Dyskusja w Unii Europejskiej, czy zakazać wjazdu na jej terytorium Rosjanom, nawet tym, którzy nie popierają agresji Władimira Putina na Ukrainę pokazuje, że Zachód wydaje się przeceniać wagę własnych decyzji wobec Rosji, jakby miały zaważyć na losach pokoleń.

W istocie bowiem “głasnost” i “pierestrojka”, które doprowadziły do rozpadu Związku Radzieckiego narodziły się w czasach, gdy wyjazd za granicę pozostawał przywilejem dostępnym nielicznym uprzywilejowanym. Zaś kiedy kolejne pokolenia Rosjan korzystały masowo z dobrodziejstw “wizy schengeńskiej” i wydawało się, że tamtejsza klasa średnia upodabnia się do zachodniej – tendencja imperialna powróciła.     

Inwazja szczurów czyli od science fiction do rzeczywistości

Odpowiedź na pytanie, jak to się stało, że naród, chlubiący się geniuszem Lwa Tołstoja i Iwana Turgieniewa, wydał też armię, popełniającą zbrodnie na Ukrainie, znajdujemy w samej kulturze rosyjskiej. Nie tylko w książkach, ale w filmach Aleksieja Bałabanowa, którego “Ładunek 200” opowiada o skutkach interwencji w Afganistanie, ale dzieje się pod Ługańskiem w Orwellowskim 1984 roku. Tam trafiają trumny z ciałami poległych: tytułowy Ładunek 200.

Bohater “Brata” tegoż reżysera wraca z innej wojny w Czeczenii z bagażem podobnym, jaki dźwigać będą wkrótce weterani akcji zbrojnej na Ukrainie. Nieważne, że za  karę za inwazję amerykański koncern zamknął na rosyjskiej ziemi wszystkie McDonaldy, w tym moskiewskie, w których bohater Bałabanowa spotyka się ze swoją dziewczyną. Do stolicy jedzie z prowincji, zawstydzany tam wcześniej przez matkę: widzisz, twój brat zrobił karierę w Moskwie. Już na miejscu okazuje się, że w istocie brat jest kilerem mafii, która w dodatku zdążyła i na niego samego wydać wyrok śmierci.

Jeśli nawet w filmach Bałabanowa pojawi się happy-end zgodnie z wymogami kina akcji, to zwykle okazuje się on dwuznaczny. Po wygranym przez bohatera starciu jego dziewczyna pyta go z pełną rozpaczy ironią:

– I co, wszystkich pozabijasz?

Te słowa z ekranu, nagrane dwie dekady temu, brzmią inaczej po półroczu wojny na Ukrainie.  

Z wojska, gdzie był czołgistą, wychodzi również bohater filmu Olega Fiesienki “Stritrajserzy” o młodych Rosjanach, uprawiających karkołomne wyścigi uliczne podrasowanymi samochodami. I on wplątuje się w przestępcze porachunki. 

Chciwość przemierzających otwarty nagle dla nich świat “nowych Rosjan” ujawnia się w filmie “Awanturyści” Konstantina Busłowa, gdzie zamożny pracownik świata finansów nawet z pokładu jachtu wciąż przeprowadzający transakcje przez komórkę podczas wakacji śródziemnomorskich podejmuje próbę wydobycia skarbu z czasów II wojny światowej. Misterna to i nawet zabawna historia, ale co znaczące, nawet najbliżsi sobie ludzie robią w niej wszystko, żeby okpić siebie nawzajem. Dowiadujemy się, że światowość nowych Rosjan wcale nie uszlachetnia. 

Konsumpcyjny szał, prowadzący aż do zagłady objawia się w filmie brata reżysera “Awanturystów” – Piotra Busłowa “Beema”, gdzie tytułowy samochód w najbardziej luksusowej wersji staje się dla bohaterów przyczyną pasma nieszczęść.

