Wkrótce po zdobyciu pierwszego w historii mistrzostwa Polski piłkarze Rakowa z liczącej niecałe ćwierć miliona mieszkańców Częstochowy stają przed szansą awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Ostatnio grała tam Legia Warszawa ale siedem lat temu. Wiosną zaś w ćwierćfinale mniej prestiżowego Pucharu Konferencji wystąpił Lech z Poznania. Gdy Raków wygrał rywalizację z nimi o prymat w kraju, dysponował zaledwie jedną trzecią budżetu każdego z nich: 43 mln zł wobec 117 mln w kasie Lecha i 110 mln Legii.

Żeby znaleźć się wśród 32 najlepszych klubowych drużyn Europy Raków musi jeszcze wyeliminować duńskie Kobenhavn. Co leży w zasięgu możliwości zespołu. Przeciwko poprzedniemu rywalowi, Arisowi z cypryjskiego Limassol, Raków zagrał niezbyt widowiskowo ale rozważnie i skutecznie. U siebie wygrał 2:1. W rewanżu odbywającym się w cypryjskim upale, w pierwszej połowie meczu gospodarze strzelali na bramkę polskiej drużyny dziewięciokrotnie ale bez efektu. Raków… ani razu. Wydawało się, że tylko szczęściu można przypisywać to, że nie przegrywa.

Aż wkrótce po rozpoczęciu drugiej połowy sędzia podyktował rzut wolny dla Rakowa. Do piłki podszedł Fran Tudor, mający za sobą parę meczów w reprezentacji Chorwacji. Jakby wbijał gwóźdź. Bramkarz wyczuł jego zamiary ale nic nie mógł zrobić. Piłka zatrzepotała w siatce. Do końca meczu wynik się nie zmienił. Raków nie tylko awansował do czwartej już rundy ale wygrał w tej rywalizacji dwukrotnie. Wcześniej poradził sobie z Florą Tallin ale i azerskim Karabachem, co przed rokiem rozbił sromotnie w tych samych rozgrywkach Lecha Poznań, o którego prawie trzy razy wyższym niż Rakowa budżecie była już mowa.

Młody trener, legia cudzoziemska i biznesmen od komputerów

Wprawdzie w rozstrzygającym o awansie do czwartej rundy meczu w Limassol w podstawowej jedenastce wybiegła na boisko tylko trójka Polaków: Stępiński, Cebula i Piasecki a z ławki rezerwowych weszli jeszcze w trakcie spotkania Czyż, Zwoliński i Nowak, ale wiadomo, że paradoks rynku piłkarskiego sprawia, że zagraniczny zawodnicy są tańsi od polskich jeśli o kontrakty chodzi, a od wspomnianej proporcji  daleko do szaleństwa dawnego właściciela i trenera Pogoni Szczecin, którzy wypuścili kiedyś na boisko… dziesięciu Brazylijczyków plus słowackiego bramkarza. Nie ma co jednak wybrzydzać.  

Za to trener Rakowa jest polski: Dawid Szwarga, podobnie jak jego poprzednik i autor pierwszych historycznych sukcesów drużyny Marek Papszun. Podobnie jak niedawne miejsce w szesnastce najlepszych w świecie, do którego reprezentację na katarskim Mundialu doprowadził Czesław Michniewicz oraz brak sukcesów z naszą drużyną narodową kolejnych wynajętych do tego celu selekcjonerów portugalskich pokazuje to, że słynne już słowa Grzegorza Laty o sile polskiej myśli szkoleniowej wcale nie powinny być wykpiwane, bo trafnie oddają rzeczywistość. Co ciekawe, trener mistrzowskiego zespołu Dawid Szwarga ma zaledwie 32 lata a więc pozostaje – co w piłce nożnej rzadkie – młodszy od niektórych podopiecznych.   

Ktoś jednak musiał uprzednio w Raków zainwestować. Ojcem sukcesu okazuje się niestary jeszcze biznesmen po informatyce, a to prawdziwy znak czasu, zważywszy, że mogący poszczycić się już stuletnią tradycją Raków u jej zarania pozostawał klubem robotniczym pod marką Polskiej Partii Socjalistycznej.         

W Częstochowie żartują, że niebawem w mieście znowu będzie ulica Świerczewskiego. Poprzednia upamiętniała generała Karola “Waltera”, walczącego w Hiszpanii i pod Budziszynem a poległego w zasadzce Ukraińskiej Powstańczej Armii, na kolejną ma sobie zasłużyć Michał Świerczewski, właściciel sieci handlowej x-kom oraz klubu Raków. Za jego sprawą Częstochowa po raz pierwszy w historii naszego futbolu stała się jego stolicą. Wcześniej nigdy nie była znaczącym ośrodkiem piłkarskim.

Michał Świerczewski z rocznika 1978 r. całę życie związany jest z Częstochową, tam skończył studia informatyczne na Politechnice. W piłkę grał ale nie stał się wielkim zawodnikiem, za to jeśli o logistykę chodzi, to swoje menedżerskie plany nie tylko w futbolu realizuje z żelazną konsekwencją. Zaczynał na trzydziestu metrach kwadratowych jako właściciel sklepu ze sprzętem komputerowym, zatrudniając trzy osoby. Stawiał na to, że ludzie wolą tam kupować, niż w wielkim salonie, dokąd jeśli przyjdzie się nawet nie z reklamacją tylko z pytaniem – zastanie się już z pewnością innego ekspedienta. Teraz Świerczewski zatrudnia 2 tys osób, ma sieć salonów z elektroniką i prowadzi na wielką skalę sprzedaż internetową, handlował też sprzętem AGD, grami i zabawkami. Ma zdjęcie z premierem z PiS Mateuszem Morawieckim i pozostaje doradcą marszałka Senatu z PO-KO Tomasza Grodzkiego. Jednak jego wizytówką okazują się nie kontakty z politykami lecz częstochowski (tam też lokuje swoje biznesy) klub piłkarski.

