Jeszcze niedawno odpowiedź na zawarte w tytule pytanie pozostawała prosta: na czele rankingów zaufania i szans w najbliższych wyborach. To wciąż prawda, ale sytuacja znacznie się skomplikowała. Nagle okazało się, żę Andrzej Duda ma więcej przeciwników niż zwolenników.
Spadek popularności prezydenta może zapowiadać tąpniecie podobne, jakie miało miejsce w kampanii Bronisława Komorowskiego, którego właśnie Duda przed pięciu laty pokonał, chociaż głowę państwa przedwcześnie ogłaszano zwycięzcą w pierwszej turze. Adam Michnik żartował, że lokator Pałacu Namiestnikowskiego musiałby po pijanemu przejechać na pasach zakonnicę w ciąży, żeby przegrać [1].
Wygląda na to, że Polacy zaczynają mieć dosyć polityka, który coraz bardziej przypomina Adriana z popularnego serialu, wyczekującego w przedpokoju u prezesa. A prawdziwa kampania jeszcze się nie zaczęła: swoich pretendentów przedstawiły tylko największe partie. Nie znamy jeszcze kandydatów obywatelskich, którzy mogą zmienić obraz tej rywalizacji.
Każde wybory prezydenckie w Polsce oznaczały niespodziankę, również w tym znaczeniu, które znamy z sagi o Wiedźminie. Pięć lat temu beneficjentami tego efektu zostali: Duda – wystawiony początkowo po to, żeby oszczędzić Jarosławowi Kaczyńskiemu osobistej porażki – oraz rockman Paweł Kukiz, który zgarnął pulę przeznaczoną dla niezależnego kandydata obywatelskiego. Dziś sam Duda zdaje się nie pamiętać, za czyją sprawą wprowadził się do Pałacu Namiestnikowskiego. Podobnie jak przed pięciu laty zapomniał o tym poddający się aroganckiemu triumfalizmowi swojego otoczenia Bronisław Komorowski, przekonujący nas, że na drugą turę wyborów… szkoda pieniędzy.

Wątek ukaranej pychy powtarza się w historii wyborów prezydenckich w Polsce. W pierwszym powszechnym głosowaniu na ten urząd w 1990 r. ulubieniec mediów Tadeusz Mazowiecki, którego poparcie jako niekomunistycznego premiera o kilkadziesiąt procent przewyższało najlepsze notowania Dudy, przegrał nie tylko legendą Solidarności Lechem Wałęsą, ale również z egzotycznym kandydatem Stanisławem Tymińskim, reemigrantem z Kanady. W 2000 r. wprawdzie również zgodnie z oczekiwaniami wygrał Aleksander Kwaśniewski, ale przewodniczącego rządzącej AWS Mariana Krzaklewskiego w podobny sposób jak Mazowieckiego Tymiński skarcił Andrzej Olechowski, który wystartował z poparciem „Tygodnika Powszechnego” i ogłosił się kandydatem obywatelskim, a o wskazanie ze strony Unii Wolności wcale nie zabiegał, bo uznawał je za pocałunek śmierci.
W tegorocznych wyborach pretendentów ogłosiły już największe partie. Kandydatów obywatelskich jeszcze nie znamy, z całym szacunkiem dla Szymona Hołowni nie da się go za takiego uznać, bo poparcie finansjery i liberalnych kręgów katolickich nie budują jeszcze ruchu społecznego.
O tym, kto rządzi decydują wybory parlamentarne, ale Polacy bardziej pasjonują się prezydenckimi: to przed nimi rozgorzała wojna na górze dawnych liderów obozu „Solidarności” w 1990 r, to za ich sprawą w pięć lat później odtworzył się podział na tenże obóz i postkomunistów, z odmiennym rozstrzygnięciem niż w czerwcu 1989 r, bo w 1995 r. Kwaśniewski pokonał Wałęsę nie dlatego, że Polacy nagle pokochali na powrót PRL, tylko z tego powodu, że historyczny przywódca Solidarności chciał podawać konkurentowi nogę w debacie telewizyjnej i skanalizował negatywne emocje milionów rodaków pokrzywdzonych przez plan Leszka Balcerowicza, nad którym parasol ochronny rozciągnęła zdziesiątkowana przez likwidację wielkich fabryk i redukcje w zakładach pracy Solidarność. W 2000 r. ten sam związek nie pomógł Krzaklewskiemu, a w ponurej posmoleńskiej kampanii 2010 r. Jarosławowi Kaczyńskiemu, bo Polacy woleli ich nowocześniejszych konkurentów. Dziś widać, że to Duda – pomimo młodego wieku – staje się anachronizmem jako notariusz Kaczyńskiego, nieobecny w ważnych dla Polaków konfliktach, a wobec ich codziennych trosk nie tyle obojętny, co próbujący je lekceważyć.
