Na 150 rocznicę urodzin Wincentego Witosa
Wincenty Witos trzy razy obejmował tekę premiera Polski: w czasie na Warszawę maszerowały wojska bolszewickie, w momencie narastania konfliktów społecznych w trzy lata później i wreszcie w przeddzień przewrotu majowego, kiedy jego rząd siłą obalił Józef Piłsudski.
Za pierwszym razem wyglądało to tak, jak ujął po latach prof. Andrzej Paczkowski: “(..) na podtarnowskiej wsi rozegrała się scena (złośliwi twierdzili, że inspirowana) jak w antycznym dramacie: do pracującego na własnym polu polskiego Cincinnatusa zameldował się przybyły z Warszawy oficer. W kilka godzin po przyjeździe do stolicy śmiertelnie zagrożonego państwa Witos uzgodnił skład gabinetu i 24 lipca [1920 – przyp. ŁP] Naczelnik Państwa wystawił nominacje. Rząd poparły wszystkie kluby poselskie i zyskał on nazwę Rządu Obrony Narodowej (..)” [1]. Naczelnikiem tym pozostawał oczywiście Piłsudski. Zaś jeszcze przed wiktorią warszawską, bo 13 sierpnia 1920 r. w Poznaniu gdzie dominowały nastroje wobec głównego twórcy polskiej niepodległości krytyczne, premier Wincenty Witos oznajmił jasno: “Obozy i stronnictwa muszą istnieć, ale nie czas, aby stronnictwa myślały o swoich programach, zapominając o interesach Polski” [2]. Już po odwróceniu losów wojny zapewniał, przemawiając z balkonu w Tarnowie 23 sierpnia: “Rząd nie chce być despotyczny, jest i będzie rządem demokratycznym (..). Krew przelana w walkach z bolszewickim najazdem cementuje trwałość i jedność państwa. Przeżywamy chwile wielkie. Na czele rządu postawiono chłopa, przez co stwierdzono, że państwo opiera się na ludzie” [3]. Przy czym nie tylko wojna go interesowała, skoro jak podkreśla autorka biografii Małgorzata Olejniczak, Wincenty Witos “wyraźnie ożywiał się podczas rozmów o sytuacji na wsi, prowadzonych z chłopami (..). Wyczulony był na każde wspomnienie o krzywdach, stronniczości administracji, dworu czy plebanii. Swoją postawą wzbudzał szacunek” [4].
Chłopski syn, pierwszy piśmienny w rodzinie, został jeszcze w czasie zaborów posłem do parlamentu Austro-Węgier a później w wolnej już Polsce – więźniem politycznym w czasie sprawy brzeskiej. Nie dał się złamać Niemcom, którzy w 1939 r. próbowali go nakłonić do powołania kolaboracyjnego rządu ani komunistom mającym wobec niego podobne plany, gdy kończyła się II wojna światowa.
Pozostawał postacią wzniosłą i tragiczną, ale zarazem pamięć o nim znakomicie przetrwała w anegdocie. O tym choćby, jak samochód posła Witosa zepsuł się niedaleko rezydencji Radziwiłłów i gdy jeden z gospodarzy zapraszał na pokoje choćby tylko na czas naprawy, niechże pan premier uczyni nam ten zaszczyt, usłyszał nieodparte: – My do pałacu wejdziemy, jak księcia pana rozparcelujemy.
Nikt nie wie, kiedy się tego nauczył samorodny chłopski bohater – rodzice choć pracowici, pisać ani czytać nie umieli, a jemu na podtarnowskiej wsi książki i pisma pożyczał gajowy Jan Głowacki, na złość księdzu, bo lektury te uchodziły za bezbożne – ale cechował go nieodmiennie skuteczny instynkt polityczny. Jesienią 1918 stanął na czele zalążków polskiej władzy w Galicji, ale nie wszedł do rządu lubelskiego, chociaż w rozmowach o jego powołaniu przez Ignacego Daszyńskiego uczestniczył. Wyczuł z góry, że pierwszy premier rychło podporządkuje się powracającemu do Warszawy, uwolnionemu z magdeburskiej twierdzy Józefowi Piłsudskiemu, co rzeczywiście nastąpiło 11 listopada 1918 r.
