Rosja i Ukraina wciąż toczą wojnę informacyjną. A u nas wystarczający szum stwarzają rodzimi politycy i propagandziści. Żeby coś dosłyszeć, czasem warto cofnąć się do źródeł. Dwaj znakomici polscy myśliciele byli przed laty bliscy zawarcia zakładu, dotyczącego przyszłości Rosji i Ukrainy. Paradoks polega na tym, że wciąż nie został on definitywnie rozstrzygnięty, chociaż Stefan Kisielewski i Jerzy Giedroyc niestety nie żyją od dawna. Za to przedmiot ich zakładu niezmiennie trafnie opisuje zaognioną sytuację w naszej części Europy.
Donald Tusk umieścił na popularnym komunikatorze Twitter wpis, z którego wynika, że kto w obecnym konflikcie z Rosją nie poprze Ukrainy, nie jest demokratą, Europejczykiem ani chrześcijaninem. Były prezydent Zjednoczonej Europy jak się wydaje powinien pamiętać, że sam nie zna teologii, zaś przymiotnik “katolicki” – oznaczający najliczniejszy w Polsce obrządek chrześcijański – tłumaczy się jako “powszechny” co obliguje, by nikogo nie wykluczać. Zaś co do porównania prawa wstępu Rosjan i Ukraińców do kultury europejskiej – to niewątpliwie wielcy znad Newy w XIX wieku Aleksander Puszkin i Iwan Turgieniew mieli w Europie renomę nieporównywalną z ukraińskim poetą narodowym Tarasem Szewczenką, chłopem pańszczyźnianym wykupionym z poddaństwa dopiero przez wielbicieli jego twórczości. Gdyby Tusk czytał coś więcej poza Twitterem, to by o tym wiedział. Za to wpisy byłego prezydenta Zjednoczonej Europy bacznie czytane są w obozie PiS, skoro cały telewizyjny poranek poniedziałkowy rządowa TVP Info poświęciła na znaną już z “1984” George’a Orwella godzinę nienawiści, której bohaterem – pomimo powagi sytuacji na wschód od Polski – został bynajmniej nie Władimir Putin lecz Donald Tusk. Kiedyś niezapomniany Wojciech Młynarski kpił: – Pociąg spóżnił się do Buska… Wina Tuska… Dziś w podobnym duchu rzecz ująć można: Ukraina, Tuska wina.
Publicyści najemni i jeden propisowski socjolog, znany z tego, że kiedyś sam niespodziewanie zaginął i po dłuższym czasie się ponownie pojawił – wzięli wypowiedź Tuska na warsztat nie z tego powodu, że niesłuszna. Tylko, że obłudna. Bo gdy był premierem, w jej myśl wcale nie postępował, ani jako prezydent Zjednoczonej Europy. Tylko na paskach Info, zwykle atakowanych za stronniczość, pojawiały się wiadomości z bardziej realnego świata.
W latach 60 rywalizujące frakcje partii komunistycznej licytowały się, która jest bardziej szczerze proradziecka. Podobnie dziś jak się wydaje władza i opozycja próbują przebijać się nawzajem w proamerykańskości. Pamiętamy, jak rozstrzygnął się tamten spór: po dojściu do władzy Edward Gierek udowodnił, że najważniejsza jest nie ideologia, lecz kasa: kredyty brał od Zachodu, przyjmował w Warszawie trzech kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych (wszyscy jego poprzednicy przez powojenne ćwierćwiecze – ani jednego) ale do Konstytucji PRL wpisał sojusz ze Związkiem Radzieckim.
Nie zawsze jednak rozmowy o polityce wschodniej odbywały się w równie niewybrednym formacie, w jakim dzisiaj toczą je politycy.