                                       Stolica w Częstochowie… a może Sosnowcu

Raków Częstochowa w ekstraklasie piłkarskiej grał już w latach 1994-98 ale skromnie walczył tam o utrzymanie a nie o laury. Sytuacja zmieniła się, gdy jedynym właścicielem został Michał Świerczewski. Ponownie w 2019 r. wprowadził zespół do grona najlepszych. Odtąd szło już po tej drabinie jak szczebel po szczeblu: po kolei dwukrotnie Puchar Polski i też dwa razy wicemistrzostwo ligi. A także otrzaskanie się z rozgrywkami europejskimi. Przeskoczył w nich Raków m.in. Rubina Kazań i Astanę, zespoły groźne i bogate. Wreszcie przyszła pora na pierwszy tytuł mistrza kraju. Odkąd w 2007 r. ekstraklasę wygrało Zagłębie Lubin, dominowały w niej – z jedną przerwą na tytuł  dla Piasta Gliwice (w 2019 r.)  – wyłącznie zespoły z wielkich miast. Wisła Kraków. Śląsk Wrocław, Lech Poznań i Legia Warszawa. 

Jeśli teraz Raków przeskoczy Duńczyków a w fazie grupowej Ligi Mistrzów powiedzie mu się lepiej niż stołecznej Legii przed siedmioma laty (kiedy to z Borussią Dortmund przegrała u siebie 0:6 zaś na wyjeździe “hokejowym” wynikiem 4:8, chociaż inne wyniki były wartościowe jak remisz madryckim Realem) – jego piłkarze zostaną uznani za bohaterów nie tylko w rodzinnym mieście. 

Zresztą mecze “u siebie” i tak grają w Sosnowcu, bo stadion w Częstochowie nie spełnia norm europejskiej federacji piłkarskiej UEFA. Ponieważ to obiekt miejski, to nawet przy fetowaniu wraz z kibicami mistrzostwa kraju łotewski zawodnik Vladislavs Gutkovskis wykrzykiwał z tego powodu niecenzuralne słowa pod adresem prezydenta Częstochowy Krzysztofa Matyjaszczyka. Z tym pierwszym w historii tytułem dla Rakowa w ogóle zdarzyło się dziwnie, bo piłkarze o jego zdobyciu dowiedzieli się nie na stadionie lecz… w autokarze. Wracali nim z przegranego meczu z Koroną Kielce. I tam dotarła do nich wiadomość, że pokonana została również, ale przez Pogoń Szczecin, mogąca ich jeszcze w tabeli dogonić Legia Warszawa…

Teraz być może przyjdzie nam się przyzwyczaić, że to Częstochowa pozostaje stolicą polskiej piłki. 

Prawie jak w Mielcu, ale  prawie  czyni różnicę

W latach siedemdziesiątych, a to czas największych sukcesów naszego futbolu, bywał nią liczący 30. tys mieszkańców fabryczny Mielec (mistrz kraju z 1973 i 1976). To tam grali wtedy król strzelców mistrzostw świata w Niemczech w 1974 r. Grzegorz Lato i drugi wtedy w tej klasyfikacji razem z legendarnym Holendrem Johanem Neeskensem Andrzej Szarmach. Nie pojechalibyśmy jednak wtedy na pierwszy dla Polski po wojnie finał mistrzowskiego turnieju, gdyby nie “zwycięski remis” na Wembley z Anglikami (1973 r.), mistrzami świata sprzed siedmiu lat. Złotą bramkę strzelił wówczas, z podania Laty, inny zawodnik mieleckiej Stali Jan Domarski: jednego z najlepszych bramkarzy świata Petera Shiltona zmylił wtedy skutecznie, bo… piłka zeszła mu z nogi. 

Piłkarze z Mielca wielkie i podziwiane w świecie talenty łączyli też z niebywałą fantazją w życiu codziennym. Na imieniny Laty, Szarmach kupił mu w prezencie… konia, po czym wprowadził go na górę klatką schodową bloku, gdzie mieszkał najlepszy strzelec mistrzostw świata. 

A ze stadionem i w Mielcu, całkiem jak teraz w Częstochowie, mieli problem, bo pozbawiony był oświetlenia. Dlatego gdy wczesną wiosną zaplanowano mecz rewanżowy o półfinał Pucharu UEFA z niemieckim Hamburger SV, trzeba go było ze względu na marcowe warunki zacząć tak wcześnie, żeby czas został jeszcze na ewentualną dogrywkę i rzuty karne zanim zmierzch zapadnie. Pracownicy masowo zwalniali się więc u brygadzistów, a uczniowie u wychowawców, żeby tylko w telewizji mecz obejrzeć. Ale awansowali i tak Niemcy, całkiem jak w znanym powiedzeniu Gary’ego Linekera, że w piłkę gra po jedenastu z obu stron a i tak zawsze Niemcy wygrywają…

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here