Do wojen, które minęły, rosyjskie kino sięga jednak nie po to, by uzasadnić ich pozostałościami pozorne nieprawdopodobieństwo fabuły, jak rzecz ma się ze skarbami w “Awanturystach”. Zaś na przeciwnym biegunie wobec “Ładunku 200” Bałabanowa, ponurej i nie pozostawiającej nadziei przestrogi, co wojna, nawet odległa, robi z ludźmi, sytuuje się “9 kompania” Fiodora Bondarczuka, syna reżysera opowiadającego o II wojnie “Losu człowieka”, Siergieja – rehabilitująca żołnierzy najeżdżających Afganistan. Nagle okazuje się, że w odległym kraju walczą dzielnie, oddani ojczyźnie i koleżeńscy, w odróżnieniu od bohaterów kina o “wielkiej ojczyźnianej” więcej tylko przeklinają i jak przystało po koleżeńsku składają się na usługę prostytutki. Jeśli zaś ich bojowy wysiłek nie ma sensu, to dlatego, że zawiedli dowódcy. Desperacko broniona placówka nie ma znaczenia strategicznego. Zaś państwo, które ich do walki wysłało, rychło przestanie istnieć. Chociaż film miał premierę jeszcze w 2008 r, niewątpliwie ułatwił publiczności przyswojenie racji, stojących za przyszłą inwazją na Ukrainę.

Podobnie jak “Niezwyciężony” Olega Pogodina, kreujący postać superagenta Jegora Kremniowa, nie stającego się już tematem niezliczonych żartów jak jego protoplasta Stirlitz z “17 mgnień wiosny”, bo w powstałej po zmianie ustrojowej opowieści o rosyjskim odpowiedniku Jamesa Bonda perfekcyjna okazuje się tak fabuła, jak użyte filmowe środki. Zero naiwności, zamiast niej mamy gorzką bezradność bohatera wobec oligarchów, ale i niezłomne poczucie obowiązku. Zresztą tytuł filmu zobowiązuje. 

Gdy jedni odbudować próbowali znany z wielkiej wojny ojczyźnianej heroizm, inni przestrzegali tyleż wizjonersko, co daremnie, przed koszmarem, który ponownie się dopełni.          

Współczesny odpowiednik też pisujących w ciężkich czasach braci Arkadija i Borysa Strugackich, Dymitr Głuchowski, który pozwala czytelnikom nie tylko poznać swoje książki w sieci bez bajdurzeń o własności intelektualnej, ale je współtworzyć – już parę lat temu w “Metrze” sugestywnie i przerażająco pisał o inwazji szczurów. Arsen Riewazow w “Samotności 12” przestrzegł przed ekspansją sekty, wobec której ludzie dobrej woli – aczkolwiek, jak zauważał nasz Czesław Niemen, jest ich więcej – pozostają bezradni, chociaż się skrzykują, co optymistyczne. Sens ich walki leży jednak w samym przeciwstawieniu się złu. Trochę jak u Tarkowskiego.       

Rosyjski geniusz i rosyjski wstyd trwale splatają się w historii.

Władimir Putin nie chodził jednak do kina na Andrieja Tarkowskiego. Ani na jego “Stalkera” ani “Andrieja Rublowa” o tym, jak artysta od ikon a nie swarliwi książęta naprawdę zjednoczył – poprzez tworzenie wspólnej już kultury – podzieloną i płacącą haracz Tatarom Rosję.

Ulubionym filmem przyszłego dyktatora, jak zaręcza jego niemiecki biograf Boris Reitschuster, była bowiem “Tarcza i miecz” – historyjka o przewagach wywiadu rosyjskiego. Skłonić go miała do wstąpienia do KGB. Inaczej rzecz widzi Krystyna Kurczab-Redlich. Ochotników bowiem do KGB nie przyjmowano. W breżniewowskich czasach wszelkiego typu “dobrowolcy” stykali się z bezbrzeżną pogardą, liczyły się już wyłącznie “kwartira”, dacza i moskwicz. Nawet oficjalni publicyści utyskiwali na bezideowość kolejnych radzieckich pokoleń. Zaś wdowa po zamęczonym w Gułagu za ironiczny wiersz o Stalinie poecie Osipie Mandelsztamie Nadieżda, na pytanie zagranicznego dziennikarza, co chciałaby przekazać młodzieży sowieckiej odpowiedziała precyzyjnie:

– Ich tylko wódka interesuje.

