Przekazy telewizyjne z Ukrainy pokazują, czego Polska uniknęła dzięki Porozumieniom Sierpniowym. Jubileuszowy frazes zastępuje trzeźwa refleksja. Zarówno sekwencja polskich rocznic (31 sierpnia, 1 i 17 września) jak śmierć Michaiła Gorbaczowa, polityka, co przed laty przystał na demontaż ZSRR, która nastąpiła akurat w chwili gdy Władimir Putin od pół roku zbrojnie próbuje wskrzesić imperium, pokazują dwie drogi rozwoju wydarzeń w Europie Środkowo-Wschodniej. Tym większy podziw budzi z perspektywy dziesięcioleci rozwaga polskich robotników, którzy przed 42 lata swoje cele osiągnęli bez przemocy.
Jak zauważał na gorąco reporter światowej sławy Ryszard Kapuściński: “Na Wybrzeżu robotnicy rozbili pokutujący w oficjalnych gabinetach i elitarnych salonach stereotyp r o b o l a . Robol nie dyskutuje – wykonuje plan. (..) Tymczasem na Wybrzeżu, a potem w całym kraju, spoza tego oparu zadowolonego samouspokojenia wyłoniła się młoda twarz nowego pokolenia robotników – myślących, inteligentnych, świadomych swojego miejsca w społeczeństwie (..)” [1]. Reportażysta cytuje też znaczącą wypowiedź szczecińskiego stoczniowca: “Po raz pierwszy uczymy się na doświadczeniach, a nie błędach” [2].
Rozważni i romantyczni
Nie tylko na Wybrzeżu w Sierpniu 1980 r. robotnicy pozostali w swoich zakładach pracy, gdzie czuli się najmocniejsi, co stanowiło wniosek wyciągnięty z czerwcowego protestu z 1976 r. robotników Radomia, Ursusa i Płocka, brutalnie rozpędzanych na ulicach przez siły milicyjne. Wystąpienia sierpniowe zakładały wyłącznie działania bez użycia przemocy, zgodnie z papieską nauką społeczną Jana Pawła II. Dawny kardynał Karol Wojtyła, jeszcze wcześniej aktor konspiracyjnego Teatru Rapsodycznego w okupowanym przez Niemców Krakowie wystawiającego dramaty romantyczne, nieco ponad rok przed sierpniowym strajkiem na warszawskim placu – nomen omen – Zwycięstwa powtórzył pamiętne słowa: “Niech zstąpi Duch Twój. I odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”. Niewielu przypuszczało, że tak szybko się ziszczą.
Gdy strajkowy przywódca Lech Wałęsa swoim ogromnym długopisem podpisywał z wicepremierem Mieczysławem Jagielskim 31 sierpnia 1980 r. Porozumienia Gdańskie – na wszystkich polskich granicach stały obce wojska. Zachodnie tygodniki ukazywały się z okładkami, pokazującymi kontur Polski i sylwetki czołgów wokół. Ani rodzima komunistyczna ekipa ani Moskwa nie zdecydowały się jednak na “rozwiązanie siłowe”, bo determinacja społeczna narastała od momentu, gdy 14 sierpnia 1980 r. młody robotnik Jerzy Borowczak zaczął strajk w Stoczni Gdańskiej. Lech Wałęsa wtedy jeszcze do swojego dawnego zakładu pracy nie dotarł, ponieważ – jeśli wierzyć filmowi Andrzeja Wajdy “Człowiek z nadziei” oraz opowieści Janusza Głowackiego “Przyszłem” – musiał przedtem jako ojciec rodziny załatwić wózek dla dziecka.
Wariant polski i ukraiński
Porozumienia Gdańskie oznaczały pokojowe rozstrzygnięcie ale i obopólne uznanie. Władza, wywodząca się z partii, mającej w swojej nazwie przymiotnik “robotnicza” przystała na porozumienie z autentyczną reprezentacją robotników i utworzenie niezależnych samorządnych związków zawodowych. Z kolei strajkujący dostrzegli w rządzących partnera społecznego, co dla tych ostatnich stanowiło szansę legitymizacji.
To władza a nie Solidarność złamała porozumienia, wprowadzając 13 grudnia 1981 r. stan wojenny. Nawet to jednak nie zmieniło biegu historii. Zresztą w obu wypadkach obce czołgi pozostały na granicach a Polacy sami rozstrzygali swoje problemy, co zapobiegło wariantowi, który… od 24 lutego br. śmiało nazywać możemy ukraińskim.