Za to latem 1920 r. powołany na premiera kiedy bolszewickie hordy szły na Warszawę, schował do kasy ogniotrwałej rezygnację złożoną przez Józefa Piłsudskiego zamiast uczynić z niej polityczny użytek. Ojcami zwycięstwa stali się obaj: Piłsudski przeprowadził historyczny manewr znad Wieprza, zaś Witos, pierwszy w świecie chłopski premier, mobilizował pobratymców do obrony ojczyzny. Z chwilą jego nominacji skończyły się “dezercje do żniw” z którymi nie radziły sobie wojskowe sądy. Pochodzący ze wsi żołnierz wiedział, że walczy w obronie swojej rodziny, chaty i ziemi, polszczyzny w szkole i wiary w kościele a przede wszystkim swobodnego wyboru własnego sposobu na życie.
Self-made man z ziemi tarnowskiej
Wincenty Witos przeszedł na świat 21 stycznia 1874 r. w przysiółku Dwudniaki w gminie Wierzchosławice w powiecie tarnowskim, w ówczesnych Austro-Węgrzech, a konkretnie tej ich prowincji, której standard życia stał się tematem słynnej i pionierskiej pracy Stanisława Szczepanowskiego “Nędza Galicji w cyfrach.. [5]”. Rodzice mieli tylko dwie morgi ziemi, jedną krowę karmicielkę, którą Wincenty pasać zaczął w czwartym roku życia, synów zaś trzech. Do szkoły obrotny chłopak mógł uczęszczać tylko zimą, kiedy nie było nic do roboty w gospodarstwie. Zabrakło za to środków za kontynuowanie edukacji, bo z czego przyszłoby stancję opłacić… Cała rodzina Witosów wynajmowała się jednak chętnie do rozmaitych prac – Wincenty z ojcem cenieni byli jako drwale – i mozolnie poprawiała status materialny. Z czasem Wincenty został wójtem w Wierzchosławicach. Działał w Stronnictwie Ludowym. Do szkół nie było mu dane wyjechać, za to do parlamentu – już tak. Najpierw do krajowego Sejmu Galicyjskiego, potem do austriackiej Rady Państwa. Spytał wtedy chłopskiego lidera starszego pokolenia Jakuba Bojkę (jego potomkiem był późniejszy dowódca obrony Westerplatte mjr Henryk Sucharski) jak pisać interpelacje. Ale ten zamiast doradzić, rzucił w odpowiedzi, że skoro jest głupi, to po co na posła kandydował. Witos zapamiętał tę nauczkę. Pozostał samoukiem niezwykłego formatu. Wielu zastanawiało się, skąd tyle wie. Jednak nie wysferzył się, nie porzucił nawyków macierzystej grupy społecznej.
Chłopskie maniery zachował i ostentacyjnie okazywał. Słynne stało się jego chodzenie w wysokich butach. I nie korzystanie z rękawic nawet w najgłębsze mrozy. Gdy w Buczaczu pod Tarnopolem podejmowali go miejscowi ziemianie, oparł nogę w zimowym bucie na fotelu i rzucił im wyniosłe: – Słucham panów.
Dla milionów głosujących, czasem niedługo po powrocie z frontu – a o Polsce odrodzonej jeszcze długo po 1918 roku powiadano, że jest niczym Łaska Boża, bo bez granic – podobne reakcje stały się synonimem chłopskiej godności.