Inflacja przez rok osiągnęła najgorszy od 2012 r. wskaźnik 3,4 proc i to pomimo krytykowanego przez ekonomistów, w tym Dariusza Grabowskiego, sposobu liczenia koszyka dóbr podstawowych, korzystnego dla decydentów. Na drożyznę skarżą się również wyborcy Dudy, objeżdżającego kraj, bo zapowiedział, że przez pięć lat kadencji będzie w każdym polskim powiecie.
Miękka strategia Andrzeja Dudy
Andrzej Duda wzywa teraz do zasypywania rowów, w których kopaniu sam uczestniczył i demontażu zasieków, które pomagał wznosić. Dlatego wiarygodność prezydenckiego przekazu okazuje się nikła.
– Ja sobie zdaję z tego sprawę, że ceny rosną. Ale musicie mieć państwo świadomość, że jak rosną wynagrodzenia, to niestety rosną też i ceny. Dlaczego? Bo przedsiębiorcy podnoszą ceny dlatego, że im wzrastają koszty (..) To są niestety normalne mechanizmy gospodarcze. Nic nie zdołamy na to poradzić – usłyszeli niedawno od prezydenta w trakcie mityngu mieszkańcy Nowego Miasta Lubawskiego [2]. Gdy wraz z politykami słuchałem powtórki tej odpowiedzi w jednej ze stacji telewizyjnych akurat w bufecie senackim w trakcie prac nad ustawą kagańcową, śmiechem zareagowali nie tylko parlamentarzyści opozycyjni. Zresztą to charakterystyczne, że w PiS nie lubią Dudy. Wątpliwe jednak, by odporność głowy państwa na wiedzę ekonomiczną podobnie rozbawiła zwykłych Polaków, dla których problemem pozostaje wzrost cen cukru i wieprzowiny o 20 proc w ciągu roku, a więc kilka razy więcej od uśrednionego wskaźnika gusowskiego.
30 lat temu Balcerowicz przekonywał Polaków, że ich pensje nie mogą rosnąć. I wspomógł to popiwkiem. Teraz Duda wkłada im do głów, że muszą za wszystko płacić więcej. Pierwszego rodacy już ocenili, drugiego dopiero to czeka.
Prezydent ma wprawdzie ambicję znaleźć się w każdym polskim powiecie, ale pozostaje nieobecny tam, gdzie go naprawdę potrzebują. Do Izraela nie pojechał, bo na spotkaniu poświęconym ofiarom wojny nie potrafił zapewnić sobie prawa głosu, musiałby więc biernie wysłuchiwać wersji historii, podawanej przez przedstawiciela Rosji, który problemu ze zmieszczeniem się w agendzie nie miał. Wcześniej Duda na stojąco przy rozwalonym nonszalancko w fotelu Donaldzie Trumpie podpisywał w Waszyngtonie umowę z Amerykanami.
Największym sukcesem Dudy w dziedzinie obronności pozostaje pozbycie się z MON po długiej wojnie podjazdowej Antoniego Macierewicza i zastąpienie go mniej toksycznym bo układnym Mariuszem Błaszczakiem. Jednak w trakcie niedawnego zawirowania międzynarodowego, spowodowanego zabiciem irańskiego generała Sulejmianiego przez Amerykanów oraz zestrzeleniem ukraińskiego samolotu przez Irańczyków okazaliśmy się wyłącznie statystami, chociaż telewizja rządowa wmawia, że pozostajemy najlepszym sojusznikiem zarówno USA jak Ukrainy. Zaś z Iranem – do tego propaganda niepotrzebna – jak z innymi największymi państwami Trzeciego Świata utrzymywaliśmy dobre kontakty również w czasach PRL.
Pytanie gdzie jest prezydent najczęściej pojawia się jednak w kontekście polityki krajowej, gdzie jego rolą mogłoby stać się łagodzenie napięć, czego nawet nie próbuje, ukontentowany rolą notariusza Kaczyńskiego (Grzegorz Schetyna twierdzi wprost, że ordynansa). Starał się wcześniej, wetując w 2017 r. nowelizacje ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, o czym nie pamiętają już jednak ani jego zwolennicy ani przeciwnicy. Bo potem już własnego pióra nie oszczędzał. Chociaż i tak nie osiągnął tempa Wojciecha Jaruzelskiego, który w sylwestra 1989 r. potrzebował kilkunastu minut na lekturę i podpisanie dziesięciu ustaw, składających się na plan Balcerowicza.
Kierunek Zaleszczyki. Jak PiS zarządza kryzysem karmiąc własny egoizm.