Dopiero “głasnost” i “pierestrojka” dowiodły, że nie miała racji. Ale gdy się one zaczęły, Putin był już na placówce KGB w NRD.   

Tytułowy “Wowa, Wołodia, Władimir” miał być raczej już od dzieciństwa hodowany przez służby, co do czego Kurczab-Redlich nie ma wielkich wątpliwości. Decydującą rolę miała odegrać Wiera Guriewicz wychowawczyni Putina w szkole numer 193 w Leningradzie i co znaczące, również jego nauczycielka niemieckiego, który później tak mu się przydał na placówce drezdeńskiej. Za jej sprawą dotychczasowy chuligan zapisał się do pionierów, wziął w garść i zaczął się na tyle dobrze uczyć, że po latach przyjęto go na wydział prawa leningradzkiego uniwersytetu, gdzie na jedno miejsce przypadało dwudziestu kandydatów: “z tego, co Wiera Dmitrijewna mówi dziennikarzom (..) wynika, że często gościła w domu Putinów, a los chłopca istotnie leżał jej na sercu. Choć była matką maleńkich córek, żoną, znajdowała czas na – jak się wydawało – ponadobowiązkowe wizyty u rodziców swojego podopiecznego. Możliwe jednak, że wchodziły one w zakres jej dodatkowych obowiązków. Na emeryturę przeszła bowiem w randze kapitana milicji, pracowała też jako rejonowy inspektor do spraw nieletnich i starszy wychowawca w izbie zatrzymań miejscowego MSW” – konkluduje Krystyna Kurczab-Redlich [1].          

Sumienie Rosji

Jak w czasach Powstania Styczniowego, ale też interwencji w Afganistanie i stanu wojennego w Polsce sumieniem Rosji pozostaje jej wielka kultura. Żeby o tym przypomnieć, nie trzeba sięgać aż do Aleksandra Hercena, który na emigracji przed ponad 150 laty poparł niepodległościowe aspiracje Polaków, chociaż można jeszcze dalej: do “przyjaciół Moskali”, których spotkał na zesłaniu Adam Mickiewicz. 

Do okrucieństw wojny na Ukrainie wciąż pasują napisane przed ponad czterdziestu laty przejmujące słowa nieżyjącego już rosyjskiego noblisty Josifa Brodskiego, odnoszące się do interwencji w Afganistanie:

“(..) Wieczna chwała

tym, co spuściwszy oczy, krokiem słabym

szły w sześćdziesiątych latach do szpitala

na zabieg, oszczędzając ojczyźnie niesławy” [2].

Jak nasz Mickiewicz “Do przyjaciół Moskali” po powstaniu dekabrystów, tak Brodski napisał “Kolędę stanu wojennego”, solidaryzującą się na bieżąco z polskimi przyjaciółmi.

Podobnie teraz twórczość prozaika Wiktora Pielewina nie tylko pokazuje nam, że przewidział wojnę na Ukrainie, ale pociesza nas sugestią, że Władimir Putin być może nie istnieje, lecz stanowi tylko kreację specjalnej agencji. Całkiem jak jego poprzednik i dobrodziej (to on wyznaczył go na następcę) Borys Jelcyn – tym razem jako bohater powieści “Generation “P””. Występujący tam w roli wolterowskiego Kandyda Wawilen (skrót od Władimir Ilicz, jak u Lenina) Tatarski poznaje reguły gry, obowiązujące w wyspecjalizowanej w iluzjonistycznym kreowaniu polityków agencji: 

“Tatarski (..) przeniósł wzrok z mętnego od bąbelków alkoholu na ekran, gdzie rumiany, zaśmiewający się Jelcyn raz za razem szybko przecinał powietrze bezpalcą dłonią i zachłystując się, coś mówił (..).

