Inni polscy premierzy, gdy odwoływano ich ze stanowiska, chwalili się danymi, obrazującymi ekonomiczne rezultaty ich ekip. Jan Olszewski zamiast tego mówił, że po wszystkim będzie mógł wyjść na ulicę i spojrzeć ludziom w oczy. Ale to właśnie jego rząd, chociaż sam premier utrzymywał, że na ekonomii się nie zna, osiągnął pierwszy po upadku komunizmu wzrost gospodarczy. Dla milionów Polaków stał się on sygnałem, że warto było zmieniać ustrój.
W tym sensie był to naprawdę rząd przełomu, chociaż sam Mecenas wiązał to hasło bardziej z likwidacją politycznych reliktów i uzależnień wywodzących się z PRL. W tej dziedzinie akurat poniósł porażkę, bo zaufał politykom, którzy jego zaufanie zawiedli: ministrowi spraw wewnętrznych Antoniemu Macierewiczowi, który lustrację przeprowadził w sposób tyleż gorszący co nieskuteczny oraz Jarosławowi Kaczyńskiemu, prezesowi Porozumienia Centrum, który oddelegował swoich działaczy do rządu ale czekał tylko na jego upadek, żeby zawiązać wreszcie wymarzona koalicję z Unią Demokratyczną. Nie doszła zresztą ona do skutku nawet po 4 czerwca 1989 r, bo Kaczyńskiego ani jego partii tam nie chciano.
Ogłoszony w kwietniu 1992 r. wzrost produktu krajowego brutto był pierwszym i pewnie najważniejszym sukcesem nowej Polski: zamknął bowiem usta licznym zwolennikom poglądu, że “za komuny było lepiej”. Bezduszne z pozoru statystyki – ale nikt lepszego niż PKB miernika rozwoju gospodarczego nie wymyślił, chociaż od czasów znanej książki ekonomisty Edwarda Mishana sprzed półwiecza trwa spór czy to miara najbardziej stosowna – wykazały, że po latach zastoju Polska wreszcie rusza z miejsca.
Premier, co twierdził, że sam się na gospodarce nie zna, zawdzięczał ten wynik umiejętnemu doborowi współpracowników wedle kompetencji a nie ideologii: ministrem finansów był wtedy Andrzej Olechowski, jeszcze przy Okrągłym Stole zasiadający po stronie określanej mianem “koalicyjno-rządowej” a więc przeciwnej niż Mecenas, zaś szefem resortu pracy Jerzy Kropiwnicki wieloletni działacz Solidarności znany z bohaterskich więziennych głodówek a głównym doradcą gospodarczym Dariusz Grabowski dawny wykładowca ekonomii na UW, wówczas już jeden z nielicznych ekspertów utrzymujących się z własnej działalności w realnej gospodarce a nie z budżetowych honorariów.
Andrzej Olechowski po latach wciąż chwalił ówczesnego szefa: “On miał wielkie poczucie odpowiedzialności. Jedna sprawa to marzenia, retoryka polityczna, a druga – świadomość, że ma się poważne zadania gospodarcze i jeszcze to wszystko można później wyrazić w liczbach. Wtedy się lekko takich decyzji nie podejmuje. Miałem z premierem Olszewskim porozumienie – bo w jego rządzie się głosowało – że zawsze przy podejmowaniu przez ten gabinet decyzji głosuje… tak jak minister finansów w sprawach przez niego zgłaszanych” [1]. Również sam Mecenas w sejmowym wystąpieniu z 4 czerwca 1992 r, zanim przeszedł do tematu lustracji, opowiadał: “(..) ile trudności wymagało zdyscyplinowanie finansów publicznych państwa na elementarnym choćby poziomie (..)”. Rząd Olszewskiego nie miał nawet uchwalonego budżetu, rządził w oparciu o prowizorium, nie wspierała go żadna stabilna większość, ale w kwestiach dotyczących poziomu życia zwykłych Polaków osiągnął więcej niż poprzednicy.
W słynnym programie telewizyjnym “Polskie ZOO” gdzie kukiełki zwierzaków odgrywały role polityków, mec. Olszewski był misiem koala: może powolnym ale rozumnym, rozważnym i sympatycznym.
Wbrew zarzutom nie cierpiącego go prezydenta Lecha Wałęsy premier wcale nie był śpiochem: sekretarki, gdy domagał się kolejnych kaw, w trosce o zdrowie przepracowanego szefa robiły mu je coraz słabsze, a pod koniec dnia podawały już tylko lekko podbarwioną na brązowy kawowy kolor wodę.
