Postaramy się przyjąć taką ustawę, która uspokoi Komisję Europejską i pozwoli na wypłacenie środków z Krajowego Planu Odbudowy – zapowiada Ryszard Terlecki, przewodniczący klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości. Mówi o ustawie o Sądzie Najwyższym, co do której poprzedniej wersji prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że jej nie podpisze, ponieważ nie daje ona gwarancji powołanym przez niego sędziom. Tak samo sprzeciwiała się projektowi Solidarna Polska kierowana przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro i tworząca dziś “grupę oczko” w PiS – nazywana tak, ponieważ liczy 21 posłów.
Jeśli dwóch mówi to samo, to znaczy, że nie jest to już to samo – głosi znane powiedzenie.
Dotychczas prezydent Duda i minister sprawiedliwości Ziobro pozostawali sojusznikami w jednej i tylko jednej sprawie. Personalnej a nie ideowej. Obaj parli do odwołania Jacka Kurskiego z funkcji prezesa TVP. Duda jeszcze przed wyborami w szczytowym okresie pandemii przed prawie trzema laty, które dały mu reelekcję, utrzymywał, że telewizja państwowa ośmiesza urząd prezydenta i szkodzi jego kampanii. Otoczenie głowy państwa podejmowało liczne próby ucywilizowania przekazu (powołanie na szefową kampanii kompetentnej prawniczki mec. Jolanty Turczynowicz-Kieryłło, którą rekomendował ówczesny wicepremier Jarosław Gowin), wobec których Kurski stawał okoniem. Z kolei Ziobro za jego rządów w TVP spotykał się z faktyczną blokadą. Zdarzało się, że kiedy minister sprawiedliwości organizował dwie konferencje jednego dnia, na transmisje z nich mógł liczyć… wyłącznie w TVN. Za to kierowana przez Kurskiego stacja państwowa w porze drugiej konferencji nadawała… “z puszki” tę pierwszą. W taktycznym sojuszu Duda i Ziobro dopięli wreszcie swego, w trzecim podejściu Kurski prezesowską posadę stracił: poprzednio uratował się, doprowadzając najpierw do reasumpcji głosowania w Radzie Mediów Narodowych a potem do swojego powrotu ze “stanu zawieszenia” na czas kampanii prezydenckiej.
Niespodziewanie gdy posłowie Solidarnej Polski przyszli późnym wieczorem do Sejmu z drugiego już spotkania z Mateuszem Morawieckim w jego premierowskiej kancelarii, niemal w każdym zdaniu odwoływali się do prezydenta. Wskazywali, że każdy projekt dotyczący Sądu Najwyższego powinien być z głową państwa konsultowany i uwzględnić zastrzeżenia. Trudno w tym dostrzec wyłącznie obłudę, to już pełnokrwista polityczna gra. Uprzednio posłowie Solidarnej Polski zwykli podkreślać, że zakwestionowane przez Komisję Europejską ustawy sądowe nie były dziełem Ziobry lecz prezydenta. W istocie Bruksela oprotestowała akurat poprawki wniesione przez środowisko kierujące resortem sprawiedliwości.
Prezydenta i ministra sprawiedliwości połączyła w ostatnich tygodniach niespodziewana aktywność. Ziobro poniekąd nie ma wyjścia. Gdy więcej o nim się mówi, rosną szanse, żeby w rządzie pozostał. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że już od Jarosława Kaczyńskiego usłyszał, iż na żadne parytety na listach Zjednoczonej Prawicy nie ma co liczyć. Oznacza to, że znajdzie się na nich minister sprawiedliwości ale już nie jego kamaryla. Żadnych 21 szabel w kolejnej kadencji. Zresztą z progresji sondaży wynika, że PiS może spodziewać się mniejszej liczby “miejsc biorących” niż przed czterema laty. Jedna z wersji głosi, że Kaczyński złoży obecnemu szefowi resortu sprawiedliwości ofertę nie do odrzucenia, jeśli użyć języka znanego z “Ojca chrzestnego” Mario Puzo i Francisa Coppoli: kandydowanie do Senatu. Dokładnie taką samą, jaką otrzymał od swoich u schyłku kariery Józef Oleksy, gdy znalazł się w niełasce w SLD po pamiętnym nagraniu kompromitującej byłego premiera rozmowy u oligarchy Aleksandra Gudzowatego.
Zbigniew Ziobro podgrzewa więc napięcie, czego wyrazem okazało się – pozornie nie mające związku z “kamieniami milowymi” od których władze Unii Europejskiej uzależniają transfer środków z Krajowego Planu Odbudowy – oprotestowanie koncertu sylwestrowego TVP z powodu znamionujących poparcie dla środowisk LGBT tęczowych opasek jednego z występujących tam i suto opłaconych zespołów.