Stawka większa niż życie
W datującej się od lat 30. ub. wieku współpracy – kiedy to Stefan Kisielewski za radą kolegi z warszawskiego konserwatorium Witolda Małcużyńskiego udał się do kierowanej przez Jerzego Giedroycia redakcji “Buntu Młodych”, która “mieściła się w ciemnym pasażu ulicy Hipotecznej, między Daniłowiczowską a Długą, niedaleko teatru im. Bogusławskiego, a po drugiej stronie “domu pod Królami”, gdzie dziś znajduje się ZAIKS” [1] również w pół wieku później dostrzegał wątki stałe i niezmienne. Według Stefana Kisielewskiego: “Redaktor Jerzy Giedroyc hołubił przede wszystkim jedną ideę, jaką hołubi po dziś dzień, jest to bowiem człowiek, przy zewnętrznej łagodności, giętkości i uprzejmości, niezwykle uparty i wierny swoim koncepcjom. Idea ta mówi, że Rosja sowiecka rozpadnie się kiedyś na szereg państw narodowych, a w procesie tym najważniejszą rolę odegra “Wolna Ukraina” sfederowana czy zaprzyjaźniona z Polską, także oczywiście rodzinna Giedroyciowa Litwa i Białoruś (redaktor nigdy nie chciał się ze mną założyć, iż Rosja bez Ukrainy istnieć nie może; a szkoda, zarobiłbym nieco forsy)”. Rzecz najkrócej ująwszy, w roku 1987 gdy te słowa pisał autor “Cieni w pieczarze” – pozostawał przekonany, że zakład z Giedroyciem by wygrał. W 35 lat później wcale tej pewności nie mamy. Zaś niedoszły zakład Kisielewskiego wydaje się stanowić o wojnie i pokoju w naszej części Europy… niczym ten Błażeja Pascala o zbawieniu.
Gdy się jednak trwałością pierwszego z tych dylematów zachwycamy, czemu trudno się dziwić, bo Giedroyc słusznie uchodzi za proroka odrodzenia polskiej niepodległości, całkiem tak samo jak Kisielewski restytucji polskiego kapitalizmu – warto jednak przypomnieć, że ani pierwszy z nich nie zawsze był “Księciem” z Maisons-Laffitte (Giedroyc pochodzący z Mińska Białoruskiego przyjechał tu jako dziecko ze zbankrutowaną rodziną, ojciec pracował w szpitalnej aptece, a przyszły szef “Kultury” wstydził się przed kolegami z elitarnej szkoły im. Zamoyskiego marnych ubrań) ani też jego koncepcja dotycząca sąsiednich państw nie pozostawała zakrojona “na wieki wieków amen”. Nie był też jedynym jej autorem.
Od konturów z okładek bibuły do mapy Europy
Stworzył ją Juliusz Mieroszewski. Za to Giedroyc w “Kulturze” i Instytucie Literackim skutecznie wypromował. Przed półwieczem gwarancje bezpieczeństwa Polski dostrzegali w oddzieleniu nas od Rosji niepodległymi państwami: Ukrainą, Białorusią i Litwą. Gdy broszury Mieroszewskiego ukazywały się w latach 80. także w krajowym drugim obiegu, rysunki konturów państw na ich okładkach pokrywały się z obecną mapą polityczną naszej części Europy.
Koncepcja ta pozostawała wpisana w ówczesne realia. Celem było maksymalne osłabienie ZSRR i odwrócenie wrogości, jaką wówczas żywiły wobec Polski nacjonalistyczne środowiska ukraińskie. Podobną intencją kierował się inny wspótwórca polskiej niepodległości Leszek Moczulski, jeszcze w latach 80. spotykając się ze Sławą Stećko, ikoną ukraińskiej emigracji, o co wielu w kraju i na obczyźnie miało do niego żal.
Leszek Moczulski od zawsze pozostaje piłsudczykiem. Zaś dla urodzonego na Kresach w Zułowie na Wileńszczyźnie Józefa Piłsudskiego koncepcja federacyjna i ekspansja na Wschód stały się na tyle istotne, że w 1920 r. wybrał wyprawę na Kijów, która po upływie trzech miesięcy zakończyła się desperacką obroną na linii Wisły i szańcach Warszawy. Nie tylko ryzkował przy tym świeżą niepodległość kraju ale i poświęcił Warmię i Mazury, gdzie za sprawą niedawnej przegranej Niemiec w wojnie światowej potem nazwanej pierwszą oraz zagęszczenia licznej mówiącej po polsku ludności można było wygrać plebiscyt z 1920 r. Wobec niepewnej trwałości państwa polskiego rodacy spod Olsztyna i Ostródy głosowali jednak “za Prusami Wschodnimi”, bo też nawet kwestionariusz plebiscytowy pozostawał zredagowany w sposób dla nas niekorzystny i brzydkiego słowa “Niemcy” nie wymieniał.
