, Konin 2022   

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here