Słabe państwo maksimum

0
94

czyli co obnaża tragedia pandemii

W dolnośląskiej Nysie pacjent z rozpoznaniem koronawirusa zmarł w karetce, oczekującej przed szpitalnym oddziałem ratunkowym, bo zabrakło dla  niego respiratora. Za coraz bardziej złowrogimi statystykami kryje się wiele podobnych przypadków niemożności, której nie jest w stanie przełamać godne podziwu zaangażowanie pracowników wszystkich zawodów medycznych. Problem niewydolności systemu ochrony zdrowia będzie się zaostrzał w miarę, jak na COVOD-19 zapadać będą bardziej masowo lekarze, pielęgniarki i ratownicy co w świetle dominujących dziś pesymistycznych prognoz wydaje się nie do uniknięcia.

Bohater polskiej misji wojskowej w Iraku gen. Mirosław Różański proponuje rozwinięcie szpitala polowego w którymś z miejsc najsilniej dotkniętych pandemią, gdzie wydolność szpitali się kończy. Gen. Różański powiedział mi, że da się to zrobić w dwa dni, pomimo szorstkiej nazwy szpital ma nawet klimatyzowane namioty i salę operacyjną pozwalającą na wykonywanie każdego typu zabiegów. Służył już pielgrzymom w trakcie wizyty papieża Franciszka w Krakowie.

Rad, jak działać, udzielają dziś epidemiolodzy, weterani, specjaliści od akcji społecznych – w know how zwalczania pandemii najmniej aktywni okazują się za to państwowi urzędnicy i funkcjonariusze. Sam premier Mateusz Morawiecki w reakcji na fatalny wzrost zachorowań ograniczył się do ogłoszenia całej Polski żółtą strefą (poza powiatami “czerwonymi”, gdzie restrykcje są ostrzejsze) oraz przywrócenia zasad, które już obowiązywały: noszenia masek w przestrzeni publicznej czyli na ulicy a nie tylko w sklepach i urzędach oraz godzin wyłącznie dla seniorów na zakupy w tych pierwszych. Wydaje się nie ulegać wątpliwości, że uprzednio środki zapobiegawcze znoszono zbyt wcześnie, na co wpływ miał dyżurny optymizm przed lipcowymi wyborami prezydenckimi. Teraz premier zapowiada, że nie będzie drugiego lockdownu, chociaż statystyki są “o jedno zero” gorsze, niż gdy zatrzymywano gospodarkę. Dzieci mają nadal chodzić do szkół (wcześniej naukę zdalną miały od czasu wielkanocnego do wakacji), jak od 1 września, co według premiera konsultowano z epidemiologami. – Którymi? Czy premier poda nazwiska – kpi publicznie jeden z nich.

Faktem stało się, że państwo w momencie próby nie tyle pomaga obywatelom, co samo wymaga pomocy.

Nie służy też nawet przykładem. Wicepremier Jarosław Kaczyński na kongresie Polska Wielki Projekt nagrodę imienia brata wręczał, nie mając na twarzy maski.W miarodajnym rankingu międzynarodowej organizacji pozarządowej EndCoronavirus Polska zaliczona została do państw, które z pandemią sobie nie radzą. Zresztą w dobrym towarzystwie USA, Niemiec, czy Francji co stanowi wątpliwe pocieszenie. Wyróżnia się za to Nową Zelandię i Łotwę, Tajwan i Tajlandię.

Pochód wirusa stanowi test na wypełnianie przez państwo jego powinności. Nikt nie miał szansy przygotować się do tego wyzwania, skoro dopiero w grudniu ub. r. sprzedawczynię krewetek z chińskiego Wuhan zidentyfikowano jako “pacjentkę zero” a już w trzy miesiące później, w marcu ub.r. złowrogie postępy COVID-19 zmusiły większość państw do wprowadzenia nakazu noszenia masek w miejscach publicznych, zamknięcia całych branż (turystyka, hotele, siłownie, kina i teatry) czy wręcz  wygaszenia gospodarki. Nikt w świecie nie był w stanie przygotować się konkretnie do walki z koronawirusem, ale zarządzania kryzysowego uczono zarówno w paryskiej ENA jak w moskiewskim MGIMO. Nie po raz pierwszy zresztą ludzkość zareagować musiała na zagrożenie wcześniej nieznane.

