Twórca obecnego kształtu budynków parlamentu Bohdan Pniewski nie byłby zachwycony metalowymi barierkami, którymi zostały otoczone .
Czy warto fortyfikować Sejm, jeden z najpiękniejszych budynków publicznych w doświadczonej przez wojnę Warszawie, odsunięty od głównych ulic za sprawą dalekowzroczności międzywojennych planistów i pozostający jednym z symboli stolicy dzięki powojennemu już kunsztowi Bohdana Pniewskiego, który kompleks budynków parlamentu zbudował praktycznie od nowa? Wielkie demonstracje od paru miesięcy się tu nie odbywają (ostatnie miały miejsce w listopadzie). To bardziej kwestia samopoczucia gospodarzy gmachu, lęku jaki PiS odczuwa przed suwerenem, na którego niedawno tak chętnie się powoływało…
Dawnych eurodeputowanych nie wpuszcza się do gmachu, jeśli akurat obraduje Sejm lub Senat. To nie tylko naruszenie przyjętych w parlamencie obyczajów (zwykle uznaje się, że mandat do Brukseli i Strasburga wart jest co najmniej tyle co ten z Wiejskiej), ale granic zdrowego rozsądku: ponieważ europosłów od nas w każdej kadencji zasiada niewielu ponad pięćdziesięciu, wielu wybieranych zostaje na kolejne pieciolecia, a polscy wyborcy delegują tam swoich przedstawicieli raptem od 17 lat – nawet jakby wszyscy naraz zjawili się na Wiejskiej, nie powstałby groźny dla reguł sanitarno-epidemiologicznych tłum. Nie o ochronę przed COVID więc chodzi, tylko o kompleks oblężonej twierdzy, charakteryzujący obecną władzę.
Związane z nim działania dają obecnym zarządcom gmachu na Wiejskiej złudne zapewne poczucie bezpieczeństwa, dla gości z zewnątrz okazują się kłopotliwe, dla polskiej demokracji zaś kompromitujące, zwłaszcza, że restrykcje mnożą się ponad miarę.
Trzepanie na bramkach
W ubiegłym roku, gdy w Senacie, którym rządzi opozycyjna w kraju większość, zorganizowano konferencję – wśród osób długo “przetrzepywanych na bramkach” jeśli użyć slangu strażników marszałkowskich znalazł się były prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Jerzy Stępień, twórca funkcjonującej wciąż reformy samorządowej. Zdarzało się też nie wpuszczanie osób z zaanonsowanych wcześniej grup ze względu na nieodpowiednie koszulki czy odznaki z logotypami politycznymi, chociaż nie na tym dbałość o powagę parlamentu polega. Czasem po interwencji zapraszających ich posłów rzecz kończyła się na handryczeniu się z gośćmi.
Sejm trwale okalają metalowe barierki, chociaż ostatnie wielkie demonstracje przed parlamentarnym kompleksem miały miejsce w październiku i listopadzie ub. r. po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, bocznymi drzwiami zaostrzającego prawo aborcyjne. Od tego czasu mają miejsce co najwyżej pikiety. Fortyfikowania nie tłumaczą także względy antyterrorystyczne: jedyny zamiar zamachu na parlament wiązał się z postacią jednego z wykładowców krakowskich uczelni, który zamierzał zaatakować Sejm ciężarówką wypełnioną materiałami wybuchowymi, zatrzymano go jednak zanim nabył te ostatnie, a sprawa miała miejsce wiele lat temu. Autor zbrodniczego planu zresztą już nie żyje.
W trudniejszych czasach zapór nie było
Zaś ostentacyjne zamykanie Sejmu przed obywatelami nie leży w polskiej tradycji. Gdy po ponad stulecim okresie, w którym Polska pozbawiona była niepodległości, obrady inaugurował 10 lutego 1919 r. Sejm Ustawodawczy, chociaż problemem pozostawała pandemia grypy “hiszpanki”, dla publiczności wydano 200 kart wstępu na galerie, położone po obu stronach sali obrad w naprędce przerobionym na parlamentarną siedzibę dawnym Instytucie Aleksandryjsko-Maryjskim Wychowywania Panien przy Wiejskiej – nie więcej, jak precyzje Piotr A. Tusiński “w obawie przed zawaleniem” [1].
Goście weszli, chociaż adaptacji pomieszczeń nie udało się na czas zakończyć. “Jednoizbowa Konstytuanta potrzebowała dużej sali obrad plenarnych – na jej potrzeby przeznaczono dawną jadalnię Instytutu” [2].
Marszałek bez straży
A straż marszałkowska? Na początek w ogóle nie istniała. “W dniu inauguracji obrad Sejmu Ustawodawczego nad bezpieczeństwem obrad i zebranych czuwała, powołana w grudniu 1918 r, podporządkowana politycznie PPS, Milicja Ludowa. Wywołało to od razu sprzeciw posła Wojciecha Korfantego, podniesiony podczas posiedzenia Konwentu Seniorów (..). Mimo oporu posłów lewicy straż powołano i zaangażowano do niej komendanta wraz z 12 strażnikami” [3]. Przeforsował to jednak dopiero w 1921 r. narodowo-demokratyczny marszałek Wojciech Trąmpczyński.
