Paradoksalnie niezdolność do przełamania prezydenckiego weta może wyjść na dobre obecnej opozycji, zmierzającej do przejęcia władzy. Wyborcy, którzy dopiero co zagłosowali tak masowo, oczekują bowiem skutecznego zarządzania państwem a nie wzmożonej twórczości ustawowej. Zyskają też na tym polskie lasy skoro mniej papieru się zmarnuje.
Oczekiwania wiążące się ze zmianą władzy łączą się z obniżeniem inflacji, czego wymaga od nowego rządu 22 proc z nas a także uzyskaniem dla Polski środków z Krajowego Planu Odbudowy (19 proc) i zmniejszeniem podatków (13 proc). Za to zdecydowanie mniej wyborców za najważniejsze zadania nowego rządu uznaje kwestie ideologicznie motywowane jak rozliczenie ośmiu lat rządów PiS (12 proc), poprawę relacji z Unią Europejską (7 proc) oraz nowelizację przepisów regulujących aborcję (6 proc). Wymowa sondażu SW Research [1] odnoszącego się do objęcia władzy przez sojusz Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy okazuje się oczywista:
Czekamy na konkrety nie igrzyska. I fakty a nie proklamacje.
Podobne przesłanie płynie z nieco wcześniejszego a więc wolnego od ciśnienia wyborów badania niepokojów Polaków z cyklu “What Worries the World” autorstwa IPSOS. Najmocniej trapią nas inflacja (53 proc), sytuacja opieki zdrowotnej (45 proc), korupcja i skandale (28 proc) oraz konflikty zbrojne (27 proc) [2]. Nie da się związanego z nimi poczucia zagrożenia złagodzić ani tego wszystkiego naprawić uchwaleniem ustaw, nawet całymi pakietami.
Rząd mec. Jana Olszewskiego w 1992 r. w ogóle nie dysponował trwałym poparciem sejmowej większości ale potrafił zapewnić Polsce pierwszy od czasów zmiany ustrojowej wzrost gospodarczy. Odzyskanie go stało się możliwe ze sprawą współpracy fachowców o różnych przekonaniach, w tym ministrów: finansów Andrzeja Olechowskiego i pracy Jerzego Kropiwnickiego oraz głównego doradcy premiera ds. gospodarki Dariusza Grabowskiego. Ogłoszenie w kwietniu 1992 r. dodatniej dynamiki produktu krajowego brutto dla wielu stało się dowodem, że opłacało się wcześniejsze odejście od socjalizmu wdrażanego na wzór radziecki.
Teraz, nawet jeśli wskaźniki prezentują się nie najgorzej, co opozycja przypisuje masowemu wyprowadzaniu środków poza budżet, procederowi, opisanemu już przez laty przez prof. Jadwigę Staniszkis i stanowiącemu odpowiednik księgowości kreatywnej – do poprawy samopoczucia obywateli niezbędna jest korekta jakości rządzenia. Osiąga się ją zwykle poprzez przeobrażenie administracji publicznej, aby przestała być odbierana jako wroga. Szczególnie dotyczy to, jeśli rzec tak można, “urzędników pierwszego kontaktu”. Pisowska ekipa odgradzała się od obywateli traktowanych jak petenci barierą arogancji i nieufności oraz wrażeniem niekompetencji.
Z kolei za najistotniejsze dla społeczeństwa tematy Polacy uznają: inflację i drożyznę (35 proc z nas), bezpieczeństwo państwa (22 proc), zdrowie (17 proc) i wojnę na Ukrainie (11 proc) a tylko 6 proc nazywa tak zaliczaną do sfery “ideolo” kwestię relokacji uchodźców [3].
Magiczna liczba. Poza zasięgiem
Spośród liczb magicznych i mających znaczenie dla świeżo wyłonionego Sejmu najistotniejszą pozostaje 248. Tylu posłów mają w sumie trzy formacje, które wyrażają zamiar zbudowania nowej demokratycznej większości: Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga (w której ramach PSL i Polska 2050 tworzą osobne kluby, co dla rachunku głosów nie ma znaczenia) oraz Nowa Lewica. Żeby rządzić, tyle wystarczy. Ale to za mało do przełamywania prezydenckiego weta, którego można się spodziewać w sprawach kluczowych, bo Andrzej Duda wywodzi się PiS i nie zrywa związków z tą formacją.
Aby z wetem sobie poradzić, demokraci potrzebują 276 głosów (przypełnej frekwencji w izbie poselskiej). To kolejna magiczna liczba. Tylu posłów demokratyczne porozumienie nie ma, nawet, gdyby skaptowało jeszcze Konfederację. Chociaż woli takiego rozszerzenia brakuje po obu stronach.
Wyborcy roztropnie podzielili głosy, niczym w symulacji komputerowej, nie dając nikomu tytułu do łatwego rządzenia. Co zrozumiałe po doświadczeniach ośmiu lat samowoli PiS u władzy.
