Krucha wschodnia demokracja
Zamach, którego ofiarą stał się premier Słowacji Robert Fico pokazał, jak bezradne okazuje się wobec przemocy demokratyczne państwo w naszej części Europy. Widać to zarówno po indolencji ochrony, która dowiodła niezdolności do przeciwstawienia się nawet pojedynczemu sprawcy jak wzajemnie sprzecznych komentarzach medialnych, świadczących o słabości “czwartej władzy”.
Gdy jedni wieszczą rychłą wojnę domową na Słowacji, inni przewidują raczej konsolidację wszystkich sił politycznych pod wpływem szoku, jaki zamach wywołał. Oczywiste, że wszystkie te opinie równocześnie nie mogą być miarodajne. Mniejsze kraje dawnego bloku wschodniego – Słowacja po “aksamitnym rozwodzie” mniej znaczy w Europie niż sąsiadujące z nią Czechy – nie stanowią przedmiotu zainteresowania mocniejszych partnerów, dopóki nie zdarzy się tam coś równie dramatycznego jak niedawny atak. Zostały w jakimś sensie zaniedbane czy zapomniane. Uwierzono w pozory, że po transformacji ustrojowej wszystko zmierza tam w dobrym kierunku, czego dowodzić miał akces do Sojuszu Atlantyckiego i Unii Europejskiej.
Zainteresowanie reszty wspólnoty europejskiej i kontynentalnej po prostu się Słowacji należy, żeby nie stała się drugą Ukrainą. Dziś wydaje się to oczywistym wnioskiem, jaki płynie z zamachu w Handlovej. Przeżywającemu traumę krajowi potrzeba wyrazistych sygnałów, że jego obywatele nie zostaną pozostawieni sami sobie po tragedii, jaka się zdarzyła. I że na ewentualną jej eskalację zareaguje wolny świat.
Trudno uwierzyć, żeby słowackie służby specjalne, które nie potrafiły premiera uchronić przed atakiem, w wyniku którego został ciężko ranny, umiały rozwikłać jego okoliczności w tym pojawiające się poszlaki chociaż jeszcze nie dowody, wskazujące na obcą inspirację zamachu. Nikt z ochrony nie zasłonił Ficy po pierwszym strzale własnym ciałem, chociaż to standard zachowania w podobnych wypadkach. Zamachowcowi pozwolono trzy razy celnie wystrzelić. Premier Fico nie został też błyskawicznie ewakuowany z miejsca zdarzenia, co również procedury zakładają. Jeśli Europa i NATO mają poznać konkrety, dotyczące ewentualnej inspiracji ataku przez wschodnie służby, oczywiste okazuje się, iż słowackie formacje nie rozwiążą samodzielnie narastających wokół sprawy zagadek. Niezbędna okaże się współpraca innych państw, zwłaszcza tych zahartowanych w wojnie z terroryzmem – jak Francja (zamachy z lat 70. i 80. dokonywane przez sprawców o korzeniach bliskowschodnich) czy Wielka Brytania (kampania przemocy, prowadzona przed półwieczem przez Skrzydło Tymczasowych Irlandzkiej Armii Republikańskiej). Wiemy przecież o wcześniejszym zaangażowaniu Juraja C., który strzelał do Roberta Ficy, w formacje paramilitarne o charakterze faszyzującym i prokremlowskim. Znajomość biogramu zamachowca i faktu, że strzelał z broni, jaką posiadał legalnie, powinna dać do myślenia nie tylko służbom specjalnym, broniącym wolnego świata. Otrzeźwi zapewne wielu entuzjastów rozszerzania dostępu do broni palnej jako sposobu na wzmocnienie bezpieczeństwa.
W obecnej sytuacji wybrzydzanie na jakość słowackiej demokracji, a zwłaszcza krytykowanie obozu premiera Ficy, który przecież całkiem niedawno demokratyczne wybory tam wygrał, mija się z celem i zakrawa na nieprzyzwoitość. Słowacką demokrację trzeba raczej wesprzeć, żeby przetrwała.
Słowacy to sąsiedzi zarówno Polski, jak przeżywającej już trzeci dramatyczny wojenny rok Ukrainy. Języki, jakimi się posługujemy są sobie na tyle bliskie, że rozumiemy się nawzajem, kiedy każdy mówi w swoim własnym. W tym samym czasie odchodziliśmy od radzieckiego modelu socjalizmu i przystępowaliśmy do zachodnich struktur.
Chciałoby się powiedzieć w tych trudnych dla sąsiadów dniach: wszyscy jesteśmy Słowakami…
Warto skupić uwagę nie na postaci dawnego ochroniarza sklepowego, który zranił premiera Ficę, lecz na przyszłości demokracji w sąsiadującym z nami państwie. Nie tylko dlatego, że wspólnie ze Słowacją tworzymy to, co powszechnie nazywa się wschodnią flanką Sojuszu Atlantyckiego. I razem stanowimy oparcie dla broniącej się przed agresją Ukrainy. To nie Władimir Putin i jego nieliczni zagraniczni entuzjaści i naśladowcy, do których grona zalicza się, jak już wynika z przekazów, sprawca ataku w Handlovej, układać powinni scenariusze dla naszej części Europy, jeżeli ta ostatnia ma pozostać wspólnym dobrem. Tylko społeczeństwa obywatelskie, bez użycia przemocy, za to według decyzji, podejmowanych przy urnach wyborczych. Teraz ta zasada po raz kolejny wystawiona została na próbę. Od naszej wspólnej reakcji zależy, czy przetrwa.
Nie pora też na wysnuwanie zawodnych analogii, dotyczących naszej i sąsiedzkiej czy nieodległej węgierskiej polityki wewnętrznej. Nawet jeśli wydają się publicystycznie efektowne, ich aktualność nie przetrwa tej, jaka cechuje numer gazety, w którym zostały zapisane. Każdy z naszych krajów pozostaje inny, na swój własny sposób. Ale łączą nas wspólne interesy, bliskość kulturowa i tradycja. Z nich wyrasta wspólnota, która zobowiązuje. Lepiej więc pokazać, że w momencie zagrożenia jesteśmy razem.