Rozwagą wykazali się polscy robotnicy, których nikt w szkołach nie uczył demokracji (obowiązywało sztampowe wychowanie obywatelskie, objaśniające głównie symbolikę PRL), zaś największe jej dobrodziejstwo – wolne wybory, pamiętać mogli wyłącznie najstarsi Polacy, bo poprzednie w ich ojczyźnie odbyły się w… 1928 roku, a więc ponad pół wieku wcześniej. Efekty przeszły miarę oczekiwań. Chociaż stanu wojennego wraz z masakrą w Kopalni Wujek nie udało się uniknąć, bo jak wyraził się później sam Wałęsa w telewizyjnej debacie z szefem oficjalnych związków zawodowych Alfredem Miodowiczem: Breżniew żył dwa lata za długo.
Gdy trzeci z rzędu następca Leonida Breżniewa (w międzyczasie rządzili jeszcze w ZSRR wieloletni szef KGB Jurij Andropow i zgrzybiały aparatczyk Konstantin Czernienko) – Michaił Gorbaczow spytany został latem 1988 r. podczas spotkania na Zamku Królewskim z polskimi intelektualistami przez historyka idei i biografa Józefa Piłsudskiego, Marcina Króla, czy doktryna Breżniewa, zakładająca ograniczoną suwerenność państw w ramach wspólnoty socjalistycznej wciąż obowiązuje – potwierdzenia nie było.
Zarówno PZPR jak opozycja odebrały to jako deklarację nieingerencji wschodniego sąsiada w polskie sprawy. Dlatego też po kolejnej fali strajków w sierpniu 1988 r. m.in. w śląskich kopalniach, ale także znów w Stoczni Gdańskiej – obie strony zasiadły do rozmów. W wyniku zakulisowych rokowań w Magdalence i obrad Okrągłego Stołu już w kolejnym roku doszło do wyborów z 4 czerwca 1989 r. objętych wprawdzie kontraktem politycznym, ale z uczciwie policzonymi głosami. Wygrała je bezapelacyjnie Solidarność. Za sprawą tego wyniku jesienią władzę objął pierwszy niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki. Na wolne wybory do Sejmu, a także rozpad ZSRR przyszło poczekać do 1991 r. Pokojowa chociaż niedoskonała polska droga do wolności i niepodległości, zapoczątkowana w Sierpniu 1980 r, po latach znalazła swój finał. Żelazna kurtyna runęła bez rozlewu krwi.
Michaił Gorbaczow, obejmując w 1985 r. funkcję sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, rychło obwołany też prezydentem ZSRR, nie zamierzał demontować państwa. Zarówno ogłoszona rychło głasnost’ (jawność) jak pierestrojka (przebudowa) miały służyć jego wzmocnieniu. Moskwa przegrywała w wyścigu technologicznym z Ameryką za prezydentury Ronalda Reagana. Nie zrealizowała też celów militarnych ani politycznych trwającej od 1979 r. interwencji w Afganistanie, równie krwawej, kosztownej, brutalnej i bezsensownej, jak obecna na Ukrainie. Zmarły w sierpniu br. Gorbaczow jawi się jako kolejny rosyjski modernizator u władzy, galerię postaci wzmacniających państwo przez unowocześnienie tworzą Piotr I, na mniejszą i krótkotrwałą skalę Aleksander Kiereński, wreszcie zaś Nikita Chruszczow. Ostatni sekretarz generalny nie wystrzegał się programowo przemocy, odpowiada wszak jako przywódca państwa za akcję OMON-u na wieżę telewizyjną w Wilnie w styczniu 1991 r gdy zginęło kilkanaście osób oraz za krwawe akcje Specnazu na Zakaukaziu – jednak zwykle siłowych rozwiązań unikał. Przyniosło mu to zresztą pokojową Nagrodę Nobla.
Śmierć Gorbaczowa po półroczu wojny na Ukrainie jawi się jako fakt symboliczny, w sytuacji gdy Rosja za Władimira Putina jak nigdy od czasów Afganistanu nawiązuje do metody rozwiązywania problemów drogą militarnej agresji. Chwaląc jednak Gorbaczowa za wykazane w latach 80 umiarkowanie, trudno oprzeć się refleksji, że niczym w “Mistrzu i Małgorzacie” Michaiła Bułhakowa reprezentował on… siłę, co zła pragnąc, dobro czyni. To ironia historii.