Pomysły silnego państwa minimum modne na początku lat 90 gdy metr sewrski myśli wyznaczały reagonomika i thatcheryzm, szkoła chicagowska i consensus waszyngtoński. W Polsce autorem książki o tym właśnie tytule był architekt i myśliciel Czesław Bielecki, dawny antykomunistyczny opozycjonista znany z bohaterskich głodówek, potem polityk AWS i kandydat PiS na prezydenta Warszawy. Żadna z tych koncepcji nie zakładała jednak wyłączania ze sfery odpowiedzialności państwa obowiązku przeciwdziałania klęskom żywiołowym. Nie rozmijało się to z potocznym pojmowaniem jego zadań, skoro w 1997 r. SLD po czterech latach stracił władzę za sprawą indolencji, jaką wykazał się w trakcie powodzi stulecia. Wtedy do historii przeszła wypowiedź premiera Włodzimierza Cimoszewicza, że powodzianie mogli się wcześniej ubezpieczyć. Pomimo mody na indywidualizm jeśli nie społeczny egoizm, już wówczas objawiły się społeczna ofiarność i duch pomocy wzajemnej, ich wyrazem stał się m.in. koncert charytatywny z przeznaczeniem dochodu dla ofiar powodzi, z udziałem Czesława Niemena w warszawskim Pałacu Kultury.

Sam Adam Smith, skłaniający się do ograniczenia państwa do roli “nocnego stróża” wciąż zaliczał ochronę zdrowia do dziedzin, w których jego ingerencja pozostaje nie tylko pożądana ale niezbędna. Najtęższe umysły już w XVIII wieku nie miały co do tego wątpliwości.

Słabość państwa w wykonywaniu podstawowej jego funkcji – obowiązku przeciwdziałania epidemii jak każdej klęsce żywiołowej – objawiła się u nas w całej pełni akurat po pięciu latach uzurpowania sobie przez to państwo roli inżyniera życia społecznego. To ostatnie znalazło wyraz w rozbudowanych i kosztownych świadczeniach socjalnych: zgodnie z logiką rządzących zaradniejsi i bardziej pracowici Polacy bez pytania ich o zdanie i zgodę finansować mieli potrzeby potencjalnej klienteli wyborczej PiS. Podobnych zamierzeń nie podejmowały poprzednie ekipy, przejawiające więcej pokory wobec działań na liczbach tak dużych, jak dotyczące grup społecznych i elektoratów, chociaż dysponowały bez porównania lepszym zapleczem eksperckim i doradczym. 

Jan Olszewski jako pierwszy premier po zmianie ustrojowej odwrócił fatalną tendencję kurczenia się polskiej gospodarki. Wspierany doradczym głosem m.in. Stefana Kurowskiego i Dariusza Grabowskiego oraz rzetelnym wykonawstwem ze strony ministrów: pracy Jerzego Kropiwnickiego i finansów Andrzeja Olechowskiego Mecenas doprowadził do odnotowania pierwszego po upadku komunizmu wzrostu produktu krajowego brutto w kwietniu 1992 r. Premier Olszewski skupił się na obronie polskiej własności, przedtem bez ceregieli rozprzedawanej lub marnowanej, ale nawet nie zamyślał o rozwiązaniach ustawowych w myśl których wyborcy reprezentującego najzaradniejszych i rządzącego przed nim Kongresu Liberalno-Demokratycznego mieliby sfinansować potrzeby Porozumienia Obywatelskiego Centrum z którego listy sam zyskał mandat poselski.

Żeby rozumnie dzielić trzeba najpierw mieć, tę prawdę zna każdy skarbnik uczniowskiej spółdzielni w podstawówce. Jednak obecne rozwiązania ekonomiczne i społeczne – znajdujące odbicie w słabości państwa wobec pandemii – sprawiają wrażenie przygotowanych przez wiecznych drugorocznych, dla których jedynymi pieniędzmi, jakimi w życiu obracali, było wyproszone u rodziców kieszonkowe.

Państwo zamiast skupić się na najważniejszym zadaniu – walce z pandemią i redukcji jej gospodarczych następstw – próbuje sobie dziś uzurpować uprawnienia do regulowania życia w dziedzinach, w które poprzednie ekipy nie wkraczały, słusznie uznając, że nie stanowią one domeny rządu demokratycznego. Lub po prostu nie chcąc tracić głosów ludzi, którzy nie znoszą, gdy biurokraci wkraczają w ich życie.

Kto grozi dziś kontrolą chłopskich zagród, czy zwierzęta żyją tam w dobrostanie, powinien pamiętać, jak często wkraczał tam obcy w roli agresora: stójkowy carski, sanacyjny policjant z karą za udział w ludowym zgromadzeniu, żandarm niemiecki po kontyngent lub córkę na roboty do Rzeszy, wreszcie milicjant czy ormowiec w sprawie zaległych dostaw obowiązkowych albo syna, co w domu akademickim rozpowszechniał nielegalną broszurkę o Stanisławie Mikołajczyku. Jeśli ktoś tego nie rozumie, nie powinien brać się za rządzenie Polską. Trawestując pamiętne słowa Jarosława Kaczyńskiego rzec można: tu nie Budapeszt.