– Dawniej na taki numer potrzebowaliśmy trzech dni. A teraz robimy w jedną noc. Dlatego możemy animować i więcej gestów i mimiki.

– Ale co animujemy?

– Ano właśnie jego – odparł Morkowin, wskazując na telewizor. – I wszystkich pozostałych też. Trójwymiar.

– Trójwymiar?

– Naukowo to się nazywa model 3D (..)” [3].  

Jednak Tatarski powątpiewa w to, czego się dowiedział.

“- Przecież tylu ludzi codziennie ich ogląda.

– Gdzie?

– W telewizji (..). Ale przecież są ludzie, co się z nimi codziennie spotykają (..).

– Istnieje specjalna służba. Narodna Wola. Ponad stu ludzi, dawni kagiebiści. Wszyscy opłacani przez Azadowskiego. Ich praca polega na tym, że chodzą i opowiadają, że dopiero co wiedzieli naszych przywódców” [4].

Ale też Pielewin powie nam wiele o transformacji ustrojowej w Europie wschodniej. Jak opowiada bowiem jeden z jego bohaterów: “Cała rzecz odbywa się mniej więcej tak (..) Człowiek bierze kredyt. Za ten kredyt wynajmuje biuro, kupuje jeepa cherokee i osiem skrzynek smirnoffa. Kiedy smirnoff się kończy, okazuje się, że dżip jest rozbity, biuro zarzygane, a kredyt trzeba zwrócić. Wtedy bierze się drugi kredyt – trzy razy wyższy od pierwszego. Z tego spłaca się pierwszy kredyt, kupuje się dżipa grand cherokee i szesnaście skrzynek absolutu” [5].   

W świecie Pielewina, co znaczące, nikogo nie dziwi, gdy człowiek zmienia się w wilka, jak w innej jego powieści “Święta księga wilkołaka”. Jak wiemy, taką przemianę przejść miała wkrótce ojczyzna pisarza. Pocieszające pozostaje tylko, że u Pielewina – chociaż egzystencjalnym optymistą nie jest – udaje się do ludzkiej postaci powrócić.     

Po prostu nihilizm

Pojęcie nihilizmu, kluczowe dla zrozumienia współczesności, w tym również zbrodni popełnianych na Ukrainie wobec ludności cywilnej, ale i przyzwalających na nie postaw obojętnych, wprowadził inny Rosjanin Iwan Turgieniew, znaczną część życia spędzający z wyboru za granicami swojej ojczyzny. 

Wybitny krytyk, wydający wtedy w Petersburgu po polsku “Kraj” do którego pisywali Sienkiewicz, Prus i Orzeszkowa, Włodzimierz Spasowicz tak zwracał się do Turgieniewa podczas uroczystego obiadu przed prawie 150 laty: “Przez cały ciąg literackiej działalności swojej ty, Europejczyk, wiele hartownych strzał puściłeś i najbardziej gryzącym sarkazmem smagałeś szowinizm rosyjski, uniesienie zarozumiałości narodowej (..). Nie byłeś nigdy mężem politycznym, miałeś inną ambicję wyższą” [6].  

Okrucieństwa rewolucji bolszewickiej wyraził w dzienniku z Moskwy i Odessy “Przeklęte dni” noblista Iwan Bunin, który już po niej na zawsze wybrał emigrację. Ale również pozostały aż do śmierci w kraju Michaił Bułhakow w “Białej gwardii”, w wersji scenicznej znanej jako “Dni Turbinów”, a akcja obu dzieje się przecież w Kijowie.

Absurdy powstałego po niej systemu przedstawił ten drugi autor w “Mistrzu i Małgorzacie” dając zarazem powieść o obowiązku, poświęceniu i odkupieniu. Dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że rękopisy nie płoną. 

Równie dramatycznie jak Bułhakow los Mistrza, oddał porażkę humanisty w walce z historią Borys Pasternak w “Doktorze Żywago”, co uzupełniła już jego własna historia: zmuszonego do zrzeczenia się nagrody Nobla pisarza z podmoskiewskiego osiedla dacz dla twórców w Pierediełkinie.