Rządu Olszewskiego nie stworzyli zwycięzcy wyborów, bo wynik pierwszego w pełni wolnego głosowania (czerwcowe wybory z 1989 r. objęte były jeszcze w części dotyczącej Sejmu kontraktem politycznym) z jesieni 1991 r. na to nie pozwałał. Wygrała je wtedy Unia Demokratyczna z 12,2 proc poparcia do dało jej 62 mandaty przed Sojuszem Lewicy Demokratycznej z 12 proc głosów i 60 mandatami. Misję utworzenia rządu Wałęsa powierzył Bronisławowi Geremkowi, wiedząc, że żaden gabinet Unii nie powstanie. Tak też się stało. SLD pozostawał izolowany ze względu na niechlubną przeszłość. Przez chwilę nawet całkiem poważnie rozpatrywano pogłoskę, że budowaniem nowego układu zająć się może… dawny kierowca Wałęsy Mieczysław Wachowski, co okazało się plotką, ale oddawało ówczesną atmosferę braku obliczalności w polityce. W tej sytuacji rząd mogła stworzyć tylko sejmowa drobnica, złożona z kilku ugrupowań, z których każde zdobyło przedtem ledwie kilka procent głosów. Ale premier nie był postacią byle jaką: dawny dziennikarz “Po Prostu” tygodnika stanowiącego symbol odnowy z czasów Polskiego Października 1956 r, współtwórca statutu Solidarności i wieloletni obrońca w procesach politycznych pozostając bohaterem “Polskiego ZOO” nie stał się marionetką w rękach partyjnych liderów. Wbrew naciskom Jarosława Kaczyńskiego nie powołał na szefa Urzędu Rady Ministrów rekomendowanego przez PC Sławomira Siwka tylko historyka sztuki Wojciecha Włodarczyka, którego znał z czasów wspólnej działalności opozycyjnej w Polskim Porozumieniu Niepodległościowym z lat 70: sam Kaczyński podobną kartą nie mógł się pochwalić, a Siwek wtedy był w prokomunistycznym PAX.
Mecenasowi za okazaną niezależność przyszło jednak zapłacić wysoką cenę, bo prezes PC już wtedy uchodził za pamiętliwego i źle znoszącego wszelki sprzeciw. Jak wspominał w pomnikowej biografii premiera autorstwa Artura Kłusa szef zespołu doradców Olszewskiego Zdzisław Najder: “Nie było spójnej ekipy. Dodatkowo główny sprzymierzeniec, Kaczyński, rozgrywał swoją partię. Jan mi mówił, że najpierw coś ustalali, a później okazywało się, że PC robi swoje. Jan na to patrzył bezradnie” [2]. Wbrew słowom Najdera Olszewski potrafił się wykazać jednak politycznym zmysłem i uniknąć paru pułapek: zdymisjonował Jana Parysa ministra obrony narodowej, gdy ten nie złapawszy nikogo za rękę zarzucił urzędnikom Belwederu wciąganie wojska do rozgrywek politycznych. W słynnym sporze z Wałęsą o treść traktatu z Rosją postawił na swoim, wykreślając zapis o możliwości tworzenia spółek w dawnych bazach radzieckich.
Los rządu, od dawna nie dysponującego większością (Olszewski premierem został dzięki głosom ugrupowań, które jak PSL go poparły ale do jego ekipy ne weszły) był już przesądzony, gdy 28 maja 1992 r. w Sejmie ekscentryczny Janusz Korwin-Mikke złożył projekt uchwały – nawet nie ustawy, a więc była to prowizorka – lustracyjnej, pospiesznie przez posłów przyjęty. Minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz wykręcał się potem, że przestawia listę zasobów archiwalnych a nie agentów. Zaś Trybunał Konstytucyjny, dziś upartyjniony ale wtedy całkiem niezależny, uznał później uchwałę lustracyjną za sprzeczną z ustawą zasadniczą. 4 czerwca 1992 r. do szefów kół parlamentarnych trafiła koperta z listą 64 ministrów, posłów i senatorów zaś do kilku najważniejszych osób w państwie – druga, z nazwiskami prezydenta Lecha Wałęsy i marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego. Zwolennicy rządu podjęli też “grę teczkami”, próbując szantażować KPN obecnością na liście Leszka Moczulskiego.
W trakcie “nocy teczek” z 4 na 5 czerwca 1992 r. rząd Jana Olszewskiego odwołano z zachowaniem wszelkich demokratycznych procedur oraz poszanowaniem regulaminu Sejmu, a nie obalono, jak później przedstawiali to propagatorzy lustracyjnego mitu. Lista agentów okazała się fuszerką, skoro poseł UD figurował na niej jako “Jerzy Osiatyński kryptonim Osiatyński”, niektórzy zaś na niej obecni jak Antoni Furtak zresztą ze wspierającego rząd Porozumienia Ludowego uzyskali potem satysfakcję przed sądami. Jeśli by uznać listę Macierewicza za literalnie prawdziwą, oznaczałoby, że komunistów odsunęli od władzy ich własni agenci.