Równocześnie trwa spór o długość kadencji prezeski Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, nawet w obozie władzy przezywaną złośliwie chociaż nie bez podstaw “kucharką Jarosława Kaczyńskiego”. Obrazuje to, jaki galimatias zafundowali również swoim – ale obywatelom przede wszystkim – wykonawcy pisowskiej “reformy wymiaru sprawiedliwości”. Wśród zwolenników poglądu, że Przyłębska musi odejść nie brak postaci dla obozu władzy emblematycznych.
Duda również manifestuje odrębność swojego urzędu, świadczy o tym nie tylko zniweczenie szans wypracowanego projektu ustawy o Sądzie Najwyższym ale także zawetowanie kolejnej, drugiej już wersji “lex Czarnek”. Oznaczała administracyjną kontrolę nad zapraszaniem do szkół gości na spotkania oraz zajęcia dodatkowe i wzbudziła sprzeciw środowisk nauczycielskich. Wiadomo zresztą, że minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek i Andrzej Duda wrogami nie są: pierwszy uczestniczył aktywnie w kampanii prezydenckiej drugiego przed niespełna trzema laty. Duda wykorzystał jednak niepopularną ustawę, żeby znaleźć okazję do zamanifestowania, że wbrew temu, co twierdzą środowiska formatu Komitetu Obrony Demokracji nie jest tylko “długopisem Jarosława Kaczyńskiego” a tym bardziej jego marionetką. Dotychczas jednak, gdy coś wetował lub – jak teraz w wypadku ustawy o Sądzie Najwyższym – sprzeciw swój zapowiadał, służyło to proeuropejskiemu porozumieniu. Oprotestowanie wypracowanej w PiS wersji znajduje całkiem odwrotne reperkusje.
Z pewnością za to ze względu na uzasadnienie – powołał się na własne konstytucyjne prerogatywy ale również nienaruszalność uprawnień sędziowskich – liczyć może Duda na przychylność środowisk pisowskich prawników. Beneficjentów tego, co partia rządząca nazywała reformą wymiaru sprawiedliwości, chociaż jej praktyka zamiast postępowania sądowe przyspieszyć jeszcze je wydłużyła. Jeśli Ziobro jednym ruchem wskazującego palca Kaczyńskiego zostanie odwołany, jak nie tak dawno spotkało to Gowina (wicepremiera przecież a nie tylko ministra) – prezydent pozostanie protektorem i gwarantem interesów neosędziów, dublerów i autorów korzystnych dla władzy ekspertyz prawnych. Nie jest to wcale armia nieliczna ani mało znacząca.
Na spór o pieniądze z KPO nakłada się przedłużająca się hospitalizacja Jarosława Kaczyńskiego. Do polityków PiS z wolna dociera, że prezes nie jest wieczny. Nawet ze szpitalnego łóżka może zarządzać partią przez telefon komórkowy, jednak w roku wyborczym wiąże się to ze zwielokrotnieniem ryzyka. Żadnych rezerwowych mechanizmów decyzyjnych nie wypracowano. Dotychczas bowiem publiczne roztrząsanie stanu zdrowia prezesa uchodziło w partii rządzącej za obrazę majestatu. Gdy ten temat się pojawiał w rozmowie, nawet posłowie z klubowej czołówki ściszali głos i rozglądali się wokół, kto słucha.
Gdy kota nie ma, myszy harcują. Trudno udowadniać, że Duda i Ziobro zawarli trwałe porozumienie. Jednak ich zaskakująca zbieżność w sytuacji, gdy parę tygodni temu wysocy urzędnicy kancelarii przyznawali jak Paweł Szrot, że “prezydent jest w sporze z ministrem sprawiedliwości” pokazuje rosnące prawdopodobieństwo zawierania nawet najbardziej egzotycznych sojuszy w obozie władzy. Partia do niedawna zapowiadająca rewolucję moralną bądź wstawanie z kolan skupia się teraz na technologii rządzenia. Wybijanie się Dudy nie od razu na niezależność – nie przesadzajmy – ale powiedzmy: na ważność, wiąże się z faktem, że on już żadnej weryfikacji wyborczej nie podlega, druga kadencja musi pozostać ostatnią. Daje to prezydentowi niespodziewany komfort w relacji z resztą jego obozu, przytłoczoną perspektywą jesiennej weryfikacji. Chyba, że pojawi się koncepcja – już teraz obecna w korytarzowych rozmowach – odłożenia wyborów pod pretekstem wojny na Ukrainie. Skoro nie da się ich wygrać za pieniądze z Unii Europejskiej.