Jednak niemal w tym samym czasie przełom się dokonał, nie w abstrakcyjnej duszy rosyjskiej, lecz w systemie ustrojowym, zaś nazwa epoki historycznej – Odwilż – pochodziła od tytułu powieści Ilii Erenburga. O zwykłych “ludziach radzieckich” i ich szamotaninie z biurokracją i podłością. Gdy Nikita Chruszczow potępił Józefa Stalina, odwilż stała się faktem. W żadnym innym państwie, nawet demokratycznym, nie nazywano okresu historii od dzieła literackiego.

Dowodzi to, że Rosjanie nawet najeżdżając Węgry, nie przestali być ludźmi Księgi, jakby rzecz ujęła nasza z kolei noblistka Olga Tokarczuk. A ściślej tacy ludzie stalinizm przeżyli. W znacznej mierze za ich sprawą na krótki czas przynajmniej wizytówką Związku Radzieckiego zamiast procesów pokazowych i łagrów stały się loty kosmiczne: pierwszy Sputnik, który wywołał pamiętny szok w USA a potem eskapada Jurija Gagarina. Lepiej od politologów ujął to poeta Jewgenij Jewtuszenko, o którym jeszcze będzie tu mowa, wybijający na plan pierwszy sprzeczność między jakością życia codziennego o siłą myśli w swojej ojczyźnie: “lecz stłoczeni na stopniach tramwaju / My jesteśmy współtwórcami rakiet / Co myślami świata wstrząsają”.

Anglojęzyczny biograf Michaiła Gorbaczowa Steve Otfinoski, opisujący rzeczywistość jaka w studenckich czasach formowała przyszłego przywódcę, wskazuje szczegół, który polskim obserwatorom umyka: w moskiewskich akademikach kąpiel była wtedy dostępna… raz na dwa tygodnie (“Mikhail Gorbatchev: The Soviet Innovator”).  

Jednak cytowany już Jewtuszenko nadzieję dostrzegał “w wytężonych dociekliwie szkłach studenta”, co nie okazało się płonne, bo wraz z niespodziewaną przewagą ZSRR w wyścigu kosmicznym z USA, której kres położyło dopiero lądowanie Amerykanów na Księżycu – świat odkrywał również talenty fizyka Kapicy oraz szachistów Smysłowa, Tala, Botwinnika i Spasskiego. Zaś rówieśnicy Jewtuszenki specjalnie uczyli się polskiego po to tylko, żeby w tygodniku “Przekrój” u nas uchodzącym za pismo dla półinteligentów, czytać tłumaczenia zachodnich pisarzy, których nie zamieszczała skupiona na piśmiennictwie bratnich narodów “Literaturnaja Gazieta”.       

Najmniej czasem rozumiał z tego Zachód. Zwłaszcza zaś Amerykanie. Świadczy o tym znaczący antagonizm między politycznym wygnańcem a wcześniejszym więźniem sumienia w ZSRR Josifem Brodskim a oficjalnym poetą laureatem, piewcą najpierw odwilży za Chruszczowa a potem pierestrojki i głasnosti Gorbaczowa Jewgenijem Jewtuszenką, mający u swego źródła przyjęcie ich obu przez publiczność w USA. 

Nawet gdy “Brodsky” jak brzmi anglosaska wersja nazwiska był już laureatem literackiego Nobla, z trudem przychodziło mu skompletowanie ekipy seminaryjnej w amerykańskim campusie. Nie rozumiał studentów  z wolnego świata, złościła go dezynwoltura w ich zachowaniu. Wściekał się, gdy jakiś “hipizujący” adept najpierw przychodził na zajęcia na bosaka, a po tygodniu zakatarzony, smarkaniem w kleenexy przeszkadzał innym. Tymczasem gdy Jewtuszenko przyjechał do USA jako radziecki poeta oficjalny i bard “pieriestrojki” oraz “głasnosti” – rzeczywiście miał w tym okresie na swoim koncie znakomity poemat “Żeby-z-tego-czego-nie-bylcy”, piętnujący zachowawczych biurokratów – w teksańskim Houston witały go tysiące zachwyconych studentów.

