Nowy marszałek Szymon Hołownia zapowiada, że Sejm nie będzie już punktem obsługi rządu. Ale już drugi dzień inauguracyjnego posiedzenia pokazał, że pozostanie polem konfliktu.
Demontaż okalających parlament zasieków oraz zdjęcie kotary, oddzielającej przestrzeń wokół marszałkowskiego gabinetu od reszty gmachu stanowią dobry prognostyk. Ale też ci, co metalowe barierki ustawiali czy zasłony zawieszali, łatwo nie ustąpią. Zaś wyborcy, którzy 15 października zagłosowali tak masowo, jak nigdy wcześniej w nowej Polsce (wyborów do Sejmu Ustawodawczego z 1919 r. o których będzie jeszcze tu mowa, z oczywistych względów nikt nie może pamiętać) – oczekują więcej efektów niż tylko symboliczne gesty ładne do pokazania w serwisach informacyjnych.
Tercet demokratyczny i czwarta do brydża
Nie będzie łatwo, jak dowodzą pokrzykiwanie i skandowanie, a także epitety, dobiegające głównie z ław niedawnej większości, co właśnie ten status z woli ponad 11 i pół miliona wyborców straciła, bo takie poparcie zdobył łącznie nowy demokratyczny sojusz Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi (PSL oraz Polski 2050) i Nowej Lewicy, do czego po niedawnym wspólnym głosowaniu za kandydaturą Hołowni a także powołaniu Krzysztofa Bosaka na jednego z wicemarszałków doliczyć jeszcze wypada półtora miliona wyborców Konfederacji. Dokooptowanie tej ostatniej do koalicji parlamentarnej okazuje się namacalnym sukcesem demokratów w Sejmie, kontrastującym z sytuacją wokół budowania przyszłego rządu, o której to optymiści mówią, że wszystko się ślimaczy, zaś pesymiści – iż tkwi w impasie.
Zresztą nominalnie politykiem desygnowanym na premiera pozostaje pełniący tę funkcję przez sześć poprzednich lat Mateusz Morawiecki z PiS, zaś do uzgodnionego przez tercet demokratyczny (bez Konfederacji) kandydata na to stanowisko Donalda Tuska należeć może dopiero drugi krok konstytucyjny, w którym więcej do powiedzenia ma Sejm niż obstający przy pisowskim scenariuszu, bo pretendujący do sukcesji w partii po Jarosławie Kaczyńskim prezydent Andrzej Duda.
W nowej roli pokrzywdzonych
Prawo i Sprawiedliwość, jak wykazała z kolei środowa konferencja jego posłanek (m.in. Marleny Maląg) przedstawia się jako formacja pokrzywdzona po tym jak Elżbiety Witek nie wybrano wicemarszałkinią Sejmu, chociaż gdy partia Jarosława Kaczyńskiego miała większość – sama sekowała opozycję. Pamiętamy, co wyprawiał w wysokiej izbie dawny prokurator stanu wojennego Stanisław Piotrowicz, najpierw poseł PiS potem jego nominat do Trybunału Konstytucyjnego, co nie przeszkadza jednak parlamentarzystom tej partii w budowaniu gier słów w stylu “Koalicja Obywatelska działa jak milicja obywatelska”.
Zresztą demokraci są sami sobie winni, bo zgodnie z parlamentarną tradycją mogli Witek do prezydium Sejmu dopuścić, skoro reprezentuje najliczniejszy w nim klub. Chociaż ogłaszając w poprzedniej kadencji reasumpcje głosowań tylko z tego powodu, że PiS je przegrał (a procedurę tę ogranicza się zwykle do skorygowania pomyłek w liczeniu) łamała regulamin.
Niesprawiedliwością wobec Marka Pęka, któremu nikt podobnych zarzutów nie stawia, gdy pełnił rolę wicemarszałka w Senacie okazał się sprzeciw większości wobec ponownego jego wyboru na tę funkcję: zwłaszcza, że demokraci i wtedy i teraz dominowali w “izbie refleksji”.
Naprawiać parlament czy wystarczy go przejąć
Jak się wydaje, nowa parlamentarna większość nie zdecydowała jeszcze czy zamierza Sejm tylko i wyłącznie odbić z rąk PiS czy również naprawiać funkcjonowanie i wizerunek izby poselskiej. Paweł Wroński słusznie ubolewa, że przez ostatnich osiem lat “(..) posiedzenia Sejmu dostosowane były do samopoczucia Jarosława Kaczyńskiego. Mógł bez żadnego trybu wyjść na mównicę i powyzywać posłów od kanalii i mord zdradzieckich” [1]. Zgoda na to, ale zgadywać możemy tylko, dlaczego o ekscesy prezesa PiS, co jak wiemy “13 grudnia spał do południa” i nigdy bohaterem nie był, autor artykułu ma pretensje do legendarnego przywódcy antykomunistycznej Solidarności Walczącej nieżyjącego już Kornela Morawieckiego, ojca ustępującego premiera Mateusza, teraz ponownie do tej roli wskazanego przez prezydenta Andrzeja Dudę, chociaż aż 55 proc Polaków ankietowanych przez United Surveys uznaje, że powinien on z tej misji zrezygnować.