Krach idei federacji
Zbankrutowała całkiem koncepcja federacyjna, co uznać musiał sam Piłsudski, podpisując pokojowy Traktat Ryski (1921 r.). Przyczyny fiaska wykazuje prof. Witold Modzelewski w eseju “Polska – Rosja. Rok 1919 – refleksje na minione stulecie”: “Budzące się do życia lub wręcz wykreowane elity polityczne Ukraińców, Litwinów i Białorusinów odrzuciły związki z Polską. Więcej, budowały swoją tożsamość na wrogości wobec Polski, a przyszłość widziały jedynie poza strukturami państwa z udziałem Polski. Wtedy zakończyła swoją historię tzw. idea federacyjna, będąca przecież zaprzeczeniem “niepodległości Polski” (albo samodzielny byt państwowy albo niesuwerenny członek federacji, której władze mają nadrzędny charakter). I tak już pozostało do dziś, mimo krótkiego, bo tylko dwudziestoletniego, przyłączenia części ziem byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego do Polski, które później utraciliśmy na zawsze” [2].
Historyczny błąd prof. Modzelewski datuje na rok 1919, kiedy to pozostając sojusznikiem zwycięskich mocarstw zachodnich państwo polskie wraz z nimi nie wsparło białych generałów przeciw bolszewikom, co faktycznie oznaczało wspieranie scenariusza autorstwa niedawno pokonanych w wojnie Niemiec. “Realizowaliśmy, na swoje nieszczęście, ten sam plan, którego najbardziej spektakularnym przejawem był pociąg, wiozący Lenina i jego rewolucjonistów ze Szwajcarii do Piotrogrodu w 1917 roku. Wtedy nie zrozumieliśmy i nie chcemy zrozumieć tego do dziś, że plan zniszczenia Rosji a przede wszystkim jej cofnięcia na wschód i oddania pod rządy niemieckiej agentury był również z istoty antypolski” [3] – przesądza Witold Modzelewski. Inna rzecz, że biali generałowie, jak Wrangel czy Judenicz ponoszą za to znaczną część odpowiedzialności, skoro wcale nie kwapili się ani przynajmniej nie spieszyli z uznaniem niepodległej Polski.
Profesor Modzelewski nie ogranicza swej krytyki wyłącznie do ocen historycznych. Zaznacza zarazem: “Istotą współczesnej polityki zagranicznej Polski jest ostentacyjna wrogość wobec Rosji. Tu nie ma żadnych kompromisów – nie wolno wręcz wypowiadać się (myśleć?) pozytywnie o tym państwie, jego politykach, gospodarce czy nawet kulturze. Śmiałkowie, którzy przekroczą obowiązujące tu granice, są natychmiast piętnowani jako “sojusznicy Putina”, “wrogowie Ameryki”, “przeciwnicy Zachodu”, w najlepszym razie “agenci wpływu”. W tej płaszczyźnie w konkury z władzą idzie liberalna opozycja, która skrzętnie pilnuje, aby rządzący nie zeszli z raz obranego kursu” [4].
Dlaczego opłaca się rozmawiać
Z kolei Stefan Kisielewski w dawnych czasach opowiadał się za tym, żeby z Rosją, również tą sowiecką (którą z kolei Modzelewski uznaje za efekt niemieckiej operacji ekspansyjno-wywiadowczej) rozmawiać – i dogadywać się, ponad głowami rodzimych komunistów, ze Związkiem Radzieckim bezpośrednio.
Część tej koncepcji ziściła się w dobie pierestrojki i głasnosti, kiedy to w trakcie spotkania z polskimi intelektualistami na Zamku Królewskim w Warszawie sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaił Gorbaczow latem 1988 r. w odpowiedzi na pytanie jeszcze innego niż Kisielewski konserwatysty – historyka idei Marcina Króla czy wciąż w ZSRR obowiązuje doktryna Loenida Breżniewa o ograniczonej suwerenności krajów socjalistycznych (państw Układu Warszawskiego) – nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Stanowiło to prawdziwą rewolucję demokratyczną, dla opozycji sygnał, że kolejny bunt okaże się skuteczny, zaś dla władzy – żeby po kolejnych sierpniowych protestach tegoż roku zasiąść z tą opozycją do rozmów, gdy stało się jasne, że towarzysze radzieccy nie pomogą. To z przekonania Kisielewskiego o potrzebie rozmów z Rosjanami, pytania prof. Króla, odpowiedzi Gorbaczowa oraz reakcji na to opozycji i władzy wzięły się później Okrągły Stół i wybory z 4 czerwca 1989 r. ze wszelkimi ich konsekwencjami.