W tym samym czasie, gdy Brodski, chociaż noblista cierpiał z zazdrości o popularność u amerykańskich żaków dla siebie równie nieosiągalną, jak dla Jewtuszenki literacki Nobel – ten drugi zapraszał do swojej eleganckiej daczy pod Moskwą zachodnich literatów i reżyserów. Pokazywał im film autobiograficzny, w którym rolę jego matki odgrywała jego młoda kochanka. A scenę kulminacyjną stanowiła sekwencja mycia się śniegiem, zgodnie z rosyjskim zwyczajem, na podwórku drewnianej zagrody. Zachodnim gościom podobało się, że poeta taki nowoczesny i bezpruderyjny, a przy tym jeszcze ludzką twarz socjalizmu popiera.       

Nie wszyscy rosyjscy twórcy stali się jednak liberałami. Nie został nim z pewnością Eduard Limonow, chociaż jego życiorys dysydenta i emigranta wydawał się go do tej roli predestynować. Rozczarowany Zachodem, zawiesił jednak na ścianie wychodźczej mansardy portret Feliksa Dzierżyńskiego. Jeszcze gorzej działo się po powrocie do ojczyzny, gdzie założył osobną partię “nacjonal-bolszewicką”, łącząc w jej programie akcenty czerwone i brunatne. Nic nie ujmując talentowi autora “To ja Ediczka”, znacznie ciekawsza okazuje się jego literacka biografia pióra Emmanuela Carrere’a, syna znanej francuskiej sowietolożki Helene Carrere d’Encausse [7]. 

Szlakiem Limonowa podąża w nowej Rosji wielu nacjonalizujących pisarzy, wśród których najzdolniejszym wydaje się Zachar Prilepin, uczestnik interwencyjnej wojny czeczeńskiej i to w szeregach sił specjalnych, gdzie dosłużył się stopnia majora, a także działań w Donbasie. Został nawet deputowanym do Dumy. W akcji przeciw Ukrainie tak się wyróżnił, że znalazł się na liście osób objętych imiennymi sankcjami przez Unię Europejską. Natchnęło go to do żartu, że blokada konta bankowego stworzy problem nie jemu, lecz Zachodowi, jak przekazać mu środki z nagrody Nobla, kiedy już ją otrzyma. Niestety do prawdziwych jej laureatów Putin również umiał trafić.   

Po ciemnej stronie mocy czyli od Sołżenicyna do Dugina

Niespodziewanym wzmocnieniem tendencji imperialnej stało się poparcie przez Aleksandra Sołżenicyna, u schyłku jego życia, polityki Władimira Putina. O stanie nie tyle poglądów, co umysłu literackiego noblisty z 1970 r. i późniejszego wygnańca z ZSRR świadczą dwa cytaty z jego książki “Rosja w zapaści”, w intencji autora być może niesprzeczne, chociaż nawet wyrobionemu czytelnikowi ich komplementarność zapewne trudno pojąć: “Od samego początku istnienia państwa ukraińskiego rozdmuchiwano tam – w celu umocnienia szeregów politycznych – poczucie rzekomego zagrożenia militarnego ze strony Rosji. Kiedy poczęła się tworzyć armia ukraińska, od oficerów przy składaniu przysięgi żądano, aby deklarowali specjalną gotowość do walki właśnie przeciw Rosji” [8]. Ale może już wtedy był ku temu powód, skoro w tym samym dziele Sołżenicyn ubolewa, że “W roku 1991 przeoczona została – jeśli jeszcze istniała – jedyna zdrowa perspektywa: rzeczywiste zjednoczenie trzech republik słowiańskich wraz z Kazachstanem w jedno państwo federacyjne (..) bez nikogo więcej w tym poczwórnym związku. Przy takim rozwiązaniu naród rosyjski – podobnie jak ukraiński – nie byłby rozczłonkowany” [9]. Podobne przekonania głosił rosyjski noblista we wcześniejszej książce “Rosja w zapaści”. niedaleko stąd już do poglądu Putina, ubolewającego nad katastrofą geopolityczną, jaką stał się dla niego rozpad ZSRR i chociaż noblista zarzekał się, że “kontury ZSRR stanowią dla naszego kraju bezpowrotną przeszłość i zachęty do ich przywrócenia należy odrzucić jako całkowicie jałowe” [10], jednak uzasadniał to racjami bynajmniej nie moralnymi, lecz pragmatycznymi, bo “(..) odtwarzanie ZSRR w żadnym razie nie byłoby teraz w interesie narodu rosyjskiego i z pożytkiem dla niego: oznaczałoby ono utopienie go w pęczniejącym świecie azjatyckim [11]. 