Jak widać raz protestowali jedni, kiedy indziej drudzy, ale Sejmu przesadnie nie grodzono.
Dla nikogo bowiem nie ulegało wątpliwości, że nie jest to zwyczajne miejsce ale symbol polskiej demokracji. Przyczyniła się do tego lokalizacja – w sercu Warszawy przy Wiejskiej ale nie przy głównych traktach komunikacyjnych, jak wymarzona na potrzeby rzeczowej pracy dla państwa.
Z prowizorką skończono gdy prof. Kazimierz Skórewicz, wcześniej główny architekt w Baku, bo życiorys miał niczym ojciec Cezarego Baryki z “Przedwiośnia” – w 1928 r. zaprezentować mógł nowoczesny gmach. Stało się to impulsem rozwoju okolicy, dokoła rozciągnęła się warszawska “piękna dzielnica” jeśli użyć paryskiego określenia. Szybko wyrastały kamienice, chociaż początkowo był tam teren zielony niewiele mniejszy od Łazienek. Jednak jego właściciele nie mieli wyjścia, bo inne ich dobra pozostały na Ukrainie za kordonem (m.in. posiadłość w Białej Cerkwi) po traktacie ryskim (1921 r.). “(..) Po utracie tych majątków Braniccy popadli w tarapaty finansowe i ratowali się stopniową wyprzedażą placów budowlanych na obrzeżach Frascati”, jak pisze Jerzy Kasprzycki w “Korzeniach miasta [4].
Dlatego za sprawą obrony Branickich przed bankructwem “na planie z 1935 r. wytyczono na tym obszarze nowe ulice Marii Konopnickiej, Bolesława Prusa, Senacką, Kasztanową, aleje Na Skarpie i Frascati częściowo już zabudowane nowoczesnymi kamienicami i willami, wtedy też stanęły funkcjonalne domy przy ulicy Wiejskiej 12, 14, 16. Prawie wszystkie nietknięte przez wojnę, cieszyły się te budynki zainteresowaniem instytucji i osób prywatnych w pierwszych latach powojennej Warszawy. Również w 1945 r, zanim odbudowano gmach przy Marszałkowskiej, tu mieściła się redakcja “Życia Warszawy” (..). W wygodnych mieszkaniach ulokowali się przede wszystkim dziennikarze i literaci” – opisywał Kasprzycki [5].
Ulica Daszyńskiego dawniej Wiejska
Lokalizacja Sejmu a ściślej całego kompleksu budynków parlamentarnych nie jest więc rzeczą przypadku lecz owocem wyrozumowanego wyboru. W środku miasta, z dala od zgiełku. Wokół jeszcze przed wojną powstała piękna dzielnica, ale wojna jej nie zdegradowała.
Zaś po niej… “Mało kto dziś pamięta, że na fali ówczesnych przemianowań patronem Wiejskiej został na krótko Ignacy Daszyński ale na szczęście zwyciężył rozsądek i przywrócono dawną, historyczną nazwę” – kwitują “Korzenie miasta” [6]. Przy czym efekt Kasprzycki widział jasno: “(..) trudno by chyba znaleźć amatora zamiany mieszkania przy Wiejskiej 14 na – powiedzmy – MDM” [7].
Dali mu budować, wiedzieli, że sami skorzystają
Zlecenie, żeby doprowadzić gmach Sejmu do dawnej świetności otrzymał Bohdan Pniewski, najpierw uczeń szkoły Wawelberga, peowiak rozbrajający Niemców w Warszawie i uczestnik walk z bolszewikami, potem jeszcze przed wojną autor willi Patria w Krynicy (1934 r.) sądów na Lesznie i gmachu Polskiego Radia, wreszcie – już po Sejmie – twórca stołecznego Domu Chłopa. Jak charakteryzują go encyklopedyści: “Budowle Pniewskiego odznaczają się logicznym rozplanowaniem, monumentalnym ukształtowaniem bryły, starannym opracowaniem detalu i umiejętnym wykorzystaniem naturalnych walorów tworzywa [8]. Zawiera się w tym również najkrótszy opis sejmowej realizacji jego autorstwa.
Prace nad nią zaczął w 1948 r, czasy były ciężkie, ale rządzący pozwolili mu na więcej, bo wiedzieli, że z sejmowych gmachów sami będą korzystać. Jeśli trzeba było, awangardowe elementy modernista Pniewski uzasadniał eksponowaną wtedy oficjalnie ludowością, a towarzysze nie bruździli.
