W Rzeszowie zdarzył się piękny sukces polskiej demokracji, w jej najbardziej udanym wydaniu lokalnym. A dopiero przy okazji upokorzona została partia władzy zaś wywyższona demokratyczna opozycja. Ale przede wszystkim zwyciężył najlepszy kandydat. Okazał się nim już w pierwszej turze samorządowiec Konrad Fijołek.
Mieszkańcy Rzeszowa wbrew etykietkom naklejanym im przez niedouczonych żurnalistów z mediów centralnych uznających całe Podkarpacie za pisowski matecznik – zagłosowali po swojemu. Nie po raz pierwszy zresztą, bo długo rządził miastem prezydent Tadeusz Ferenc wywodzący się z lewicy ale bynajmniej nie tej “czarzastej” i niemal z każdym potrafiący się porozumieć, a przy tym rzetelnie dbający o Rzeszów.
PiS już wyciągał rękę po kolejne miasto. Jednak calineczka na tej dłoni prezesowskiej siedząca – wojewoda podkarpacka Ewa Leniart okazała się kandydatką nie tyle słabą, co operetkową, bo nie umiejącą nawet się wyjęzyczyć, po co właściwie o ten urząd się ubiega, a za cały atut miała poparcie Jarosława Kaczyńskiego.
Na nic zdały się próby przekupstwa: nadzwyczajne i najszybsze w kraju szczepienia i ponadnormatywne środki z Funduszu Demokracji Lokalnej, propaganda TVP Info i świeżo odkupionych od bawarskiego Passauera gazet orlenowych.
W ten sposób mamy bajkę o pazernej calineczce, chciwej dłoni gnoma i dzielnym mieszczaninie, co wprawdzie nie szlachcicem został jak u Moliera, lecz zwycięzcą. Zakończenie nabiera stylu bliższego humanizmowi Hansa Christiana Andersena ale dla partii władzy okazuje sie okrutne niczym ponure klechdy braci Grimm, ale sama sobie winna skoro – jak na “Zjednoczoną Prawicę” przystało – wystawiła aż dwoje naparzających się zajadle kandydatów. Finał… jak w klasycznym westernie, w który się nagle ta bajka zamieniła, bo też to czerwiec i historyczne plakaty z 1989 r. dopiero co przypomniano. Zwyciężyła prosta narracja nie wulgarna oferta nie do odrzucenia w stylu “Ojca chrzestnego”, że jak zagłosujecie na kandydatkę władzy to będziecie mieli wyższy budżet i dostęp do środków pomocowych.
Daleki od ideału rodowity rzeszowianin, kiedyś najmłodszy, bo w wieku 30 lat przewodniczący Rady Miasta tamże, brat wybitnej gimnastyczki Konrad Fijołek wygrał w pierwszej turze. Poszedł z programem jak typowy “lokals”: więcej zieleni, parków i ogrodów, szerszy budżet obywatelski, zaś miejska komunikacja tania ale funkcjonalna. Ludzie na ten zwyczajny projekt zagłosowali, odrzucając paplających jak najęci konkurentów w tym “hultajską trójkę” skrajnej prawicy: wojewodę Ewę Leniart, nominata Ziobry Marcina Warchoła oraz Grzegorza Brauna z Konfederacji.
Rzeszów to – przypomnijmy – przedwojenny powiat woj. lwowskiego. W listopadzie 1918 r. to obrońcy Lwowa pomimo indolencji zawodowych polityków do końca zapewniających, że Rusini nie zaatakują, bo oni mają lepsze informacje – w każdym razie zwykli, cywilni bohaterowie zawstydzili politycznych fachowców i rozpoczęli zwycięską walkę o polskie granice, dopiero później przyszło Powstanie Wielkopolskie i Bitwa Warszawska, Powstania Śląskie i sukces nad Niemnem. Tym razem być może od Rzeszowa, od tych niepozornych, bo dodatkowych wyborów ruszy fala odzyskiwania przez Polaków ich państwa, począwszy od najbardziej udanego, bo samorządowego segmentu. Warszawskim politykom, również tym z opozycji, radzić wypada, by jeśli nie są w stanie tym pomóc – przynajmniej nie przeszkadzali.
Nowego prezydenta wybrano bowiem już w pierwszej turze nie dzięki poparciu ogólnopolskich liderów Koalicji Obywatelskiej, Lewicy czy Polskiego Stronnictwa Ludowego – jak oni sami utrzymują – lecz pomimo wskazań tych partii, raczej w mieście niepopularnych, na co też długo pracowały. Wygrał kandydat samorządowy, oponent regionalnej urzędniczki, podkreślający skąd się wywodzi i co zamierza zrobić dla swojej Małej Ojczyzny. Trudno o werdykt bardziej jednoznaczny: Konrad Fijołek uzyskał 56,5 proc głosów podczas gdy wojewoda podkarapacka z PiS Ewa Leniart 23.6 proc, ziobrysta Marcin Warchoł 10,7 proc zaś Grzegorz Braun z Konfederacji 9,1 proc.
Werdykt zapadł w Rzeszowie, zwyciężyła polska samorządność, wbrew zarówno centralistycznym zapędom władzy jak tromtadracji opozycji pojmującej demokrację jako łączenie szyldów partyjnych i dodawanie sondażowych słupków. Okazało sie, że to nie działa – demokracja zaś tak. Wystarczy wyjechać 300 km za Warszawę…