Trawestując znaną anegdotę o Piotrze Czajkowskim i Radiu Erywań, można powiedzieć, że rząd Jana Olszewskiego cenimy nie za to, czego próbował pamiętnego 4 czerwca. Lecz za pierwszy po zmianie ustrojowej wzrost gospodarczy oraz przełamanie poczucia niemożności. W tym sensie dokonał się przełom i to rzeczywisty. Stały wzrost gospodarczy Polska zachowała przez prawie trzy dekady aż do obecnej pandemii. Ale to za rządów Mecenasa się on zaczął, chociaż premier – jak była już o tym mowa – zwykł podkreślać, że nie zna się na ekonomii. Dobrał jednak ludzi do zadań tak, że dokonali niemożliwego.
Jan Olszewski uznał też rację stanu za pojęcie kluczowe, czego nie podtrzymali już kolejni szefowie rządów. Zmienił stosunek władzy publicznej do majątku narodowego, rozważnie podejmując decyzje dotyczące zmiany form własności, błąd popełnił tylko na korzyść Fiata w kwestii FSM, bo naciskano na niego, że czas nagli. Wyrzekł się stosowania siły w konfliktach społecznych, co stanowiło korzystny kontrast w porównaniu z Tadeuszem Mazowieckim stawiającym na szosie pod Mławą transporter opancerzony dla zastraszenia blokujących drogę chłopów. Premier Olszewski sprowokować się nie dał, za jego rządów ludzie Andrzeja Leppera okupowali wprawdzie Ministerstwo Rolnictwa, ale Mecenas trafnie ocenił, że z ich protestu wynika mniej zła niż z ewentualnej policyjnej interwencji. Za sprawą takiej hierarchii wartości Olszewski nawet odwołany z funkcji zachował ludzki szacunek, co umożliwiło mu później powrót do wielkiej polityki, kiedy w 1995 r. zajął czwarte miejsce w wyborach prezydenckich zaś dwa lata później wprowadził do Sejmu swój Ruch Odbudowy Polski, w kolejnej jeszcze kadencji posłował z listy Ligi Polskich Rodzin.
Winę za upadek rządu Olszewskiego ponoszą nie mityczni agenci, lecz Jarosław Kaczyński, który nie wierzył w jego trwałość i kombinował, jak Porozumienie Centrum może zawrzeć koalicję z Unią Demokratyczną. Zaś zwolenników wspierania Olszewskiego, młodych posłów PC Andrzeja Anusza i Piotra Wójcika przewodzących “grupie chadecko-komitetowej” (nazwanej tak od komitetów obywatelskich, z której część z nich się wywodziła) poddawał rozmaitym szykanom. Z kolei Macierewicz nie uprzedził szefa lojalnie, że lista agentów to kapiszon zamiast bomby. Obaj stali się sprawcami finalnej porażki “rządu przełomu”, chociaż formalnie autorami wniosku o votum nieufności z 29 maja 1992 r. byli posłowie UD i Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Przynajmniej w gospodarce przełom jednak się dokonał. Ale nie tylko w niej.
“(..) W grze jest coś więcej (..) W grze jest pewien obraz Polski – jaka ona ma być. Może inaczej – czyja ona ma być”” – zapytywał Mecenas w ostatnim premierowskim wystąpieniu. Ale mocniej w ludzką pamięć zapadły i do historii przeszły inne jego słowa z pamiętnej nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r:
“Chciałbym stąd wyjść tylko z jednym osiągnięciem. I jak do tej chwili mam przekonanie, że z nim wychodzę. Chciałbym mianowicie wtedy, kiedy ten gmach opuszczę, kiedy skończy się dla mnie ten, nie ukrywam, strasznie trudny czas, kiedy po ulicach mojego miasta mogłem poruszać się tylko samochodem, albo w towarzystwie torującej mi drogę i chroniącej mnie od kontaktu z ludźmi eskorty, że wtedy, kiedy to się wreszcie skończy, będę mógł normalnie na ulice tego miasta wyjść i popatrzeć ludziom w oczy (oklaski). I tego wam, państwo posłowie, panie posłanki, życzę po tym głosowaniu”. Żaden stenogram nie odda jednak dramaturgii załamującego się po tych ostatnich słowach głosu premiera pierwszego od ponad 60 lat polskiego rządu wyłonionego w następstwie wolnych wyborów.
[1] Przeszliśmy fenomenalna drogę. Z Andrzejem Olechowskim rozmawia Łukasz Perzyna. Kwartalnik “In Green” nr 3 z 2013
[2] Artur Kłus. Bohater naszych czasów. Premier Jan Olszewski. Fundacja Instytut Edukacji Pro Futuro, PZU, Warszawa 2019, s. 158-159