Jarosław Kaczyński odczekał aż Donald Tusk skończy przemawiać do swoich w warszawskim Novotelu a rada krajowa Platformy podejmie bieżące uchwały, aż sfinalizował usunięcie wicepremiera Jarosława Gowina z rządu całkiem bezwolnego wobec prezesa PiS Mateusza Morawieckiego.
Po raz kolejny przekonaliśmy się, że Kaczyński – niezdolny do trwałego budowania czegokolwiek (wystarczy przypomnieć los jego pierwszej partii Porozumienia Centrum albo rządu, któremu przewodził w latach 2006-7) – najsprawniejszy okazuje się w destrukcji.
Jeśli zamierza zachować większość – po pozbyciu się “wewnętrznego koalicjanta” stanie się zakładnikiem polityków doraźnie kaptowanych lub otwarcie zaprzeczających temu, co głosili przed sześcioma laty jak Paweł Kukiz. Jeśli nie zamierza wykazać się cierpliwością wobec nich, skoro mu jej zabrakło wobec Gowina i Porozumienia – pozostają wybory przed terminem. Grozi to powtórką scenariusza z 2007 r, kiedy Kaczyński wybrał awanturę i pośrodku kadencji władzę stracił. Na rzecz Tuska, teraz powracającego do krajowej polityki.
Zaś na nekrolog Gowina na pewno za wcześnie. Raz już przecież odchodził z pisowskiego rządu, sprzeciwiając się wyborom kopertowym, które w środku pandemii miała organizować z naruszeniem zasad tajności Poczta Polska. Powrócił w glorii triumfatora – bo wybory trzeba było przełożyć i odbyły się normalnie przy urnach – na stanowisko wicepremiera, obejmując lepszy resort niż przedtem: zamiast szkolnictwa wyższego rozwój i pracę. Stawianie więc krzyżyka na Gowinie wydaje się oczywistym błędem. Nie powiedział ostatniego słowa.
Opozycja lekkomyślnie wcześniej zlekceważyła możliwość dogadania się z wicepremierem w sprawie możliwości aksamitnej wymiany władzy w obecnym Sejmie. Odwołanie marszałka a potem rządu w trybie konstruktywnego votum nieufności wydawało się możliwe, gdyby uznać, że prawdę mówią opozycyjni politycy utrzymujący, że to Kaczyński pozostaje najgorszym zagrożeniem dla Polski. W praktyce postępowali jednak tak, jakby nie był nim lider PiS lecz… kolega stojący na czele konkurencyjnego ugrupowania. Po nas choćby potop. Opozycja boi się wyborów przed terminem, bo nie czuje się do nich przygotowana, dla PiS stanowiłyby one co najwyżej kłopot. Na tym strachu gra dzisiaj Kaczyński.