Rzeczywiście otwierając obrady jako marszałek senior w 2015 r. Kornel Morawiecki oznajmił, że prawo, które nie służy narodowi jest bezprawiem – ale miał wtedy na myśli nie ustawy Polski niepodległej lecz legislację z czasów PRL, o czym zaświadcza choćby jego biografia autorstwa Bogdana Rymanowskiego.
Trafnie za to diagnozuje na łamach “Gazety Wyborczej” Paweł Wroński, że Sejm ponownie powinien stać się centrum politycznym kraju, gdzie najważniejsze decyzje zapadają w dyskusji i sporze z udziałem opozycji. Co do szczegółów, to przywrócić należy rotację na stanowisku przewodniczącego komisji ds. służb specjalnych jako gwarancję kontroli tych ostatnich. Zaś do ustaw nie wnosić w ostatniej chwili poprawek, zmieniających ich sens.
Skalę zadania z kolei profesor Wojciech Sadurski określa na tych samych łamach jako “remontowanie okrętu na pełnym morzu”. Zawiedziemy się jednak, jeśli spróbujemy z tego wnosić, że płynnie od tego stwierdzenia przejdzie do etyki Josepha Conrada, wykpiwanej przez Jana Kotta jeszcze w marksistowskim wcieleniu jako “kodeks zawodowy kapitanów”, ale oczywistej zarówno dla pokolenia akowskiego jak jego następców. Sadurskiemu, chociaż to liberał, podobnie jak Conrad utrzymywany przez Anglosasów, aczkolwiek płacą mu nie w funtach jak autorowi “Jądra ciemności” lecz dolarach australijskich, bliższy pozostaje Włoch Niccolo Machiavelli. A może nawet któryś z irańskich ajatollahów.
Skoro nie da się wszystkich posadzić, to może amnestię ogłośmy?
Jeśli ktoś myśli, że przesadzam, poczytajmy artykuł liberała Sadurskiego na łamach demokratycznej “Gazety Wyborczej” jedynego profesjonalnego dziennika prasowego w Polsce: “Pięknoduchom, powtarzającym mantrę: “Żadnej zemsty”, odpowiadam: “Żadnego pobłażania, żadnego wybaczenia”. (..) Wszystkich oskarżyć i skazać się nie da. Ale – jak w starym dowcipie – trzeba się starać” [2].
Aż mróz przechodzi po plecach – pisała na marginesie podobnych stwierdzeń, w tekstach wypracowań zawartych, nasza mądra polonistka z Liceum Batorego i zarazem po godzinach pracy redaktorka doskonałej podziemnej “Karty” Alicja Wancerz-Gluza. Tyle, że my, jej czereda, mieliśmy wtedy po szesnaście lat, a zadyszka po ucieczce przed milicją trzynastego każdego miesiąca, bo był właśnie stan wojenny, sprzyjała naszemu radykalizmowi. Zaś Sadurski ma lat pięć razy tyle i profesorski tytuł uznawany na Antypodach.
Profesora poprawiać nie wypada wprawdzie zwykłemu magistrowi, nawet podwójnemu (filologia polska i dziennikarstwo) ale trudno powstrzymać się od uwagi, że to o wybaczaniu… to chyba jednak nie mantra.
To Ewangelia, Panie Profesorze. To Pan Jezus mówił, czyż nie tak? Aż zbudował naukę nieobcą dziś Pana studentom z Sydnejskiego Uniwersytetu, obojętnie, czy są Aborygenami czy WASP-ami (białymi anglosaskimi protestantami)… Z jakiś powodów ponad dwa tysiące lat przetrwała…
Cześć za to i chwała Wojciechowi Sadurskiemu za inne, wolne już od nienawiści i rzeczowe słowa jego artykułu: “(..) prosty powrót do połowy roku 2015 oznaczałby odtworzenie terenu, na którym wyrósł i zdobył popularność toksyczny populizm PiS-owski, który trawił Polskę do końca 2023 r.” [3].
Amnestia, nawet szeroka, wobec polityków PiS, skłoniłaby ich teraz do pokojowego przekazania władzy następcom (co wciąż wbrew optymistom nie pozostaje wcale oczywiste) zaś opinia publiczna zaakceptowałaby podobną wielkoduszność państwa, gdyby łączyła się ona z sensowną abolicją podatkową wobec zwykłych obywateli (chociaż nie koncernów zagranicznych i rekinów od optymalizacji), którzy pogubili się w gąszczu przepisów lub wypchnięci zostali do szarej strefy za sprawą następstw pandemii i wojny na Wschodzie.
