Pierwszy efekt masowej demonstracji rolników: zapowiedź zorganizowania w Sejmie okrągłego stołu na temat ich problemów i to pracującego nie jednorazowo lecz w permanencji, pokazał siłę tej grupy społecznej. Marszałek Szymon Hołownia oraz jego zastępca Piotr Zgorzelski objawili wrażliwość jakiej zabrakło rządowi, chociaż przecież – jeśli pominąć wicemarszałka Krzysztofa Bosaka z Konfederacji otwarcie zresztą postulaty rolników popierającego – gabinet Donalda Tuska składa się z tych samych ugrupowań, co Prezydium Sejmu. 

Protestujący rolnicy – jak mówił po spotkaniu z nimi wicemarszałek Zgorzelski – przekonali też gospodarzy Sejmu, że “zielony ład” przygotowany przez Unię Europejską warto zastąpić “chłopskim ładem”, gwarantującym, że zmiany nie będą wprowadzane kosztem rolnika. Z kolei Hołownia zastrzegł, że ten nowy ład – nie Rooseveltowski oczywiście lecz unijny – okazuje się niezbędny, o czym świadczą chociażby powtarzające się klęski suszy na wsi. Tylko z tego powodu tracimy co roku 6,5 mld zł jak wyliczył Polski Instytut Ekonomiczny.

Niekończąca się opowieść

Powtarzają się również rolnicze protesty. W pierwszej kadencji z pisowską większością wieś zareagowała nimi na ustawę Krzysztofa Czabańskiego, faktycznie faworyzującą zagranicznych hodowców kosztem ich polskich konkurentów.  To wtedy kierowany przez ekonomistę i przedsiębiorcę Dariusza Grabowskiego Komitet Obrony Polskiego Rolnictwa i Hodowców Zwierząt w pokojowym pochodzie poprowadził rolników spod pomnika Wincentego Witosa – co miało wymiar symbolu – pod Sejm. Złą ustawę udało się utrącić. Jednak wiele jej założeń powróciło w kolejnej kadencji w postaci sławetnej “piątki Kaczyńskiego” forsowanej pod pretekstem ochrony zwierząt i wzmocnienia ich dobrostanu. W istocie stałaby się korzystna dla hodowców z tych krajów, gdzie żadnych norm się nie przestrzega. Polskich rolników szczególnie zbulwersowała możliwość wkraczania do ich gospodarstw a nawet domostw samozwańczych inspektorów z radykalnych organizacji ekologicznych. Również “piątki” nie przyjęto, nie powróciła nawet z Senatu do Sejmu, chociaż w izbie poselskiej PiS dysponował wtedy prostą większością, zbuntowali się jednak wywodzący się z wiejskich okręgów parlamentarzyści rządzącej partii. Jeden z koordynatorów tamtego skutecznego protestu hodowca Szczepan Wójcik znalazł się również w przyjętej przez Hołownię i Zgorzelskiego delegacji rolników w dniu demonstracji we wtorek 27 lutego. To dowód, jak kwestie na czas nie rozstrzygnięte powracają w formie wzmożonego konfliktu społecznego.

Dziesięciu tysięcy uczestników protestu – to najskromniejsze szacunkowe wyliczenia – nie da się zignorować. Przynajmniej jeśli chce się podtrzymać opinię, że “koalicja 15 października” różni się od rządzących przed tą datą.

Teraz rolnikom szczególnie doskwiera dziki import zboża z Ukrainy. Przez Polskę miało tylko przejeżdżać, tymczasem u nas zostaje, rujnując krajowy rynek. Stąd blokada przejść granicznych jako radykalna ale nieodzowna forma protestu. Zanim na granicach stanęły ciągniki,, do Polski wjechał miód z Ukrainy w ilości odpowiadającej dwuletniemu urobkowi polskich pasiek. Oznacza to, że pszczelarze zmuszeni będą przez dwa lata pracować za darmo albo państwo im poniesione straty zrekompensuje. Problem stanowią nie tylko wjeżdżające chaotycznie – dopóki sami rolnicy tego nie zablokowali – rozmaite produkty rolne z Ukrainy, ale wciąż trafiające do nas przez państwa trzecie zboże z Rosji. A także wieprzowina i wołowina z Ameryki Łacińskiej. Wszystko oczywiście poza unijnymi normami, więc zabójcze dla tutejszej produkcji. Stąd solidarnościowy udział we wtorkowym proteście przedstawicieli rolników z innych państw Unii Europejskiej. 