Dla kraju bezcenny w gorących dniach lata 1920, gorzej poradził sobie w późniejszych parlamentarnych układankach. Oba rządy “chjeno-piasta” jak wówczas mówiono od nazw formacji chrześcijańsko-narodowej oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego “Piast” okazały się politycznie niefortunne. Pierwszy upadł w 1923 r. po krwawych starciach w jakie przerodziły się robotnicze demonstracje w Krakowie przeciwko drożyźnie ale i arogancji władzy. Drugi skończył jeszcze gorzej, obalony przez Józefa Piłsudskiego w dniach przewrotu majowego 1926 r. Premier Witos wycofał się wówczas do Wilanowa i ustąpił, kiedy było trzeba, co pozwoliło zmniejszyć liczbę ofiar i tak jednak ogromną.
Rządząca sanacja nie zapomniała mu jednak, kim stał się w majowych dniach. W 1930 r. po rozwiązaniu parlamentu przez rządzących trafił wraz z przywódcami opozycyjnego Centrolewu do twierdzy w Brześciu nad Bugiem. W roku następnym w procesie, również brzeskim nazywanym, skazany został na półtora roku więzienia. Zanim wyrok się uprawomocnił, Wincenty Witos wyjechał do Czechosłowacji. Powrócił z emigracji w 1939 r, żeby Polski znów bronić.
Wobec uzurpatorów nieugięty, dla następców inspirujący
Pierwszą noc w kraju spędził w areszcie. Przed snem podano mu herbatę. Poczuł dziwaczny smak. W nocy trapiły go straszne wizje, miał wrażenie, że obłażą go węże. Osiwiał w kilka godzin bardziej, niż wcześniej przez kilkadziesiąt lat. “Są w ojczyźnie rachunki krzywd. Obca dłoń ich też nie przekreśli. Ale krwi nie odmówi nikt (..)” – pisał wtedy o Polsce sanacyjnej poeta Władysław Broniewski i nie była to wcale propaganda komunistyczna lecz owoc rozczarowania dawnego legionisty. Wincenty Witos rychło wyszedł na wolność, ale rządzący z jego doświadczeń nie skorzystali. Za to później nachodzili go najpierw Niemcy, przez jakiś czas też go przetrzymujący za kratami, potem komuniści, w tym samym celu: żeby wykorzystać autorytet jakim cieszył się wśród Polaków. Nic nie wskórali jedni ani drudzy. Odmawiał wprost lub zasłaniał złym stanem zdrowia.
Odszedł na zawsze w 1945 roku, w ostatnim dniu października, kiedy jego zastępca a później sukcesor w fotelu prezesa PSL Stanisław Mikołajczyk stał się symbolem nadziei Polaków, niczym sam Witos w roku 1920. Ale rychło i on został również wygnańcem politycznym niczym trzykrotny premier II RP po Brześciu.
Spod pomnika Wincentego Witosa przy warszawskim placu Trzech Krzyży wciąż wyruszają liczne demonstracje, również w sprawach, pod którymi zapewne sam by się chętnie podpisał: jak niedawno Komitetu Obrony Polskiego Rolnictwa i Hodowców Zwierząt przeciwko niesławnej ustawie, dyskryminującej polskich producentów, którą pod wpływem społecznych protestów rządzący z PiS wycofali. Pomnik wybiera się nie dlatego, że jest niedaleko Sejmu. To myśl Witosa i jego pojmowanie polskich spraw przetrwały próbę czasu.
[1] Andrzej Paczkowski. Wincenty Witos, premier rządu polskiego [w książce zbiorowej:] Prezydenci i premierzy Drugiej Rzeczypospolitej. Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław 1992, s. 136
[2] cyt. wg Antoni Anusz. O Wincentym Witosie [w:] Pisma polityczne. Akces, Warszawa 2022, s. 293
[3] “Monitor Polski” nr 191 z 24.08.1920
[4] Małgorzata Olejniczak. Witos. Buchmann, Warszawa 2012, s. 67
[5] por. Stanisław Szczepanowski. Nędza Galicyi w cyfrach i program energicznego rozwoju gospodarstwa krajowego. Wyd. Drukarnia Pillerów i Spółki, Lwów 1888