Zamiast się tym martwić, demokratom pozostaje przekuć pozorną słabość w siłę. A przede wszystkim nie narzekać, bo inaczej upodobnią się do Ryszarda Terleckiego z PiS, utyskującego, że młodzi szli na wybory jak na imprezę, ubaw po pachy. Podobnie zachowywali się zwolennicy Tadeusza Mazowieckiego po jego porażce w 1990 r. ze Stanisławem Tymińskim. Kiedy to usłyszeliśmy pamiętne i niesławne: społeczeństwo nie dorosło. W domyśle – do demokracji. Wstyd dla tego, kto to powiedział. Nie dla obywateli. Bo nie mieli obowiązku urzędującego wówczas premiera kochać, skoro nie zapewnił im osłony przed negatywnymi skutkami społecznymi planu Leszka Balcerowicza, chociaż dziesięć składających się na niego ustaw przyjęto w ekspresowym tempie.
Nie mnożyć bytów
Z biegunką ustawową, jak to określają zwyczajni użytkownicy demokracji: obywatele, konsumenci, petenci urzędów skarbowych, klienci wymiaru sprawiedliwości, obojętne czy w sądach pojawiają się w roli powodów czy pozwanych – niemal bez przerwy mieliśmy również ostatnio do czynienia. Nawet urzędnicy skarżą się na nadmiar “papierologii” i “prawo powielaczowe”. Jeszcze z czasów koalicji AWS-UW pamiętam zespół do spraw odbiurokratyzowania gospodarki. Spotykał się raz w tygodniu w gmachu Kancelarii Premiera. Nic nie wskórał.
Obywatele oczekują poprawy jakości rządzenia, prowadzącej do wzmocnienia ich komfortu życia – a nie masowego uchwalania ustaw. Biurokraci już się w nowej Polsce narobili.
O powodzeniu nowej ekipy przesądzi demokracja codziennego użytku, jeśli tak można rzecz nazwać, a nie przekaz telewizyjny raportujący technologię polityki w tym umowę koalicyjną i wiążące się z nią uzgodnienia.
Prawo z sensem i codzienny użytek
Problem pojawia się, gdy prawo istnieje i pozostaje zgodne z potocznym pojmowaniem zdrowego rozsądku ale nikt go nie egzekwuje. W centrach miast, zasiedlonych głównie przez osoby starsze, te ostatnie muszą uciekać przed rozbijającymi się bezkarnie – nierzadko nawet po pijaku – cyklistami. To najprostszy przykład spoza polityki. Według art 26 Prawa o Ruchu Drogowym oraz ustawy o kierujących pojazdami, rowerem nie wolno jeździć po chodniku, chyba, ze mamy do czynienia z jednym z raptem trzech wyjątków. Jak oddaje to w “Dzienniku Gazecie Prawnej” w bogato zdokumentowanym artykule Paweł Sikora: “Rowerzysta jest zobowiązany korzystać z drogi dla rowerów, drogi dla pieszych i rowerów lub pasa ruchu dla rowerów, jeśli są one wyznaczone dla kierunku, w którym się porusza lub zamierza skręcić kierujący rowerem lub hulajnogą elektryczną, korzystając z drogi dla pieszych i rowerów, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustępować pierwszeństwa pieszemu. – Jeśli więc istnieje infrastruktura rowerowa to rowerzyści muszą z niej korzystać, a gdy jej nie ma mogą się poruszać większością dróg publicznych z wyłączeniem dróg ekspresowych i autostrad – mówi nadkomisarz Robert Opas z Biura Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji. – Mogą więc jeździć po jezdni, o ile wzdłuż nie prowadzą wyznaczone drogi dla rowerów, drogi dla pieszych i rowerów lub pasy ruchu dla rowerów (..). Jak twierdzi Opas, tylko warunkowo rowerzyści mogą poruszać się chodnikami. – Jeśli szerokość chodnika wzdłuż drogi, po której ruch pojazdów jest dozwolony z prędkością większą niż 50 km/h , wynosi co najmniej 2 m i brakuje wydzielonej drogi dla rowerów oraz pasa ruchu dla rowerów, to bez obaw o łamanie przepisów rowerzysta może z niego korzystać. Ponadto, gdy warunki pogodowe zagrażają bezpieczeństwu rowerzysty na jezdni (śnieg, silny wiatr, ulewa, gołoledź, gęsta mgła) może on jechać po chodnikach lub drogach dla pieszych, ale jest obowiązany jechać powoli i zachować szczególną ostrożność, jak również ustępować miejsca pieszym, twierdzi nadkomisarz. I dodaje: – Co więcej, rowerzysta musi jechać z prędkością zbliżoną do prędkości, z jaką poruszają się piesi” [4]. Po chodniku mogą też jeździć z zachowaniem zasad bezpieczeństwa opiekunowie dzieci w wieku młodszym niż 10 lat. Niby wiele słów, ale wszystkie jednoznaczne. Są wyjątki, ale po chodniku jeździć prawo zabrania. Tylko jak się to przekłada na życie codzienne wielkich aglomeracji i poczucia bezpieczeństwa przechodniów, zwłaszcza w starszym wieku?