Miarą rozmachu projektu Pniewskiego niech stanie się szczegół, że w założeniu miał mieścić parlament jednoizbowy (po referendum “trzy razy tak” z 1946 r. ogłoszono zniesienie Senatu, czego dotyczyło jedno z pytań) – a dziś zaspokaja potrzeby zawodowe, mieszkaniowe i rekreacyjne tak posłów jak senatorów.
Mniej udane okazują się za to przybudówki. Służący do dziś mandatariuszom za miejsce noclegu Nowy Dom Poselski za gen. Wojciecha Jaruzelskiego okazał się jedną z nielicznych inwestycji, jakich nie wstrzymano z powodu kryzysu. Władza nie wiedziała po prostu, że buduje nie dla siebie, lecz następców. Efekt… nosi wprawdzie na sobie piętno czasów ale nie razi.
Dużo gorzej wygląda nowy “budynek U” po drugiej stronie Wiejskiej, gdzie kiedyś był parking i gdy się patrzy, żałować wypada, że… tak nie zostało. Nowa bryła na użytek komisji sejmowych przypomina bowiem bunkier. Komponuje się to z blaszanymi zasiekami naprzeciw, chociaż nie taka była intencja projektanta.
Nawet w stanie wojennym nie było to miejsce wyjątkowo chronione. Czasem przy Wiejskiej przystawały wojskowe transportery Skot a potem milicyjne radiowozy, ale nie więcej niż gdzie indziej w Śródmieściu.
Jeszcze parę lat temu mieszkańcy z Górnośląskiej czy Profesorskiej skracali sobie drogę do sklepów przy Wiejskiej idąc przez teren sejmowy i nikomu to nie przeszkadzało.
Nasz sześcioletni owczarek niemiecki wyprowadzany tutaj smętnie spogląda na metalowe barierki, bo jako szczeniak dokazywał na okalającym parlament murku, czemu towarzyszyło życzliwe zainteresowanie strażników – wszyscy funkcjonariusze kochają psy ras służbowych – a dziś okazuje się to nieosiagalne.
Dziennikarze zaś mogą mieć podobny dyskomfort, bo każda kolejna władza ogranicza ich pole poruszania się w gmachu. Jeszcze za marszałkowania Ludwika Dorna wyłączono z niego Nowy Dom Poselski (czyli po ludzku mówiąc hotel sejmowy), od dawna nie ma dostępu do kuluarów.
Tyle, że nie jest to kwestia naszego komfortu lecz możliwości wykonywania zawodu. Limitowanie dostępu realnie szkodzi rządzącym, bo pogarsza nastawienie do nich, zaś dziennikarze i tak… sobie poradzą.
Wołanie o mądrzejszych doradców
Jak pisał w szkicu “Formy pracy sejmów Drugiej Rzeczypospolitej” Andrzej Gwiżdż: “Przez zespół urzędników sejmowych przewinęło się wiele wybitnych postaci. Funkcję sekretarza marszałka Sejmu pełnił przez jakiś czas przy [Macieju] Rataju – Jarosław Iwaszkiewicz. Wydawaniem diariuszy i sprawozdań stenograficznych z posiedzeń Sejmu i Senatu kierował przez długie lata Karol Irzykowski, wybitny teoretyk i krytyk literacki, powieściopisarz, w późniejszych latach członek Polskiej Akademii Literatury” [9]. Działo się to w początkach międzywojnia.
Sejm nie może się dziś poszczycić pracownikami o zbliżonej renomie, ale zapewne w otoczeniu marszałek Elżbiety Witek – osobiście życzliwej zarówno dziennikarzom jak licznym gościom gmachu i wyróżniającej się zarówno rzadkim w PiS opozycyjnym życiorysem (jako nauczycielka działająca w Solidarności była w stanie wojennym represjonowana) jak kulturą – nie brak doradców, którzy mogliby podpowiedzieć, że zamykanie Sejmu pogarsza obraz nie tylko tej instytucji lecz w ogóle władzy państwowej. Za jego sprawą lęki trapiące rządzących stają się widoczne gołym okiem…
[1] Piotr A. Tusiński. Sejm Ustawodawczy Rzeczypospolitej Polskiej 1919-1922. Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2019, s. 70
[2] Tusiński, Sejm Ustawodawczy… op. cit, s. 69
[3] ibidem s. 70
[4] Jerzy Kasprzycki. Korzenie miasta. Warszawskie pożegnania. Śródmieście Południowe. Wyd. Veda, Warszawa 1996, t. 1, s. 289
[5] Kasprzycki. Korzenie miasta… op. cit, t. 1, s. 290
[6] ibidem, s. 292
[7] ibidem, s. 290
[8] Wielka Encyklopedia Powszechna PWN, Warszawa 1966, t. 8, s. 763
[9] Andrzej Gwiżdż. Formy pracy sejmów Drugiej Rzeczypospolitej [w:] Sejmy Drugiej Rzeczypospolitej, pod red. Andrzeja Zakrzewskiego, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1990, s. 159