Nawet “komuna” przecież niemal na co drugiego 22 lipca amnestię – zwaną przez “garujących” Andzią – ogłaszała. A chyba demokraci nie zamierzają być surowsi od gen. Czesława Kiszczaka, któremu – przypomnijmy, w pamiętnym 1983 r. Jerzy Urban rekomendował do zespołu propagandowego przy MSW red. Mariusza Waltera, późniejszego założyciela stacji TVN, obecnej medialnej sojuszniczki “Gazety Wyborczej” redagowanej przez dawnego dysydenta i więźnia politycznego Adama Michnika.
Zresztą amnestia dla dawnych kolegów partyjnych to zapewne jedyna ustawa uchwalona przez obecny Sejm, której nie zawetuje Andrzej Duda, co prezydentem pozostanie, warto przypomnieć, jeszcze półtora roku.
Politykom pozostaje dorosnąć do wyborców
Dumni jesteśmy z frekwencji wyborczej, kiedy w głosowaniu, które obecny Sejm wyłoniło, wzięło udział 74 proc. Polaków ale warto pamiętać, że w pierwszych w historii Polski wolnych wyborach – do Sejmu Ustawodawczego 26 stycznia 1919 r. pomimo krańcowo trudnych warunków (epidemia grypy hiszpanki, srogi mróz, zniszczone przez wojnę drogi i mosty) uczestniczyło 77 proc uprawnionych obywateli.
Efektem tych pierwszych i rekordowych wyborów stał się jednoizbowy Sejm, którego początki tak opisuje Andrzej Zakrzewski: “Inauguracyjne posiedzenie parlamentu odbyło się 10 lutego 1919 roku, w dawnym Aleksandryjsko-Maryjskim Instytucie dla Wychowania Panien, który przez blisko dziesięć lat będzie siedzibą Sejmu a następnie miejscem obrad Senatu. Posłowie z uwagą wysłuchali orędzia Naczelnika Państwa. Mówił on: (..) w tej godzinie wielkiego serc polskich bicia, czuję się szczęśliwym, że przypadł mi zaszczyt otwierać Sejm Polski, który znowu będzie swego domu ojczystego jedynym panem i gospodarzem”. Prasa londyńska, publikując ów tekst, odnotowała wytłuszczonym drukiem zawartą w nim wzmiankę o “niezbędności reform agrarnych”. Tego dnia Konstytuancie przewodniczył marszałek-senior 85-letni ordynat na Antoninie, przez blisko pół wieku posłujący do Reichstagu – Ferdynand Radziwiłł. Ale już na następnym posiedzeniu jego miejsce zajmie wybrany na marszałka, również Wielkopolanin i poseł do parlamentu Rzeszy, adwokat i radny miasta Poznania, kandydat obozu narodowego, późniejszy marszałek pierwszego Senatu – Wojciech Trąmpczyński. Wysoki, otyły, o nieco melancholijnym spojrzeniu, równie często co w Sejmie bywał w Resursie Kupieckiej. Lubił piwo, za to nie lubił – z wzajemnością zresztą – lewej strony izby” [4]. Wybrany zaledwie w styczniu “(..) w czerwcu 1919 r. swój mandat do dyspozycji złożył (..)” i wygrał także to ponowne głosowanie, w którym można też dostrzec pierwowzór… przyjętego teraz marszałkowania rotacyjnego, przynajmniej w zamyśle, że funkcji tej albo nie pełni się przez całą kadencję albo podlega ona weryfikacji w jej trakcie.
Analogii można się doszukać pewnie więcej, ale najważniejszą i zobowiązującą okazuje się masowe uczestnictwo Polaków w wyborach, jakie wyłoniły zarówno tamten jak obecny Sejm.
Skład pierwszej po okresie zaborów izby poselskiej sprostał swojemu zadaniu. Uchwalił w 1921 r. Konstytucję Marcową, demokratyczną i uchodzącą wówczas za najlepszą po francuskiej w Europie. Przyczynił się też do szybkiego przezwyciężenia różnic między dawnymi zaborami i odmiennymi regulacjami, które w nich obowiązywały. A tym samym do scalenia Polski.
Sejm obecny podobne wyzwanie podjąć może bardziej w wymiarze metaforycznym niż dosłownym, wygaszając zimne wojny plemienne, często wmawiane Polakom przez zacietrzewionych agitatorów z konkurujących obozów politycznych. Od tego, jak skutecznie zmierzy się z tym zadaniem, zależy jego prestiż. Z zachowań nowego marszałka Szymona Hołowni wnosić można, że doskonale zdaje sobie sprawę, za co będzie w przyszłości oceniany.
[1] Paweł Wroński. Czas naprawić Sejm. “Gazeta Wyborcza” z 13 listopada 2023
[2] Wojciech Sadurski. Konstytucja to nie pakt samobójczy. “Gazeta Wyborcza” z 13 listopada 2023
[3] ibidem
[4] Andrzej Zakrzewski. Sejm – Kluby – Posłowie [w książce zbiorowej:] Sejmy Drugiej Rzeczypospolitej. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1990, s. 167-168