Zmiany ministrów, dokonane przez Donalda Tuska nie szokują ani nie niosą za sobą żadnego nowego otwarcia. Spory zakres władzy zyska Tomasz Siemoniak, który nie oddając funkcji koordynatora służb zostaje również ministrem spraw wewnętrznych. Premierowi stwarza to spory komfort, bo palatyn – jeśli użyć określenia z czasów państwa Piastów – może go zastępować w codziennej pracy, ale nie nadaje się na następcę. Nie ten format po prostu. Podobna logika zemściła się już raz na Tusku, kiedy obejmując prezydenturę Zjednoczonej Europy zostawił premierostwo Ewie Kopacz, co przyczyniło się do utraty władzy przez Platformę i powrotu Prawa i Sprawiedliwości do rządów.

Nie eksperci lecz urzędnicy

W rządzie Kopacz wysokim urzędnikiem pozostawał także Jakub Jaworowski, który teraz obejmuje ministerstwo aktywów państwowych. Nie jest więc ekspertem, jak Tusk go reklamuje. Podobnie nieścisłe okazuje się podkreślanie młodego wieku nominowanego: Jaworowski ma bowiem 43 lata. Jan Krzysztof Bielecki, gdy w 1991 r. obejmował urząd premiera, nie miał nawet czterdziestki a nikt go wtedy młodym nie nazywał – jeśli tylko ograniczyć się do postaci, wywodzących się z gospodarczych kręgów.

Również nowa minister kultury i była dyrektorka warszawskiej Zachęty Hanna Wróblewska posadę zawdzięcza nie tyle sukcesom przy organizowaniu wystaw Katarzyny Kozyry, chociaż to artystka niewątpliwie oryginalna i promocji warta – lecz konfliktowi z pisowskim wicepremierem Piotrem Glińskim, zresztą w poprzedniej ekipy rządzącej reprezentującego najwyższe piętro w sensie tak dyspozycji intelektualnych jak uwarunkowań osobistych. Prof. Gliński, od wielu lat aktywny dżudoka, chętnie przyjmowany także w warszawskich salonach jeszcze wtedy, gdy dotacji nie rozdawał reprezentuje jednak ambicje, które w jego formacji odeszły w przeszłość. Świadczy o tym zablokowanie przez samego Jarosława Kaczyńskiego kandydatur pisowskich intelektualistów Ryszarda Legutki i Zdzisława Krasnodębskiego do Parlamentu Europejskiego. Zaś Wróblewska pracowała już od kilku miesięcy na porządnym stanowisku dyrektorki departamentu ds. instytucji w resorcie kultury nie jest więc “fachowcem z rynku”.    

Za to trudno podważyć sens nominacji Krzysztofa Paszyka, dotychczasowego przewodniczącego klubu parlamentarnego Polskiego Stronnictwa Ludowego a wcześniej także wielkopolskiego sejmiku samorządowego na ministra rozwoju i technologii. Wyróżnia się zdolnościami organizacyjnymi oraz umiejętnością układania kontaktów z ludźmi.

W jednym Donald Tusk na pewno nie mija się z prawdą. Odchodzący ministrowie wykonali swoje zadania. Jeśli słowa premiera przetłumaczyć na język politycznych faktów, to szefowie resortów kultury oraz aktywów państwowych pozostawali nominatami jednego celu. Bartłomiej Sienkiewicz miał przejąć sygnał telewizyjny i wymienić kierownictwo TVP oraz publicznego radia i Polskiej Agencji Prasowej. Zaś Borys Budka – pozbyć się pisowskich nominatów ze spółek Skarbu Państwa. Obu się to udało, chociaż nie bez licznych strat wizerunkowych, na których rządzącą koalicję 15 października naraziły wątpliwości prawne związane z wprowadzeniem likwidatora do TVP. A także niska jakość tych, co tam weszli w ślad za nim. 

Jednak Sienkiewicz podobnie jak Budka w nagrodę poleci do Brukseli, podobnie jak ustępujący szef resortu rozwoju Krzysztof Hetman. Tę samą drogę odbędzie Marcin Kierwiński, odchodzący szef MWSiA, ale w jego wypadku Tusk powinien dać na mszę dziękczynną, że się go pozbywa. Kiedy szykował się już do ustąpienia, całą Polskę zajęły roztrząsania co do stanu, w jakim miał się znajdować, gdy wygłaszał do strażaków przemówienie w dniu ich święta.

Z następcami też być może lekko nie będzie. Niedawni koledzy z branży im nie kibicują, skoro Ryszard Petru, kiedyś uczeń i asystent Leszka Balcerowicza, a teraz poseł z koalicyjnej Trzeciej Drogi w widowiskowy sposób przed kamerą udał, że zapomniał nazwiska nowego ministra aktywów Jaworowskiego. Zaś upokarzane przez osiem lat pisowskich rządów środowiska twórcze podobnie miały prawo oczekiwać, że krzywdy im wynagrodzi minister o większej charyzmie niż była dyrektorka Zachęty Wróblewska.

Jak zostać ministrem a jeśli już się nim jest, to awansować

Wypróbowane recepty jak zostać u Tuska ministrem nie wymagają długotrwałego odcyfrowywania, jak zdarza się tym nagryzmolonym przez doktorów medycyny a nie spin doktorów. 

Najlepiej uprzednio ukończyć SGPiS, Szkołę Główną Planowania i Statystyki, jak za czasów poprzedniego ustroju nazywała się Szkoła Główna Handlowa, lub tę samą uczelnię ale już pod przywróconą historyczną nazwą w nowej Polsce. Jej dyplomem  legitymuje się Jakub Jaworowski. Zaś Tomasz Siemoniak był nawet w latach 80. przewodniczącym nielegalnego jeszcze wtedy Niezależnego Zrzeszenia Studentów na SGPiS. Działali wtedy razem z Andrzejem Halickim, obecnie czołowym eurodeputowanym i liderem listy Koalicji Obywatelskiej do Parlamentu Europejskiego z Mazowsza. Potem Siemoniak był w latach 90. jednym z najmłodszych dyrektorów w TVP a kierował z poręki Unii Wolności najbardziej prestiżowym Programem I. Został zastępcą Pawła Piskorskiego, gdy ten sprawował urząd prezydenta w Warszawie. Wreszcie w rządzie PO – wicepremierem i ministrem obrony. Słowo “zastępca” i przedrostek wice- powtarzają się w jego bogatej w sukcesy biografii.

Z perspektywy osób spoza polityki – najlepszy bilet wstępu do ław rządowych to udokumentowane podleganie dyskryminacji za rządów PiS, jak w wypadku zwolnionej wtedy z dyrektorskiego stanowiska Wróblewskiej.  

A najlepsza metoda, żeby w rządzie nie tylko się utrzymać ale nawet awansować? Stać blisko Tuska ale mu nie zagrażać, sposób na to Siemoniak już pokazał. Nikt go w tym nie przebije. Zakres władzy zyskał sobie ogromny, teraz tak naprawdę będzie to rząd Tuska i Siemoniaka. Oczywiście wciąż na odpowiedzialność tego pierwszego.       

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 8

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here