Podczas rozmów w Sejmie zwracano uwagę na nierówności w rozdziale dostępnych środków: do 7 proc gospodarstw trafia 70 proc łącznej kwoty unijnych dopłat. 

Jak komisarz pierwszy raz prezesa nie posłuchał

Jak na ironię, akurat w momencie gdy Polska uzyskała dla siebie fotel komisarza Unii Europejskiej do spraw rolnictwa – został nim wskazany przez pisowską ekipę Janusz Wojciechowski – pojawił się fantom “zielonego ładu”. Nowy komisarz bardzo rekomendował ten projekt. W istocie niesie on za sobą mnóstwo niekorzystnych dla rolnika rozwiązań a także wprost bulwersujący polską wieś pomysł masowego ugorowania pól. To praktyka równoznaczna z marnotrawstwem dla tych, co ziemię przekazują z pokolenia na pokolenie. Zaś ograniczenia w stosowaniu nawozów i środków ochrony roślin grożą rolnikom trwałą nieopłacalnością produkcji.

Wśród licznych eksperckich opinii pojawił się – jak u socjologa prof. Andrzeja Rycharda – rodzaj pretensji do rolników, że są grupą tak doskonale zorganizowaną. I to w sytuacji, gdy w Polsce utrzymywany jest anachroniczny model rolnictwa ze zbyt wielką liczbą gospodarstw oraz pracujących w nich osób [1]. Wiadomo, że Kanadą nie jesteśmy. 

W istocie jednak rolnicy nie mają wyjścia. Straty ponoszą tu i teraz. Państwo musi im zrekompensować koszty, które już ponieśli. Nie mogą w nieskończoność płacić za błędy urzędników utrzymywanych z ich podatków. Gdy granice zostaną uszczelnione a “zielony ład” dostosowany do gospodarczych i społecznych możliwości i oczekiwań polskiej wsi – przyjdzie pora na myślenie o strukturalnych na niej zmianach. Nieodzowne, jeśli nie mamy tracić dystansu do reszty europejskiej wspólnoty. Jednak gdy 10 tys. ludzi kieruje się na Sejm i pod premierowską kancelarię w nieubłagany sposób rządzi logika tu i teraz.  

Zaszliśmy bowiem zbyt daleko. Działania interwencyjne okazują się niezbędne. Zwłaszcza, że wieś i tak w nadmiarze ponosiła koszty transformacji ustrojowej. Jej wspieranie teraz nie powinno oczywiście oznaczać zasklepiania się w skansenie. Branża gospodarki dla Polski wciąż istotna to nie park etnograficzny.

Rząd PiS postawił w tej materii krok wstecz, nastawiając się na rozwiązanie, w którym wspierająca w wyborach partia Jarosława Kaczyńskiego wieś zasilana będzie obfitymi transferami socjalnymi. Poprzedniej władzy to nie pomogło, polskiemu rolnictwu zaszkodziło. Efekt rozlicznych społecznych beneficjów zniwelowany został szkodliwym nielegalnym importem z sojuszniczej Ukrainy i odbieranymi przez polskich gospodarzy jako nie tylko egzotyczne ale i wrogie pomysłami “zielonego ładu”. Zaś wierny dotychczas bez zastrzeżeń komisarz Wojciechowski po raz pierwszy nie posłuchał Kaczyńskiego, gdy prezes wezwał go do ustąpienia. Zasadna okazuje się ocena byłego ministra i obecnego posła PiS Jana Ardanowskiego, że partia przegrała wybory przez niemądrą politykę wobec wsi. Pod wrażeniem nieporadności rządzących nastąpiła demobilizacja dotychczasowego elektoratu.

Tym samym potwierdziło się też powiedzenie, że w Polsce wybory właśnie na wsi się wygrywa. Również zwycięzcy tych ostatnich nie powinni o tym zapominać. Zwłaszcza, że tak wiele czasu od 15 października ub. r. jeszcze nie minęło. A protesty kolejnych grup zawodowych i społecznych – do rolników już we wtorek dołączyli górnicy i myśliwi, zaś z podwyżek nie takich jak obiecane niezadowoleni są nieobecni jeszcze na ulicach nauczyciele – pokazują, że głosujący masowo Polacy potraktowali wysoką frekwencję jako zobowiązującą dla polityków, czemu trudno się dziwić. Spotykają się na ulicach, gdy poczuli, że kartka wyborcza nie wystarczy.     

[1] por.”Gazeta Wyborcza” z 23 lutego 2024

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here