W świetle tych argumentów poparcie Sołżenicyna dla Putina nie przestaje szokować (bo tak wielu z nas z jego “Archipelagu Gułag” czerpało wiedzę o systemie radzieckich represji, zaś mniej wytrwałym wystarczyła “long short story” “Jeden dzień Iwana Denisowicza”, opis życia więźnia łagru od świtu do zmierzchu, w czasie “odwilży” opublikowany tak w ZSRR, jak i u nas legalnie). Ale nabiera znaczenia chybionej wprawdzie, ale jednak konstrukcji myślowej, nie zaś pospolitego obłędu.

Od Sołżenicyna do Aleksandra Dugina, taką symboliczną drogę odbyła teoria świętej Rusi i rosyjskiej misji. Dugin, doradca Putina, nie wolny od sentymentów neofaszystowskich, ucieleśnia już tylko zaprzedanie się ideologa dyktaturze, a nie samoistną koncepcję. Gra na niskich instynktach i kompleksach. Nie da się zresztą zapomnieć, że jeszcze w czasach “pierestrojki” wielu wybitnych ludzi pióra, jak Walentin Rasputin czy Wiktor Astafiew popierało koncepcje “wielkoruskie”, lansowane wówczas przez stowarzyszenie “Pamiat”, zbliżone ideowo do znanego z okresu późnej PRL Stowarzyszenia Patriotycznego “Grunwald” z filmowcami Bohdanem Porębą i Ryszardem Filipskim, skupiającego zachowawcze kręgi ówczesnej PZPR.

Kto bacznie śledzi meandry kultury rosyjskiej ostatniego półwiecza, dla tego ujawnione przy okazji inwazji na Ukrainę okrucieństwo agresora, ale i bierność milczącej większości, aż tak wielkiego zaskoczenia nie stanowią. Podobnie jak odkrycie, że wolny świat ma niewielki wpływ na postawy Rosjan. Pokazuje to znikomy efekt dotychczasowych sankcji.     

Czarne czy czerwone? Wielkiego wyboru nie ma. Nikt nie wie, w jakim punkcie rosyjska ruletka się zatrzyma. Pewne, że zdecydują o tym sami Rosjanie. 

[1] Krystyna Kurczab-Redlich. Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina. WAB, Warszawa 2022, s. 58

[2] Josif Brodski. Wiersze o kampanii zimowej 1980 roku [w:] Wybór poezji. Oficyna Literacka 1987, s. 102, tł. Stanisław Barańczak

[3] Wiktor Pielewin. Generation “P”. WAB, Warszawa 2002, s. 214-215, przeł. Ewa Rojewska-Olejniczak 

[4] ibidem, s. 216-217 

[5] ibidem, s. 20

[6] Włodzimierz Spasowicz. Mowa na obiedzie literackim danym I.S. Turgieniewowi 13 marca 1879 w Petersburgu [w:] Pisma krytycznoliterackie. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1981, s. 273-274 

[7] por. Emmanuel Carrere. Limonow. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012

[8] Aleksander Sołżenicyn. Rosja w zapaści. Politeja, Warszawa 1999, s. 51, przeł. Juliusz Zychowicz  

[9] Sołżenicyn, op. cit, s. 28

[10] ibidem

[11] ibidem

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here