Polemika z ważnym i ciekawym tekstem Wojciecha Błasiaka
Projekt decentralizacji Polski to kontynuacja niemieckich planów wobec Górnego Śląska
W “21 tezach samorządowych”, firmowanych przez sorosowską Fundację Batorego w Polsce, zawarto koncepcję likwidacji prawnego i finansowego nadzoru i kontroli państwa nad samorządami.
Polacy przed ćwierćwieczem zdecydowali, że nasze państwo będzie jednolite, a nie federalistyczne. Dobrze, że tak się stało. Zaś dziś głównym zagrożeniem dla Polski nie są mgławicowe projekty decentralizacyjne, które nie wiadomo kto i kiedy będzie realizował (opozycja dopiero co przegrała kolejne wybory). Niebezpieczeństwo czai się w autorytarnych tendencjach PiS, raz po raz ujawniających się w administracji rządowej i partii.
Łukasz Perzyna
Nie stajemy jednak – na szczęście – przed wyborem między dyktaturą a anarchią, państwem autorytarnym a regionalistycznym rozbiciem dzielnicowym. W Polsce istnieją liczne projekty i tradycje łączące demokrację ze skutecznością. Dawny poseł KPN Wojciech Błasiak wie o tym najlepiej. Trzy ugrupowania, jakie pozostały po niedawnych wyborach europejskich nie zbudują oferty wystarczającej dla nowoczesnego społeczeństwa. Lepiej nad nią pracować, niż utyskiwać na słabość istniejących projektów ustroju. Musi powstać coś nowego, bo ludzie tego potrzebują.
Świetnie, że Wojciech Błasiak przypomina regionalistyczne koncepcje, którym w latach 90-tych słusznie sprzeciwili się posłowie Konfederacji Polski Niepodległej, kierujący się stworzoną przez przewodniczącego Leszka Moczulskiego formułą, że działalność polityczną prowadzi się „dla zasad nie dla posad”. Mrzonki federalistów zostały wtedy zastopowane.
W latach 90 Polacy zdecydowali – w sporej mierze również za sprawą KPN, ale także innych patriotycznych ugrupowań jak Akcja Wyborcza Solidarność oraz Ruch Odbudowy Polski – że ich państwo będzie unitarne. Takim pozostaje. Błasiak sprzeciwia się pochodzącej sprzed ponad ćwierćwiecza koncepcji Kongresu Liberalno-Demokratycznego budowy ogromnych województw o tendencjach autonomicznych.
Przy okazji przywołuje stwierdzenie anonimowego lidera KLD, że partię zakładano za niemieckie pieniądze. Nie wstydźmy się i wymieńmy nazwisko Pawła Piskorskiego, prominenta najpierw KLD a potem UW i PO, dziś gotowego publicznie powiedzieć wszystko, byle zaszkodzić Donaldowi Tuskowi, który pozbył się go z tej ostatniej partii. Nad finansami KLD nie ma co się dzisiaj rozdrabniać, skoro wyborcy ocenili tę partię, nie wpuszczając jej do Sejmu w 1993 r. Podejrzewam jednak, że jako dawny kierownik działu krajowego zbliżonego do KLD dziennika „Obserwator Codzienny” mam większe pojęcie o kasie liberałów niż dr Błasiak. Środki na gazetę, podobnie jak na biura KLD i musical „Metro”, za sprawą którego debiutowały Katarzyna Groniec i Natasza Urbańska, pochodziły z zasobów biznesmena i reemigranta Wiktora Kubiaka. Gdyby to była kasa z Niemiec, tak szybko by się nie skończyła.