Kwarantanna zamiast zaprzysiężenia

Po raz pierwszy tak wyraźnie pandemia storpedowała plany rządzących, którzy dotychczas chętnie narzucali ograniczenia innym. Okazało się też, jak przedwczesny był optymizm, zwiastujący koniec pochodu COVID-19. Ceremonię wręczenia nominacji ministrom przez prezydenta Andrzeja Dudę przyszło odwołać, bo wirusa stwierdzono u jednego z nich, Przemysława Czarnka. Również opozycja ma kłopot, bo w trakcie czwartkowego spotkania jej liderów w sprawie tzw. piątki Kaczyńskiego u marszałka Senatu obecny był wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski, u którego później test wykazał obecność wirusa.

Read more

Na prawicową i niepodległościową retorykę poprzednich lat nałożyła się praktyka rządzenia, wyrastająca z całkiem innych inspiracji, co łączyć można z faktem, że promotorem doktoratu Kaczyńskiego był prof. Stanisław Ehrlich, dawny szef Katedry Prawa Radzieckiego, bo taka naprawdę istniała w najgorszych czasach na Uniwersytecie Warszawskim. W ostatniej pięciolatce (słowo to świetnie tu pasuje) PiS skłaniał się do takiej tradycji myślenia, w której władza wie lepiej, jak meblować domy obywatelom i to raczej oni mają wobec niej obowiązki niż odwrotnie. Utorowało to drogę koncepcjom całkiem jeszcze niedawno w przekazie PiS nazywanym lewackimi i podobnej maści sojusznikom, co sprawa piątki Kaczyńskiego udowodniła boleśnie. Tyle, że to nie ból prezesa, lecz tych, co ustawą o ochronie zwierząt zostaną dotknięci.

Od odbierania psów ich właścicielom na podstawie donosów sąsiedzkich przez nawiedzonych działaczy proekologicznych przedstawiających się jako organizacje pozarządowe wiedzie prosta droga do odbierania dzieci rodzicom, wtedy w życiu będzie jak w serialu “Londyńczycy”, gdzie jak pamiętamy polscy emigranci zgłaszają się z synkiem do szpitala, bo dostrzegli jakieś siniaki czy wybroczyny, a biurokraci brytyjscy najpierw pozbawiają ich dostępu do dziecka i wszczynają sprawę o pozbawienie praw rodziców, a potem dopiero otrzymują diagnozę, że dzieciak cierpi na skomplikowaną odmianę hemofilii, lub pokrewnej choroby, która właśnie w ten sposób się objawia. 
Rodzimi biurokraci straszą karami za brak masek w miejscach publicznych, co dowodzi nieznajomości elementarnej psychologii społecznej: zamiast grozić policją i mandatami, lepiej odwołać się do tak silnego poczucia instynktu samozachowawczego Polaków i ich poczucia wspólnej odpowiedzialności. Pozwoliły on przetrwać nie tyle stan wojenny, bo dotkliwość godziny policyjnej na wsi była umiarkowana, skoro milicjant to syn sąsiada i sam się potrafił po 23 w cudzej chałupie zasiedzieć – co łączące się z nim ograniczenia dostępności podstawowych produktów. Proszek do prania zdarzało się trzymać w tapczanie w miejscu na pościel, zaś papieru toaletowego z makulatury kupować po dziesiątki rolek, dla siebie i sąsiadów. Teraz gdy na początku pandemii pojawił się problem ze środkami ochronnymi, w podobny sposób wymieniano informacje gdzie można kupić maseczki czy przyłbice albo od razu nabywano je również z myślą o innych. Odnowienie ducha pomocy wzajemnej dokonało się niemal z dnia na dzień i bez pomocy organizacji pozarządowych. Te ostatnie, w Polsce korzystające wszak z tak licznych ułatwień i szerokich uprawnień (inaczej niż np na Węgrzech ich działalność nie jest w żaden sposób limitowana) przespały znakomity moment, by potwierdzić swoją użyteczność w kwestiach innych niż tylko odpisy podatkowe.

Wspólnoty nieformalne za to odrodziły się i rozkwitły w trudnych czasach pandemii w wymiarze sąsiedzkim, rówieśniczym, rodzinnym czy zawodowym. W stopniu niewątpliwie zawstydzającym państwo przejęły wiele jego funkcji jak pomoc osobom starszym. Jednak na tym obywatelskim poziomie nie da się na szeroką skalę zorganizować diagnostyki ani nawet profilaktyki. Pozostają zadania, których nikt z państwa nie zdejmie. Zaś takie państwo, które nie realizuje wobec obywateli swoich podstawowych powinności nie ma prawa straszyć, może co najwyżej prosić i apelować. Przepraszać też nie musi. Niech lepiej naprawi błędy.     

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here