Prawodawca zadbał, żeby opłacało się kraść, byle nie za dużo
Prawo powinno być poważne, żeby ludzie się z niego nie śmiali, bo wtedy nie będą go przestrzegać.
Nie może też dawać korzyści tym, co je łamią, bo staje się własnym zaprzeczeniem.
Ostatnio podniesiono zaś z 500 do 800 zł granicę od której kradzież przestaje być wykroczeniem a staje już przestępstwem, zmiana weszła w życie dokładnie na dwa tygodnie przed wyborami. Ucieszyła złodziei, bo z cudzego żyją, a teraz zarobią bez ostrych konsekwencji, zmartwiła za to właścicieli bądź franczyzerów małych osiedlowych sklepów, bo grozi im, że uczciwi inaczej wyniosą stamtąd stopniowo cały towar.
Jak czytamy w INFOR.PL sklepy “zostają skonfrontowane z sytuacją prawną, która może zachęcić złodziei do większej zuchwałości. Renata Juchniewicz z Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji przewiduje, że sprawcy będą mogli ukraść nie tylko więcej produktów podstawowej konsumpcji, ale także ekskluzywne artykuły spożywcze, drobne AGD, elektronikę czy odzież” [5].
Co ciekawe, poprawiająca status prawny złodziei poprzez podniesienie “progu kwotowego” z 500 do 800 zł nowelizacja art. 119 Kodeksu wykroczeń towarzyszyła zmianom Kodeksu karnego reklamowanym przez PiS jako zaostrzenie prawa, tyle, że odnoszącym się do cięższych ale mniej licznie popełnianych przestępstw.
Swoją drogą, była to jedyna konkretna reakcja stanowiącej prawo pisowskiej większości na inflację i drożyznę. Gdyby podobnie skutecznie chroniono interes uczciwych…
Odłóżmy jednak żarty na bok.
Nie dzieje się jednak tak, żeby ze wspomnianą korektą nic nie dało się zrobić, nawet bez kolejnej nowelizacji. Prawnicy i kryminolodzy są bowiem zgodni, że od popełnienia czynu zabronionego odstrasza nie tylko surowość ale i nieuchronność kary. Zamiast więc dłubać w sejmowych komisjach przy kolejnym zaostrzeniu kodeksu, nowa władza może i powinna zadbać o większą determinację i lepsze wyszkolenie interwencyjnych załóg policji. To chyba dobry przykład. Na razie bowiem choćby właściciele restauracji wiedzą doskonale, że na sygnały o natrętnym żebractwie – chociaż prawo jasno go zabrania i penalizuje – stróże porządku w ogóle nie reagują a czasem wręcz mają pretensję, że są wzywani.
Skupienie się na jakości rządzenia to konieczność, jeśli ma się podstawową wiedzę o motywacjach wyborców z 15 października. Podobnie 4 czerwca 1989 r. Polacy nie szli do urn po to, żeby ich wybrańcy dyskutowali potem o kolorze szponów orła w godle narodowym albo niemal w biegu – co dotyczy planu Balcerowicza, o którym była już mowa – pomimo świątecznej pory, za to bez niezbędnej refleksji, przyjmowali rozwiązania rzutujące na los milionów.
Wtedy ich wolę zlekceważono, co rzutowało na uczestnictwo w kolejnych głosowaniach. O ile w tym pamiętnym czerwcowym wzięło nas jeszcze udział ponad 62 proc, to w pierwszych wolnych wyborach do Sejmu – zaledwie 43 proc. Podobnie za rządów AWS i UW pospiesznie i równocześnie wprowadzano cztery reformy nazwane pochopnie wielkimi (sprawdziła się z nich tylko samorządowa, wciąż powód do dumy Polaków), których ujemne następstwa stały się dla obywateli zmorą tak dotkliwą, że po raz pierwszy w nowożytnej historii Europy do kolejnego Sejmu nie wpuścili żadnego z koalicyjnych ugrupowań sprawujących władzę: próg wyborczy zadziałał jak gilotyna.
Obywatelom należy się odpoczynek od wspomnianej już biegunki ustawowej, prawa powielaczowego, biurokracji i papierologii. Zyskają na tym również polskie lasy.
[1] sondaż SW Research dla Rzeczpospolitej z 31 października – 2 listopada 2023
[2] badanie IPSOS “What Worries The World” z 21 lipca – 4 sierpnia 2023
[3] IBRIS dla Rzeczpospolitej, lipiec 2023