Porażkami polityki zagranicznej, w tym dyplomatycznymi afrontami jakie spotkały Polskę w ostatnim czasie dałoby się w normalnych warunkach obdzielić kilka rządów.
Być może się to zmieni, skoro Tomasz Grodzki po powrocie z rozmowy w cztery oczy z Dudą w sprawie ustawy kagańcowej oznajmił, że prezydent zdecyduje w tej sprawie roztropnie – co wydaje się wskazywać na pewne porozumienie, bo atakowany bezpardonowo przez propagandę PiS marszałek Senatu nie ma powodu Dudzie schlebiać. Raczej usłyszał coś nowego i ważnego, zapowiadającego usamodzielnianie się rozmówcy.
Najwyższy czas, tym bardziej, że prezydencka bierność zaczyna doskwierać Polakom. Dokumentują to nawet sondaże, w których Duda wciąż nie ma konkurencji. Ale wyczyta z nich wiele niepokojących go zmiennych.
W styczniowym badaniu ośrodek IBRIS [3] po raz pierwszy policzył więcej darzących go nieufnością (44 proc) niż zaufaniem (42 proc), choć pod względem tego drugiego wyprzedza wszystkich innych, a kolejne lokaty zajmują premier Mateusz Morawiecki (40 proc – ale nieufnych tyle samo, więc mniej niż Duda) oraz konkurentka w wyborach prezydenckich Małgorzata Kidawa-Błońska z PO-Koalicji Obywatelskiej (po 35 proc zarówno ufających jak nieufnych), po niej Donald Tusk i Jarosław Kaczyński, a jeśli chodzi o konkurentów Dudy w wyborach prezydenckich – Władysław Kosiniak-Kamysz, który jako jedyny wśród czołówki polityków pochwalić się może większym zaufaniem (32 proc) niż nieufnością (27 proc). Za to zaufanie do Dudy zmalało o 5 proc, zaś nieufność o 6 proc wzrosła w porównaniu do poprzedniego pomiaru. To druzgocące.
Jeśli Duda stanie przed wyborem – być Adrianem lub zwycięzcą – trudno uwierzyć, że wybierze znów… Jarosława Kaczyńskiego. Zwłaszcza, że po powtórnym wygraniu wyborów znajdzie się wreszcie… poza zasięgiem własnej formacji. PiS nie przeprowadzi przecież impeachmentu, żeby go skarcić, jak niegdyś litewski establishment lotnika i przedsiębiorcę Rolandasa Paksasa.
W rankingu poparcia w wyborach prezydenckich Duda wciąż prowadzi (44 proc) przed Małgorzatą Kidawą-Błońską (23 proc) i Władysławem Kosiniak-Kamyszem (7 proc). Rezultat Kidawy okazuje się słabszy, niż osiąga PO w badaniu partyjnym. Duda i lider PSL mają wyniki lepsze niż partie, z których się wywodzą [4].
Jednak do prawdziwego wysiłku i pokazania, czy coś potrafi na urzędzie, który przez 5 lat sprawował biernie i bezwolnie – zmusić może formalnie bezpartyjnego pretendenta PiS wyłącznie jego obywatelski kontrkandydat, nie uczynią tego rywale z innych partii. Dlatego warto śledzić uważnie, kto się jeszcze do tych wyborów zgłasza.
Adrian albo niespodzianka – taki wydaje się realny na wiosnę wybór Polaków. Po latach, gdy decydowały podziały z historii czy stosunek do katastrofy lotniczej, rozstrzygać będziemy szukając człowieka na miarę godności pierwszego urzędu w kraju – bo przykrawanie urzędu prezydenckiego do formatu Andrzeja Dudy już kosztowało Polskę pięć straconych lat. Na więcej nie możemy sobie pozwolić wobec mnożących się zagrożeń i w sytuacji, gdy wskaźnik inflacji – nawet zmierzony za pomocą dobrotliwych metod GUS – przewyższa już ten, który określa roczny wzrost gospodarczy.
[1] Adam Michnik w programie Tomasz Lis przedstawia, TVP 2 z 15 stycznia 2015
[2] wypowiedź Andrzeja Dudy na spotkaniu z mieszkańcami Nowego Miasta Lubawskiego (woj. warmińsko-mazurskie) 11 grudnia 2019, cyt wg. Patrycja Krzymińska. Andrzej Duda o sytuacji ekonomicznej Radiozet.pl z 21 grudnia 2019, por. również Fakty TVN z 16 stycznia 2020, emisja 19,00
[3] sondaż IBRIS dla Onet z 10-11 stycznia 2020
[4] badanie IBRIS dla „Rzeczpospolitej” z 10-11 stycznia 2020