Ostatnie honorarium sprzed wojny
Zaś żeby ostudzić gorące głowy, warto przypomnieć, czym skończyły się międzywojenne starania publicystów. W “Spotkaniach z Jerzym Giedroyciem” Stefan Kisielewski nadmienia, jak wyglądał finał jego współpracy z “Polityką”, następczynią “Buntu Młodych” (oba pisma były Giedroycia): “Ostatni mój występ publicystyczny miał miejsce w “Polityce” z dnia 2 września 1939. Był tam artykuł wstępny Adolfa Bocheńskiego, że nie walczymy z Niemcami, tylko z hitleryzmem oraz mój artykuł, protestujący przeciw mianowaniu Michała Grażyńskiego ministrem propagandy, co uznałem za zamach na wolność słowa oraz kultury i naśladowanie Goebbelsa. Jak widać, nie miałem jeszcze wówczas większych zmartwień. W dniu pierwszych bombardowań Warszawy, przygotowany już do wyjazdu do wojska, zaszedłem pod wieczór do Redakcji, lecz nie było tam już nikogo, prócz starego woźnego, który wszelako miał dla mnie honorarium za ów ostatni artykuł… Gdzie podziali się panowie redaktorzy, nie wiedział” [5].
Za to my wiemy, że red. Giedroyc już wkrótce znalazł się w drodze do Rumunii, dokąd jako wysoki urzędnik resortu przemysłu i handlu wywieźć miał… papiery ministerialne, chociaż nie tylko. Jak wspominał sam: “W 1931 roku ożeniłem się z Tatianą Szwecow, Rosjanką urodzoną w Polsce, którą poznałem w czasie studiów. Oboje byliśmy bardzo młodzi i zupełnie niedoświadczeni, a w dodatku ja byłem stale pochłonięty pracą, tak że już przed wojną było w toku postępowanie rozwodowe, zresztą przy zachowaniu dobrych stosunków. We Wrześniu, ponieważ miałem do dyspozycji samochód mojego przyjaciela, Rowmunda Piłsudskiego, mogłem zabrać Tatianę do Rumunii, gdzie bardzo mi pomagała jako łącznik w utrzymywaniu kontaktów z moim ministrem [Antonim] Romanem, który był internowany razem z [Józefem] Beckiem a przede wszystkim ze Śmigłym, któremu woziła różne materiały” [6]. Odwrót na Zaleszczyki i internowanie kierownictwa państwa sanacyjnego w niby to sojuszniczej Rumunii pogodziły więc boleśnie również konkurujące koncepcje polityki wschodniej II RP i niektórych ich autorów.
Jeśli zaś o solidność kupiecką w mediach chodzi, to podobnie skrupulatnie jak Giedroyciowa “Polityka” Kisielewskiemu – płacił wszystko aż do końca w ponad pół wieku później “Obserwator Codzienny” własność Wiktora Kubiaka, redagowany przez Damiana Kalbarczyka. Szkoda, że z tej uczciwości przykładu nie wzięli w dekadę później nieudolni następcy Tomasza Wołka w “Życiu”… Po co o tym wszystkim wspominać? Właśnie “Obserwatorze Codziennym” publikował swoje szkice o Europie Wschodniej i polityce, jaka wobec niej okazuje się potrzebna znawca tych zagadnień Marek Karp, wywodzący się ze środowiska “Res Publiki”. Niestety, dziennik długo się nie ukazywał, zaś organizator Ośrodka Studiów Wschodnich Karp zginął w kolizji samochodowej z TIR-em na fałszywych białoruskich numerach rejestracyjnych. Zdążył jeszcze kupić zrujnowany i odnowić do pięknego stanu dwór w podlaskim Ludwinowie. Po jego śmierci think tank nie stał się już tym, na co się zapowiadał. Rychło zresztą narrację wobec Wschodu przejęły “przekaziory” typu telewizji Biełsat senatorówny Agnieszki Romaszewskiej, pouczające braci zza kordonu, jak dorosnąć do demokracji. A przecież wcale nie tego od nas oni oczekują…
[1] Stefan Kisielewski. Spotkania z Jerzym Giedroyciem. [w:] O “Kulturze”. Wspomnienia i opinie. PoMOST, Warszawa 1988, s. 58 i nast
[2] Witold Modzelewski. Polska – Rosja. Rok 1919 – Refleksje na minione stulecie. Wyd. Instytut Studiów Podatkowych, Warszawa 2019, s. 11
[3] Modzelewski. Polska – Rosja… op. cit, s. 12
[4] Modzelewski. Polska – Rosja… op. cit, s. 23
[5] Stefan Kisielewski. Spotkania z Jerzym Giedroyciem… op. cit. s. 62
[6] Jerzy Giedroyc. Autobiografia na cztery ręce. Opr. Krzysztof Pomian. Warszawa 1994, s. 13-14