Pierestrojki i głasnosti, a tym bardziej porzucenia doktryny Breżniewa (wcześniej podstawy najazdu an Czechosłowację w 1968 r. w celu stłumienia praskiej wiosny) nie byłoby z pewnością bez fenomenu Solidarności, bo dziesięciomilionowy ruch na peryferiach sowieckich uświadomił moskiewskim liderom niewydolność systemu komunistycznego i niemożność zaspokajania w jego ramach potrzeb zwykłych ludzi: zresztą nie tylko tych wyższego rzędu.
Dla Polaków symbolem przeciwstawnego doświadczenia pozostają daty 1 i 17 września. Oznaczają utratę państwowości w dramatycznych okolicznościach wojennych. I znów bieżące doświadczenie Ukrainy aktualizuje obie rocznice wydarzeń z 1939 r.
Salwy z niemieckiego pancernika “Schleswig-Holstein” zapoczątkowały II wojnę światową, a po tygodniu hitlerowcy byli już pod Warszawą, jednak o upadku państwa polskiego przesądził dopiero “nóż w plecy” jak określono wkroczenie wojsk radzieckich począwszy od 17 września 1939 r. na ziemie wschodnie ówczesnej II Rzeczypospolitej. To wtedy sanacyjne dowództwo w panice uciekło do Rumunii. Wojsko jednak broniło się dalej, do wcześniejszych symboli jak Westerplatte dołączały kolejne, jak Hel i działania gen. Franciszka Kleeberga na Podlasiu, bohaterstwem wykazali się cywile jak gdańska załoga Poczty Polskiej, prezydent Warszawy Stefan Starzyński, ale również młodzież z Ochoty idąca z butelkami z benzyną na czołgi niemieckie.
Historyk Leszek Moczulski w “Wojnie Polskiej” uznaje “nóż w plecy” z radzieckiej strony za przełomowy moment wrześniowej wojny obronnej. Również autor wielu publikacji Andrzej Anusz uważa, że koncepcja obrony “na przedmościu rumuńskim” oraz ewentualnego przeniesienia stolicy do Lwowa na wypadek upadku Warszawy ze strategicznego punktu widzenia stwarzały pewne szanse. Jednak z dwoma wrogami równocześnie Polska nie była w stanie sobie poradzić. Pomimo bohaterstwa żołnierza i wsparcia ludności cywilnej. Trudno jednak nie zauważyć, że broniliśmy się niewiele krócej niż mocarstwowa Francja w niespełna rok później.
Żeby zaś nie demonizować ponad miarę Rosjan, którzy na politykę Putina mają nikły wpływ, bo ten nikogo o zdanie nie zwykł pytać – warto przypomnieć sondaże, wedle których najlepiej wspominanym przez nich przywódcą radzieckim pozostaje wcale nie budujący złowrogą potęgę Józef Stalin ani demontujący ją nawet wbrew intencjom pokojowy noblista Gorbaczow – lecz w Polsce zwykle wyśmiewany Leonid Breżniew. Jego rządy, przez politologów nazywane wprawdzie “okresem zastoju” i ze względu na zamiłowanie sekretarza do szybkiej jazdy w samochodowej kolumnie na sygnale opisywane efektowną formułą “im szybciej jeździło naczalstwo, tym wolniej pełzał kraj” – zwykłym dawnym “ludziom radzieckim” kojarzą się z przeprowadzkami z wielorodzinnych “chruszczowek” do własnych mieszkań w blokowiskach, takich jak moskiewskie Czeremuszki, bądź z zakupem pierwszego w rodzinie zaporożca lub moskwicza. Afganistan mniej mu się pamięta, podobnie jak Pragę w sierpniu 1968 r.
Od tragedii wrześniowej 1939 r, datuje się zrozumiałe wyczulenie Polaków na sojusznicze obietnice. Wtedy bowiem Wielka Brytania i Francja formalnie dotrzymały zobowiązań, wypowiadając 3 września wojnę Niemcom, przybrała jednak ona postać na froncie zachodnim “drole de guerre”, śmiesznej czy dziwnej wojny. W rok później również dla sojuszników żarty się skończyły, jak pokazało wkroczenie hitlerowców do Paryża i Bitwa o Anglię. Również dziś kontekst dotrzymywania zobowiązań ma dla obronności Polski pierwszorzędne znaczenie. Nam nie trzeba o tym przypominać, ważne by w czas wojny na Ukrainie wiedziały o tym najpotężniejsze państwa wolnego świata.
[1] Ryszard Kapuściński. Notatki z Wybrzeża. “Kultura” (Warszawa) z 14 września 1980, zob. też Grażyna Pomian. Polska “Solidarności”. Instytut Literacki, Paryż 1982, s. 76
[2] ibidem