Ale nie ma co się kłócić o partię, która od ćwierćwiecza nie istnieje. Po przejęciu władzy z rąk postkomunistów AWS przeprowadziła reformę administracyjno-samorządową, która powściągnęła ambicje koalicyjnej Unii Wolności, by budować nieliczne, ale ogromne województwa. Po debatach i pertraktacjach z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, który pierwszy projekt zawetował, powstało 16 województw. Równych wobec prawa. Śląskie nie otrzymało autonomii, jak przed wojną, kiedy to nawet kredyt z USA zaciągało bez pośrednictwa państwa polskiego. Nie ma, jak wtedy, osobnego sejmu w Katowicach (w historycznym gmachu Sejmu Śląskiego urzęduje wojewoda), tylko sejmik. Jak w 15 pozostałych siedzibach województw.
Istniejący podział administracyjny pozwala optymalnie spożytkować środki z Unii Europejskiej. Ale gwarantuje też unitarny charakter państwa. Nie jest dziełem przypadku, że to jedyna z czterech wielkich reform rządu Jerzego Buzka, której nie cofnęli następcy. Nie mieli po co tego robić, skoro korzystają na niej zarówno egoistyczni politycy, obsadzając posady w regionach, jak społeczeństwo, którego jakość życia poprawiają fundusze z UE.
Samorządność, w odróżnieniu od upartyjnionej polityki centralnej, udała nam się znakomicie, co dokumentują liczne sondaże, wykazujące, że obywatele oceniają władze lokalne i regionalne dwa albo nawet trzy razy lepiej niż Sejm czy Senat. W ubiegłorocznym badaniu CBOS 69 proc z nas dostrzegało, że władze samorządowe dobrze pracują, w tegorocznym z maja ledwie 30 procent pochwaliło za to samo parlament. Sukces wielu lokalnych gospodarzy jest faktem, a władza centralna co najwyżej im przeszkadza.
Ile nazwisk pisowskich wojewodów potrafi z pamięci wymienić politolog Błasiak? Symbolem podejścia centralnej władzy do społeczności lokalnej stało się skasowanie przez PiS małego ruchu granicznego bez wiz dla mieszkańców obwodu kaliningradzkiego oraz Warmii i Mazur. Obywatelom z trapionego bezrobociem regionu odebrano możliwość zarabiania na przybyszach z Rosji w handlu i usługach, by propagandowo zamaskować „niebezpieczne związki” Antoniego Macierewicza.
W trakcie debaty o tym w Polskim Radiu pisowski żurnalista Cezary Gmyz zupełnie na trzeźwo tłumaczył mi, że Rosjanie wycinają drzewa w obwodzie kaliningradzkim, żeby ich czołgi łatwiej mogły ruszyć na Polskę. Dziś wymieniany jest w artykułach Wojciecha Czuchnowskiego w najobrzydliwszym kontekście, w jakim może pojawić się dziennikarz. Takimi ludźmi i uzasadnieniami PiS się posługuje.
Ale nawet Gmyz z sutych honorariów berlińskiego korespondenta reżimowej TVP nie zwróci mieszkańcom Warmii i Mazur utraconych dochodów z obsługiwania weekendowych przyjazdów turystów zza północnej granicy. W Polsce ostatnich lat to władza lokalna buduje, a centralna tylko niszczy, lub rozdaje nie swoje.
Podobnie jak Wojciech Błasiak, nie jestem zachwycony, że Fundacja Batorego jednostronnie przywołuje tradycję programu Samorządnej Rzeczpospolitej, przyjętego przez Solidarność w 1981 r. – jako ikonę tylko, bez głębszej nad nią refleksji. Ale zamiast oburzania się, doradzam byłemu posłowi, którego znam jako prawego człowieka i przenikliwego analityka, refleksję nad tym, co z programu dziesięciomilionowej Solidarności da się po latach ocalić i zaktualizować. W moim przekonaniu – równość, której nie zaznaliśmy ani za rządów liberałów (gdzie godne szanse na edukację dla dzieci z likwidowanych PGR-ów i umierających miast postindustrialnych?), ani teraz w czasach PiS, gdy mamy do czynienia z roszczeniową presją elektoratu socjalnego, dla którego kiełbasę wyborczą finansować musi łupiony przez państwo polski przedsiębiorca i tak bez pomocy władz tworzący miejsca pracy dla siebie i innych.
