Decyzja Państwowej Komisji Wyborczej za przekroczenia zasad w kampanii odbierająca Prawu i Sprawiedliwości znaczną część finansowania z budżetu ułatwi tej partii dalsze przedstawianie się w roli pokrzywdzonej czy dyskryminowanej. Z drugiej strony brak sankcji oznaczałby upowszechnienie przekonania, że prawo można łamać.
Wprawdzie PKW obrała wariant względnie łagodny, co całkiem PiS od kroplówki nie odcina (dotacja zamiast należnych 38 mln zł wyniesie 28 mln za to subwencja przez trzy lata zero) – ale to jednak restrykcja. W świat pójdzie komunikat, że opozycji w Polsce utrudnia się prowadzenie działalności.
Bo przecież nie ułatwia. A na pełne zrozumienie naszych trudnych polskich spraw nawet w wolnym świecie nie ma co liczyć, czego niezbicie dowodzi niedawna wypowiedź republikańskiego kandydata na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych przy Donaldzie Trumpie, Jamesa Davida Vance’a, który z całą powagą za przejaw autorytaryzmu w Polsce uznał przejęcie przez nową Koalicję 15 Października TVP i innych mediów publicznych, a nie sposób w jaki były one zarządzane i wykorzystywane w czasach rządów tam Jacka Kurskiego i innych pisowskich kacyków.
Sędziowie z PKW w znacznej mierze sami ponoszą odpowiedzialność za polityczne interpretacje ich werdyktu, skoro nie zadbali o własny prestiż ani znamiona niezależności, dopuszczając zawczasu do przecieków medialnych tak dokładnych, że przed decyzją znaliśmy nie tylko jej treść i zręby uzasadnienia ale nawet większość głosów, jaką zostanie podjęta. Zamiast wystąpić w roli dziewięciu gniewnych ludzi, przynajmniej niektórzy ze sprawiedliwych z PKW woleli niczym celebryci ustawić się na ściankach.
Efektu nie da się zbyć słowami: chcieli, to mają. Problem bowiem mamy sami, za ich sprawą. Bo jak wytłumaczyć teraz sąsiadowi, głosującemu zwykle na PiS (jak 7,6 mln innych w wyborach, których kwestia przyjęcia sprawozdania dotyczy), że to nie zemsta sędziowskiej “kasty” na partii Jarosława Kaczyńskiego, zresztą też prawnika i to z doktoratem, tyle, że nieudanego? Można przypominać niegodziwości PiS, które się do wymierzenia partii kary przyczyniły (wykorzystywanie w kampanii pikników ku czci 800 plus lub nawet powszechnie szanowanej Straży Pożarnej) , albo wskazywać, że wobec bezmiaru nadużyć okazuje się minimalna.
Znacznie trudniej za to użyć argumentu, że to krok ku naprawie wadliwie funkcjonującej przez osiem lat polskiej demokracji. Zwłaszcza, że sami chyba jednak w to nie wierzymy. daremny to więc trud. Tym bardziej, że po werdykcie PKW, chociaż pozostaje on zaskarżalny a więc nieprawocny, w opinii tych, co go wydali, kwestia dalszego wypłacania PiS zakwestionowanej części środków z budżetu leży w gestii ministra finansów Andrzeja Domańskiego jako decyzja uznaniowa.
Jedynym niezawodnym argumentem nieco wyciszającym nastroje pozostaje więc ten, że decyzja PKW nie okazuje się ostateczna. O środkach z budżetu – czyli z naszych podatków w praktyce – dla PiS rozstrzygnie jeszcze Sąd Najwyższy (żeby nie było za prosto, przy okazji pojawi się kłopot z prawnym statusem izby, co o tym orzeka, bo instytucje europejskie jej legalność kwestionują). Czegokolwiek by nie postanowił, nie zmieni przekonania obywateli, że system, gdzie zmuszeni są z własnej kieszeni finansować partie polityczne, których nie darzą szacunkiem, pozostaje wynalazkiem polityków, korzystnym wyłącznie dla tych ostatnich. I to obojętnie czy są z PiS czy z PO-KO. Gdy wprowadzano obecnie obowiązujące regulacje, nikt Polaków o zdanie nie pytał.