Każda dyktatura wyrastała w historii z niepohamowanego rozdawnictwa społecznego, a kończyła się krachem gospodarczym i kilometrowymi kolejkami po chleb. Zawarty w projekcie Solidarności z 1981 r. – a także w programie KPN – szacunek dla ludzkiej pracy i wolności dziś mógłby się przełożyć na empatię wobec pracujących na swoim: polskiego przedsiębiorcy i rolnika, użerających się z nieuczciwą konkurencją zagranicznych korporacji. A także wobec twórcy, narażonego na nieformalną cenzurę i zapisy na nazwiska.
Przekonał się o tym niedawno sam Wojciech Błasiak, którego teksty – z powodu niepodległościowej proweniencji autora – odrzucały jak na komendę pisowskie tygodniki, chociaż jego artykuły zamieszczane są w bardziej wymagających, tyle, ze niezależnych: kwartalniku „Opinia” oraz portalu PNP 24.PL.
Na koniec raz jeszcze o Niemcach, którzy Błasiaka niepokoją. Mnie też. Jakoś przestali się zżymać na kolejne naruszenia demokracji przez rządzących w Polsce. Jakby były im na rękę. W czasach pierwszej wojny światowej wilhelmińscy stratedzy zaadoptowali dawną teorię Feliksa Schwarzenberga i Friedricha Naumanna, geopolityczną koncepcję Mitteleuropy – otoczenia zwycięskich Niemiec kontrolowaną przez nie czeredą słabych i rządzonych autorytarnie państw, oddzielających Reich od konkurencyjnych mocarstw.
Po czterech latach swarliwych i dyletanckich rządów PiS wyniszczana zimnymi wojenkami polityków Polska wygląda jak wyjęta z tamtej koncepcji strategów niemieckich. Nie trzeba nam zabierać Śląska, żeby nas zdominować i osłabić, sami to sobie zrobiliśmy…
Różnimy się z Błasiakiem we wskazaniu odpowiedzialnych za fatalny stan kraju: dla niego jest to opozycja, gotowa wspierać nowe rozbicie dzielnicowe, byle wzmocnić swoje wpływy, dla mnie – centralistyczna władza, dzieląca samorządy na lepsze i gorsze, w zależności od tego, kto gdzie rządzi. Ale spotkamy się przy ocenie, jak to zmienić.
Jeśli do jesieni nie powstanie nowa, przekonująca dla rodaków formacja, reprezentująca ludzi ciężko pracujących i twórczych, a nie tylko beneficjentów fundowanych przez tych pierwszych świadczeń – Polską przez kolejną kadencję rządzić będzie znowu PiS albo koalicjant Roberta Biedronia, niezależnie od tego, jaką nazwę teraz przybierze. Zapewne się zgodzimy, że Ojczyzna zasługuje na dużo lepszą przyszłość.
Czytaj inne teksty Łukasz Perzyny:
Znam również dr Błasiaka i czas najwyższy mocno i merytorycznie obalać jego nawiedzone tezy. To dobra odpowiedź.
Tylko dwie uwagi.
Pierwsza, koncepcja Mitteleuropy jest aktualna tylko w trzech pierwszych literach. To mit snuty przez gwiazdorów typy p. Michalkiewicz w praktyce realizujących interesy tych, którzy dążą do osłabienia lub zniszczenia UE przez podważanie roli Niemiec. Brak przesłanek do takich podejrzeń.
Drugie, państwo unitarne to typ organizacji jednolitej organizacyjnie, a nie pośredniej formuły między centralistyczną dyktaturą, a federacją. Może być scentralizowane, lub nawet mocno, ale wedle wspólnego porządku, ze wspólnym systemem prawnym i z wyraźnym zaznaczeniem i atrybutami centralnego rzadu. Różnica między zdecentralizowanym państwem unitarnym a federacją może być prawie niezauważalna (np. RFN).
Powinno być „Może być scentralizowane lub zdecentralizowane – nawet mocno, ale wedle …”